abp Marek Jędraszewski
metropolita krakowski
To był najbardziej tragiczny moment w dziejach ludzkości. Na krzyżu, na skutek zła człowieka, umierał Bóg. To był też najbardziej dramatyczny moment w życiu Apostołów. Z każdą chwilą Chrystusowego konania wydawało się, że bezpowrotnie niknie fundament ich nadziei, ich wyobrażeń, ich marzeń, także ich ambicji. I właśnie w tym momencie Chrystus powierza swojemu umiłowanemu uczniowi, Janowi, to, co ma najbardziej ukochanego i cennego – swoją Matkę. Jak słyszeliśmy, „uczeń wziął Ją do siebie” (J 19, 26 b), w sensie dosłownym zaopiekował się Nią, samotną, pozbawioną wsparcia męża, który już nie żył, pozbawioną wsparcia i opieki Syna, który oto umierał. Jan stał się Jej synem, przyjmując na siebie całą odpowiedzialność za Jej dalszy los. Ale równocześnie i przede wszystkim to Ona, Maryja, „wzięła Jana do siebie”, a w jego osobie wszystkich Apostołów i cały rodzący się z przebitego boku Chrystusowego Kościół. Samą swoją obecnością pod Krzyżem umacniała wiarę uczniów w ostateczne zwycięstwo. Głęboko wierzyła, że stanie się tak, jak zapowiedział o sobie Chrystus – że zmartwychwstanie. Z Jej postawy, z tego, co wnosiła do Kościoła od samego początku jest to, co znajdujemy w nauczaniu Apostołów. Najpierw u św. Jana, w jego Pierwszym Liście: że Bóg jest miłością, że pierwszy nas umiłował, a z tej miłości Boga do nas wynika jeden najbardziej podstawowy obowiązek – kochać Go, swoją miłością odpowiadać na Jego miłość (por. 1 J 4). Oto pierwszy, podstawowy rys nauczania Kościoła: głosić istnienie szczególnych więzów miłości między Bogiem a światem. Drugi rys, który dochodzi do głosu zwłaszcza u św. Pawła, w jego Pierwszym Liście do Koryntian, to głoszenie prawdy o Chrystusie ukrzyżowanym, który według pogan jest głupstwem i skandalem dla rozumu, który dla Żydów jest zgorszeniem, ale dla nas, ten Chrystus ukrzyżowany, jest mocą i mądrością Bożą (por. 1 Kor 23-24). To sprawiło, że na przekór pogańskiemu żywiołowi, który był dominujący w całym ówczesnym świecie, chrześcijanie, głosząc miłość i głosząc triumf krzyża, podnosili głowy. Nie bez powodu pod koniec II wieku w Liście do Diogneta możemy znaleźć wyraz szczególnego poczucia chrześcijańskiej świadomości. Anonimowy autor kończy swój wywód: „Jednym słowem: czym jest dusza w ciele, tym są w świecie chrześcijanie”. Oni dają całemu światu życie. Oni stanowią jego najbardziej istotny i ponadczasowy rdzeń. Głosząc tę naukę, w porę i nie w porę, pośród prześladowań i dramatycznych nieraz chwil, Kościół pierwszych wieków zwracał się do Matki Bożej. Czynił to najpierw modlitwą, która powstała już w III wieku, najstarszą jaką znamy: „Pod Twoją obronę uciekamy się Święta Boża Rodzicielko…”. Szukamy u Ciebie wsparcia, nadziei. Jakby dopowiedzeniem do tego dziecięcego szukania pomocy i opieki u Matki jest modlitwa św. Bernarda z XII w.: „Pomnij o Najdobrotliwsza Panno Maryjo, że od wieków nie słyszano, aby ktokolwiek uciekając się do Ciebie, Twej pomocy wzywając, Ciebie o przyczynę prosząc, miał być od Ciebie opuszczony…”.
Z jednej strony wołanie o pomoc, a z drugiej pełne głębokiej wiary przeświadczenie – pomoże, nie opuści, jest z nami. W te wielkie dzieje Kościoła, głoszenia miłości i potęgi Chrystusowego krzyża i w te dzieje uciekania się do Matki wpisuje się historia Polski i polskiego Kościoła. Matka Boża przyszła do nas jako Królowa. Oto ojciec Juliusz Mancinelli, jezuita, miał 14 sierpnia 1608 roku objawianie Matki Bożej, która poleciła mu, aby Ją, Maryję, tam w dalekim Neapolu nazywać królową Polski. Usłyszał: „A czemu mnie Królową Polski nie zowiesz? Ja to królestwo wielce umiłowałam i wielkie rzeczy dlań zamierzam, ponieważ osobliwą miłością ku Mnie pałają jego synowie”. Dwa lata później tu, w Katedrze na Wawelu, Macinelli usłyszał ponowne słowa Matki Bożej: „Jestem Królową Polski. Jestem Matką tego narodu, który jest mi bardzo drogi”. Upłynęło kolejnych siedem lat, ojciec Mancinelli wrócił do rodzinnego Neapolu i znowu doświadczył tego szczególnego objawienia Matki Najświętszej, objawienie, które powoli zaczęło trafiać do świadomości Polaków. W 1635 roku Kanclerz Wielki Litewski Albrycht Stanisław Radziwiłł z Nieświeża, powołując się na osobistą znajomość z o. Juliuszem Mancinellim, w książce pt. Dyskurs nabożny z kilku słów wzięty o wysławianiu Najświętszej Panny Bogurodzicy Mariey przekazał treść objawień. Tak oto Maryja zaczęła być czczona w naszym narodzie jako Królowa Polski Wniebowzięta. Ale przyszedł moment, kiedy ten polski naród, tak przez Nią ukochany, musiał prosić Ją w prawdziwie dramatycznych okolicznościach o pomoc, o obronę. Było to podczas potopu szwedzkiego, który zaczął się w 1655 roku. Jak wiemy, koniec tego roku, pośród ogromu klęsk całego polskiego państwa, zakończył się znakiem szczególnej nadziei. Oto niewielka twierdza, mało znacząca, niedaleko ówczesnej granicy Polski ze Śląskiem, oparła się wielotygodniowym atakom tak, że w końcu zniechęcone wojska szwedzkie w drugie święto Bożego Narodzenia musiały oblężenia poniechać. Tą twierdzą była Jasna Góra, klasztor i sanktuarium Matki Bożej. Kilka miesięcy później, dokładnie 1 kwietnia 1656 roku, doszło do uroczystych ślubów króla Jana Kazimierza we Lwowie. Król, widząc ogrom nieszczęść i ataków na Polskę, nie tylko przecież ze strony szwedzkiej, ale i moskiewskiej, a także Tatarów i księcia Siedmiogrodu, prosił, żeby Ona, Maryja, stała się Królową dla niego i państw, nad którymi sprawował swą królewską władzę. Było to prawdziwe podniesienie głowy i wiara, że jeśli Maryja, tak uroczyście ogłoszona Królową państwa polskiego będzie tegoż państwa Władczynią, to te niezwykle dramatyczne chwile naród polski przetrzyma, co więcej, zwycięży. Kolejne słowa ślubów lwowskich Jana Kazimierza brzmiały: „Wszystkie moje ludy Twojej osobliwej opiece i obronie polecam, Twej pomocy i zlitowania w tym klęsk pełnym i opłakanym Królestwa mojego stanie przeciw nieprzyjaciołom Rzymskiego Kościoła pokornie przyzywam.” Jak wiemy, akt ten podjęty po zwycięskiej obronie Jasnej Góry stał się punktem zwrotnym w wojnie, która przeszła do historii naszego narodu jako potop szwedzki.
Ponad wiek później, dokładnie po 135 latach od ślubów Jana Kazimierza, Polska ponownie musiała szukać szczególnego wsparcia w mocach niebieskich. Miało to miejsce 3 maja 1791 roku. Niełatwo przychodziło tzw. Sejmowi Wielkiemu doprowadzić do uchwalenia ustawy rządowej. Tylu było wrogów wewnętrznych, zapatrzonych w liberum veto, klejnot – jak sądzono – wolności szlacheckiej, jakim było prawo do zrywania kolejnych sejmów. Tyle było ambicji i prywaty magnatów, którzy uważając się za królewiątka ówczesnej Rzeczpospolitej, dbali bardziej o własne interesy niż interesy Polski. I tylu było wrogów zewnętrznych, na czele z Rosją, jednoczących się przeciwko Polsce, zwłaszcza od czasów pierwszego rozbioru w 1772 roku. 3 maja 1791 roku doszło do uchwalenia Konstytucji. W preambule tego wielkiego dokumentu czytamy, że Polacy znowu podnieśli głowy, poczuli się odpowiedzialni za państwo, mieli przeświadczenie, że losy Rzeczypospolitej od nich zależą, a nie od obcych mocarstw i ich namiestników. Jak mówi owa preambuła, zerwano z polityką uległości wobec „hańbiących obcej przemocy nakazów”. Polacy poczuli się odpowiedzialni za swą ojczyznę, za jej niepodległość zewnętrzną i wolność wewnątrz państwa. Głównymi celami Konstytucji 3 Maja było ugruntowanie wolności, ocalenie ojczyzny i ochrona jej granic. To, co pośród wielkiego entuzjazmu uchwalono na zamku warszawskim, nieco później potwierdzono w dzisiejszej Katedrze, wówczas Kolegiacie Warszawskiej św. Jana. Król, marszałkowie, biskupi, senatorowie, ministrowie, posłowie i wszyscy obecni, trzymając prawe dłonie wzniesione ku górze, powtarzali rotę przysięgi na Konstytucję. Biskup Tymoteusz Gorzeński, ówczesny kanclerz księstwa siewierskiego, zaintonował Te Deum laudamus, a następnie zwrócono się do Boga z prośbą o pomoc, aby udało się uchwały Konstytucji wprowadzić w czyn. Uczyniono to wzywając wstawiennictwa św. Stanisława, biskupa i męczennika, patrona Polski. Św. Stanisław był także patronem ówczesnego króla Augusta Poniatowskiego i stąd, kilka dni po uchwaleniu Konstytucji 3 Maja, 8 maja 1791 roku, we wszystkich miastach Korony i Litwy obchodzono święto narodowe. Uroczyste Msze święte odprawiano w najbardziej znaczących świątyniach – w Krakowie wybrano kościół pw. świętych Piotra i Pawła – w kazaniach mówiono o miłości do ojczyzny.
Zwrócono się też do biskupów z prośbą, aby jego święto, przypadające na dzień 8 maja, przeniesiono na dzień 3 maja, na co otrzymano stosowną aprobatę Stolicy Apostolskiej.
Na początku 1792 roku, ówcześni rządzący uznali, że pierwszą rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 Maja należy złączyć ze świętem patrona Polski i stąd skierowano do Stolicy Apostolskiej prośbę o przeniesienie liturgicznych obchodów ku czci św. Stanisława na dzień 3 maja, jak też się stało. Czytano więc związany z uroczystością ku czci św. Stanisława fragment ewangelii mówiący o Chrystusie, Dobrym Pasterzu, prosząc Boga o błogosławieństwo dla Ojczyzny za wstawiennictwem jej świętego Patrona. Niestety, już dwa tygodnie później, w połowie maja, wojska rosyjskie wkroczyły w granice Rzeczypospolitej. Zaczął się dramat tego, co znamy z historii jako Konfederację Targowicką. Kiedy targowiczanie odnieśli sukces polityczny, pierwszą rzeczą, która zrobili była prośba, by papież odwołał bullę przenoszącą święto św. Stanisława z 8 na 3 maja. Tak się stało. W gruncie rzeczy chodziło o jedno – zapomnieć, że w ogóle była Konstytucja 3 Maja i skłonić raz jeszcze Polaków do tego, aby nie patrzyli śmiało w górę, tylko ponuro w dół, na ziemię. Jednakże skoro nie można było już świętować 3 maja jako święta narodowego i jednocześnie kościelnego, to wszystkie uroczystości związane z pamięcią o Konstytucji, z poczuciem odpowiedzialności za Polskę i jej przyszłość, przeniesiono na 8 maja, na święto św. Stanisława. To on, patron Polski, stał się punktem odniesienia i pamięci o wspaniałych dokonaniach związanych z Konstytucją z 1791 roku, jak i symbolem nadziei, że dojdzie do ponownego cudu zjednoczenia Polski. Symbolem tej ufności było odwołanie się do podania o tym, jak cudownie zrosło się ciało św. Stanisława, posiekane przez króla Bolesława. Ufano, że jak w średniowieczu po okresie podziałów dzielnicowych Polska odrodziła się jako jedno państwo, tak i teraz Bóg nas nie opuści, a Polska zrzuci jarzmo zaborców i zjednoczy się jako naród i Państwo, na powrót zajmując należne jej miejsce pośród innych krajów europejskich. Tak było przez długie lata niewoli, a uczucia najbardziej szlachetne, religijne i patriotyczne ogniskowały się wokół postaci Jasnogórskiej Pani. To sprawiło, że na początku XX wieku, w obliczu pewnych przemian dotykających Europę i zwiastujących moment przesilenia, 25 listopada 1908 roku święty obecnie już Józef Bilczewski, arcybiskup metropolita lwowski zwrócił się do Papieża, dziś też już świętego Piusa X, doskonale rozumiejącego Polskę i Polaków, z prośbą o to, aby można było obchodzić święto Najświętszej Marii Panny jako Królowej Korony Polskiej. Takie święto zostało ustanowione i było obchodzone w archidiecezji lwowskiej i diecezji przemyskiej w pierwszą niedzielę maja. Dwa lata później Pius X ogłosił Matkę Bożą Królową Korony Polskiej główną patronką archidiecezji lwowskiej. Cztery lata później obchody zostały przeniesione na dzień 2 maja. Potem była pierwsza wielka wojna, która tak tragicznie dotknęła nie tylko polską ziemię, ale polskich synów, którzy wcielani do armii zaborców musieli strzelać do siebie jako żołnierze wrogich wobec siebie wojsk. A potem był wybuch niepodległej w 1918 roku i niewiele później zagrożenie bolszewicką nawałą, i perspektywa, wydawałoby się nieunikniona, zniknięcia Polski po raz kolejny jako niezależnego państwa. Właśnie wtedy, w obliczu największych zagrożeń, 27 lipca 1920 roku Episkopat Polski ponownie wybiera Maryję na Królową Polski. Dwa świetne zwycięstwa polskich wojsk, pod Warszawą i nad Niemnem, przesądziły o losach wojny, która zakończyła się ostatecznie podpisaniem traktatu pokojowego w Rydze, 18 marca 1921 roku. 12 października 1923 roku watykańska Kongregacja Obrzędów wyznaczyła święto Matki Bożej Królowej Polski na 3 maja, a do Litanii Loretańskiej oficjalnie dołączono wezwanie „Królowo Korony Polskiej”, które po drugiej wojnie światowej zostało przekształcone na „Królowo Polski”. W 1925 roku Pius XI rozszerzył święto Najświętszej Marii Panny Królowej Polski na cały nasz kraj. Podczas II wojny światowej, a potem w czasach PRL-u podejmowano kolejne usiłowania, aby polski naród zapomniał o 3 maja i o święcie Konstytucji, która pozwoliła Polakom podnieść głowy, o Maryi, która jest tegoż polskiego narodu Królową. Starsi z nas pamiętają tę „troskę”, aby sztandary i flagi umieszczane na polskich ulicach i polskich domach na 1 maja, następnego dnia błyskawicznie znikały, żeby 3 maja był zwykłym dniem, bez jakichkolwiek odniesień do naszej wspaniałej przeszłości, która dawała nadzieję na dobrą przyszłość. Jakby na przekór temu Jan XXIII w 1962 roku ogłasza Najświętszą Maryję Pannę Królową Polski główną Patronką naszej ojczyzny, a Jej święto staje się świętem, jak wtedy mówiono, pierwszej klasy we wszystkich diecezjach polskich. Komunistyczny rząd mógł robić swoje, a wierzący polski naród szedł 3 maja do kościołów, aby modlić się do swojej Królowej. To związane z Nią jakże wielkiego doznało umocnienia w związku ze Ślubami Narodu Polskiego, tekstem napisanym w Komańczy przez kard. Stefana Wyszyńskiego, ślubami, które zostały złożone przez polski naród 26 sierpnia 1956 roku. Prymas Wyszyński był jeszcze wtedy internowany w Komańczy, a na jego pustym tronie na Jasnej Górze leżała wiązanka biało-czerwonych kwiatów. Warto wrócić do tamtych słów, ujmujących niezwykle skrótowo, ale jakże głęboko, to wielkie związanie polskiego narodu ze swą Królową:
„Wielka Boga-Człowieka Matko, Bogarodzico Dziewico, Bogiem sławiona Maryjo Królowo świata i Polski Królowo! Gdy upływa trzy wieki od radosne-go dnia, w którym zostałaś Królową Polski, oto my, dzieci Narodu Polskiego i Twoje dzieci, krew z krwi przodków naszych, stajemy znów przed Tobą, pełni tych samych uczuć miłości, wierności i nadziei, jakie ożywiały ongiś Ojców naszych. My, Biskupi Polscy i Królewskie Kapłaństwo, lud nabyty Zbawczą Krwią Syna Twego, przychodzimy Maryjo znów do Tronu Twego, Pośredniczko Łask Wszelkich, Matko Miłosierdzia i wszelkiego pocieszenia. Przynosimy do stóp Twoich całe wieki naszej wierności Bogu, Kościołowi Chrystusowemu – wieki wierności szczytnemu posłannictwu Narodu, omytego w wodach Chrztu św. Składamy u stóp Twoich siebie samych i wszystko, co mamy: rodziny nasze, świątynie i domostwa, zagony polne i warsztaty pracy, pługi, młoty i pióra, wszystkie wysiłki myśli naszej, drgnienia serc i porywy woli. Stajemy przed Tobą pełni wdzięczności, żeś była nam Dziewicą Wspomożycielką wśród chwały i wśród straszliwych klęsk tylu potopów. Stajemy przed Tobą pełni skruchy, w poczuciu winy, że dotąd nie wypełniliśmy ślubów i przyrzeczeń ojców naszych. Spojrzyj na nas, Pani Łaskawa, okiem Miłosierdzia Twego i wysłuchaj potężnych głosów, które zgodnym chórem rwą się ku Tobie z głębi serc wielomilionowych zastępów oddanego Ci Ludu Bożego. KRÓLOWO POLSKI, ODNAWIAMY DZIŚ ŚLUBY PRZODKÓW NASZYCH I CIEBIE ZA PATRONKĘ NASZĄ I ZA KRÓLOWĘ NARODU POLSKIEGO UZNAJEMY. Zarówno siebie samych, jak wszystkie ziemie polskie i wszystek Lud polecamy Twojej szczególnej opiece i obronie”.
Wracamy do tych słów, do całej tradycji naszego związania z Matka Bożą Królową Polski i czujemy brzemię odpowiedzialności za wieki wierności, ale także za klęski, ponoszone częstokroć z własnej winy. Czujemy się na nowo odpowiedzialni za to, co jest dzisiaj i za to, co będzie jutro, powierzając siebie i Ojczyznę miłosiernemu Bogu, który dzierży w Swych dłoniach losy świata. Podnosimy znowu nasze głowy, świadomi swojej tożsamości religijnej – katolickiej i narodowej – polskiej. Raz jeszcze chcemy wsłuchać się w przesłanie, które popłynęło do nas wszystkich 10 czerwca 1979 roku, kiedy na krakowskich Błoniach św. Jan Paweł Wielki żegnał się z Krakowem i Polską:
„I dlatego – zanim stąd odejdę, proszę was, abyście całe to duchowe dziedzictwo, któremu na imię «Polska», raz jeszcze przyjęli z wiarą, nadzieją i miłością – taką, jaką zaszczepia w nas Chrystus na chrzcie świętym, – abyście nigdy nie zwątpili i nie znużyli się, i nie zniechęcili, – abyście nie podcinali sami tych korzeni, z których wyrastamy.
Proszę was:
– abyście mieli ufność nawet wbrew każdej swojej słabości,
– abyście szukali zawsze duchowej mocy u Tego, u którego tyle pokoleń ojców naszych i ma-tek ją znajdowało,
– abyście od Niego nigdy nie odstąpili,
– abyście nigdy nie utracili tej wolności ducha, do której On «wyzwala» człowieka,
– abyście nigdy nie wzgardzili tą Miłością, która jest «największa», która się wyraziła przez Krzyż, a bez której życie ludzkie nie ma ani korzenia, ani sensu.
Proszę was o to przez pamięć i przez potężne wstawiennictwo Bogarodzicy z Jasnej Góry i wszystkich Jej sanktuariów na ziemi polskiej, przez pamięć św. Wojciecha, który zginął dla Chrystusa nad Bałtykiem, przez pamięć św. Stanisława, który legł pod mieczem królewskim na Skałce.
Proszę was oto. Amen”.