abp Marek Jędraszewski
metropolita krakowski
Stacja I – Wawel
„Wstańcie, idźmy stąd!” (J 14, 31b) – tymi wezwaniem Pan Jezus przerwał swą wielką mowę pożegnalną. Do tej chwili mówił o konieczności wzajemnej miłości, miłości tak wspaniałej i tak przejmującej, jaką sam żywi do swoich uczniów. Właśnie w takiej miłości braterskiej widział znak, poprzez który świat rozpozna, że są przez Niego, Bożego Syna posłani. Mówił też o zdradzie Piotra, ale przede wszystkim o tym, że zdąża do Ojca i że po swym odejściu ześle Ducha Świętego. Po wezwaniu: „Wstańcie, idźmy stąd!” kontynuował mowę pożegnalną, mówiąc o konieczności tak dogłębnego zjednoczenia się z Nim, jak zjednoczona z krzewem winnym jest latorośl, która przecież żyć może jedynie wtedy, kiedy swe soki czerpie z winnego krzewu. Mówił o przyjaźni, jaka łączy Go z Apostołami: „Już was więcej nie nazywam sługami, ale nazywam was przyjaciółmi, bo oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od mojego Ojca” (J 15,15). Mówił o Duchu Świętym, który o Nim, Chrystusie, będzie świadczył i który wyda sąd o świecie. Tę wielką mowę kończył modlitwą arcykapłańską, w której prosił Ojca Niebieskiego o to, aby ustrzegł uczniów od złego, prosił za Kościół, za tych wszystkich, którzy uwierzą słowom Apostołów, a potem będą przejmowali, z pokolenia na pokolenie, prawdę Ewangelii. Modlił się zatem za tych wszystkich, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć w Niego. „Wstańcie, idźmy stąd!” to wezwanie, aby wypełniły się słowa z Wieczernika. Najpierw te, które odnosiły się do Kalwarii i do Jego męczeńskiej śmierci na krzyżu: „Bierzcie, to jest Ciało moje (…) To jest moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana” (Mk 14, 22, 24). Eucharystia sprawowana w Wieczerniku była zapowiedzią tego, co miało się stać za kilkanaście godzin na wysokości krzyża Kalwarii. „Wstańcie, idźmy stąd!”, idźmy w stronę Kalwarii. „Wstańcie, idźmy stąd!”, to także droga która stąd, z Wieczernika, ma prowadzić Chrystusa i Jego uczniów, i cały Kościół do niebiańskiej szczęśliwości, do domu Ojca, bo jak zapowiedział „Odtąd nie będę już pił z owocu winnego krzewu aż do owego dnia, kiedy pić go będę nowy w Królestwie Bożym” (Mk 14, 25), w tym Królestwie, które będzie udziałem wszystkich zaproszonych do Domu Ojca, dokąd On, Chrystus, z Wieczernika przez swoją śmierć na krzyżu i zmartwychwstanie, i wniebowstąpienie zdąża. „Idę do Ojca” mówił dalej w mowie pożegnalnej. „W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. (…) Idę przecież przygotować wam miejsce. A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem” (J 16, 28; 14, 2- 3).
Drodzy Siostry i Bracia, procesja Bożego Ciała to pełne wdzięczności wysławianie Chrystusa za cud Eucharystii dokonany w Wieczerniku, ale to także publiczne i uroczyste zdążanie za Chrystusem, który karmi nas swoim Ciałem i swoją Krwią, abyśmy nie ustali w drodze i mogli dojść do domu Ojca bogatego w miłosierdzie. Procesja Bożego Ciała to doświadczenie jedności Kościoła, jakże głęboko wpisane w naszą polską tradycję, tradycję polskiego narodu. Rzeczą znamienną jest, że procesje te mogły odbywać się tylko wtedy, kiedy Polska była wolna. Kiedy była pozbawiona wolności, albo jej wolność była ograniczana, to albo zakazywano w ogóle procesji Bożego Ciała, albo je ograniczano. Przypomnijmy sobie te wielkie zmagania arcybiskupa, a potem kardynała Karola Wojtyły, o to, by procesje Bożego Ciała stąd, z Wawelu, mogły wyjść w stronę miasta, aby mogły dojść do tak upragnionego przez niego celu jakim był Rynek Główny i ołtarz wzniesiony przy Bazylice Mariackiej. Wierzący lud zdążał i zdąża zawsze do domu Ojca, idąc z Chrystusem Eucharystycznym, mając świadomość, że w tym jego zdążaniu jest wraz z nim Matka Najświętsza, Matka Kościoła. Chcemy wspominać to także dzisiaj.
Obecny rok przynosi w trzy rocznice. Pierwszą jest stulecie odzyskania przez Polskę niepodległości po 123 latach zniewolenia i rozbiorów. Ten rok to także 40-lecie wyboru kard. Karola Wojtyły na papieża i początek wspaniałego pontyfikatu Jana Pawła II. Ten rok jest także rokiem obchodów 50-lecia koronacji wizerunku Matki Bożej Częstochowskiej w kościele Mariackim w Krakowie. Pozwólcie, Moi Drodzy, że w tym momencie przytoczę dwa fragmenty homilii, jaką podczas tej uroczystości wygłosił prymas polski kard. Stefan Wyszyński. Było to dokładnie 15 grudnia 1968 roku. Mówił tak: „Zwycięska Matka Kościoła, (…) dająca Kościołowi (…) Dziecię Boże, błogosławiony owoc żywota swojego, stała się wielką nadzieją Rodziny ludzkiej. Tę potrzebę znał Najlepszy Ojciec, który dając nam Syna, dał Go na ramionach Matki, aby ludzkość przyglądając się Dziecięciu Bożemu, miała pełny szacunek dla macierzyństwa – Macierzyństwa Maryi i macierzyństwa cór Ewy, macierzyństwa w każdej rodzinie domowej. Drogie Dzieci Boże! Nic dziwnego, że Matka szła poprzez całe dzieje ochrzczonego Narodu Polskiego, od hymnu Bogurodzica do naszego Apelu Jasnogórskiego, przez Jasną Górę i Kraków w kościele Mariackim, od źródeł Wisły ku Warszawie, która też wita nas obrazem Matki Bożej Częstochowskiej na szczycie akademickiego kościoła św. Anny, aż ku ustom Polski, ku Gdańskowi, gdzie czczona jest również w świątyni Mariackiej, przywróconej po wiekach Kościołowi czczącemu Matkę Boga i ludzi”. W dzisiejszej procesji Bożego Ciała, kiedy jest razem z nami Matka Najświętsza, rozpoznajemy siebie jako Kościół, który nie może dać wtłoczyć się w schematy, które co jakiś czas wielcy tego świata próbują stworzyć i nam je wmówić. Kard. Wyszyński odniósł się do popularnych w niektórych środowiskach tez, że Kościół w Polsce jest tradycyjny, zaściankowy, maryjny, w wyraźnej opozycji do Kościoła postępowego, soborowego. Wiemy, że te schematy co jakiś czas, w nowych odsłonach i w nowych kontekstach, wracają po dzień dzisiejszy. Prymas mówił: „Szeroka wizja naszej religijności nie da się zamknąć w żadne schematy, bo (…) każdy [człowiek] ma swój własny schemat (…) na miarę łaski [mu] danej. (…) Dopiero to wszystko tworzy jakieś wspólne dobro, najpierw osobiste, a później narodowe. Nie trzeba się lękać tych zaślubin, jak się dzisiaj niektórzy lękają, nawiązując do rzekomo błędnej religijności polskiej, jak mówią «bogo-ojczyźnianej». Były w dziejach naszego Narodu czasy bolesne i trudne, gdy ratowaliśmy naszą wolność właśnie przez wszczepianie wiary w Zmartwychwstanie Pańskie w nadzieję na zmartwychwstanie Narodu. To, co było kiedyś wielką siłą, niech dziś będzie uczczone w naszej przeszłości, by było łaską daną Narodowi na bolesne czasy drogi krzyżowej i wiary w zmartwychwstanie”.
Drodzy Siostry i Bracia, podczas dzisiejszej procesji Bożego Ciała z Wawelu do kościoła Mariackiego w Krakowie, w wolnej Polsce, pragniemy dziękować za Kościół, który przez długie lata zaborów głosił narodowi polskiemu wiarę w zmartwychwstanie Chrystusa i wskazywał, że w na tej wierze opiera się także nadzieja na zmartwychwstanie Polski. W tej procesji Bożego Ciała módlmy się także za Polskę, naszą ojczyznę, zjednoczoną w adoracji i czci publicznej Najświętszego Sakramentu, by nie traciła nadziei na ostateczne zwycięstwo prawdy i dobra, miłości i sprawiedliwości, przebaczenia i pojednania.
Stacja V – Rynek Główny
W dzisiejszej procesji Bożego Ciała z największą czcią wpatrujemy się w oblicze Matki Bożej Częstochowskiej i Jej Bożego Syna. Kiedy naszą myślą wracamy do ukoronowania w dniu 15 grudnia 1968 roku tego cudownego obrazu znajdującego się od czterech wieków w Bazylice Mariackiej w Krakowie, pragniemy raz jeszcze nawiązać do wypowiedzianych wtedy słów ks. kard. prymasa Stefana Wyszyńskiego: „Szeroka wizja naszej religijności nie da się zamknąć w żadne schematy, bo (…) każdy [człowiek] ma swój własny schemat (…) na miarę łaski [mu] danej. (…) Dopiero to wszystko tworzy jakieś wspólne dobro, najpierw osobiste, a później narodowe. Nie trzeba się lękać tych zaślubin, jak się dzisiaj niektórzy lękają, nawiązując do rzekomo błędnej religijności polskiej, jak mówią «bogo-ojczyźnianej». Były w dziejach naszego Narodu czasy bolesne i trudne, gdy ratowaliśmy naszą wolność właśnie przez wszczepianie wiary w Zmartwychwstanie Pańskie w nadzieję na zmartwychwstanie Narodu. To, co było kiedyś wielką siłą, niech dziś będzie uczczone w naszej przeszłości, by było łaską daną Narodowi na bolesne czasy drogi krzyżowej i wiary w zmartwychwstanie”.
W tych słowach Kardynała Wyszyńskiego odczytujemy upomnienie się o prawo, aby siłą pamięci historycznej i ciągle żywej tradycji Kościół mógł dalej prowadzić naród w bolesnych czasach „drogi krzyżowej i wiary w zmartwychwstanie”. Nie odnosi się to tylko do 123 lat niewoli i rozbiorów Polski. Te słowa kardynała prymasa nie odnoszą się tylko do trudnych lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku i kolejnych dziesięcioleci tzw. PRL-u. Te słowa są aktualne także dzisiaj. Droga krzyżowa do pełnej wolności wyzwolenia człowieka, wyzwolenia zwłaszcza duchowego, Polaka i Polski nieustannie trwa. Jakże nie przywołać strof poematu kard. Karola Wojtyły z 1974 roku Myśląc ojczyzna: „Wolność stale trzeba zdobywać, nie można jej tylko posiadać. Przychodzi jako dar, utrzymuje się poprzez zmaganie. Dar i zmaganie wpisują się w karty ukryte, a przecież jawne./ Całym sobą płacisz za wolność – więc to wolnością nazywaj, że możesz płacąc ciągle na nowo siebie posiadać”. W tym roku przypada stulecie odzyskania przez Polskę niepodległości w listopadzie 1918 roku. Patrząc na to ciągłe odwoływanie się do 1918 roku, można nieraz odnieść wrażenie, że od tamtych czasów była tylko wolność, gdy tymczasem trwało ciągłe zmaganie o to, aby tę wolność, późna jesienią 1918 roku na nowo zyskaną, utrwalić na dłuższy czas. A działo się to poprzez zbrojne zrywy i nieugięte trwanie wobec kolejnych zagrożeń. Najpierw poprzez powstanie wielkopolskie w latach 1918-1919, potem przez wojnę bolszewicką w 1920, kiedy to już wydawało się, że Polska nie powstanie wobec armii niosącej zniszczenie, pożogę i ateizm. I było zmaganie poprzez trzy kolejne powstania śląskie 1919, 1920 i 1921 roku. W gruncie rzeczy było to zaledwie 21 lat wolności i to jeszcze okrojone co najmniej o trzy lata działań wojennych. Po nich nastały lata 1939-45, jakże okrutna okupacja niemiecka, w tzw. Warthegau – kraju Warty i Generalnej Guberni z jednej strony i okupacja sowiecka na dawnych polskich kresach wschodnich z drugiej. Lata 1945-1989 to czas zmagania o polskość, o wiarę, o wolność dla Kościoła w czasach PRL-u. Później, po 1989 roku, byliśmy świadkami trwonienia polskiej suwerenności poprzez wyprzedaż, częstokroć za bezcen, majątku narodowego, ale także trwonienia suwerenności polskiej przez wyszydzanie takich treści jak ojczyzna, patriotyzm, tradycja, rodzina. Konieczny jest zatem dzisiaj rzetelny i odpowiedzialny, dokonywany w świetle wspólnego dobra, którym jest nasza ojczyzna, w prawdzie i w pokorze, namysł nad tym stuleciem zawartym między latami 1918-2018. Potrzebny jest namysł, z którego zrodzi się jeszcze większe poczucie odpowiedzialności za wolność osobistą, wewnętrzną i zewnętrzną, za wolność narodu, z którego wyrastamy, którego dziedzictwem ciągle się karmimy, które jest naszym skarbem i którym chcemy obdarowywać kolejne pokoleń Polaków.
„Bolesne czasy drogi krzyżowej i wiary w zmartwychwstanie” nasz naród przeżywał wraz z Matką Najświętszą – razem z Nią i przez Nią dążyliśmy do Jej Syna, Jezusa Chrystusa. Dlatego trzeba z wielką wdzięcznością wobec Boga myśleć o tych wielkich postaciach, które On nam dał, byśmy wpatrzeni w Najświętszą Maryję Pannę nie zatracili drogi do Chrystusa. Abyśmy nie zapomnieli, że jesteśmy świętym Bożym ludem, że Ona, Matka Chrystusa, jest naszą Matką, Matką Kościoła.
Przywołujemy dzisiaj najpierw Sługę Bożego ks. kard. Augusta Hlonda. Pod jego przewodnictwem, w obecności całego Episkopatu i ogromnej, ponad milionowej rzeszy wiernych naszego narodu, 8 września 1946 roku, zaledwie rok po zakończeniu II wojny światowej, na Jasnej Górze został złożony akt oddania całego polskiego narodu Matce Najświętszej, Jej Niepokalanemu Sercu. Kiedy dwa lata później, w październiku 1948 roku, kard. Hlond niespodziewanie umierał, w wielkich cierpieniach i pełnej świadomości, poprzez swoje najbliższe otoczenie przekazywał testament do narodu polskiego, testament, który jest ciągle aktualny: „Nil disperandum! Nie traćcie nadziei! Lecz zwycięstwo, jeśli przyjdzie, będzie zwycięstwem Najświętszej Maryi Panny. W tej walce, która się toczy między gromadą szatanów a Chrystusem, tych, którzy wierzą, że są wezwani, [Bóg] wezwie na głębię i będzie tak, jak chce sam Bóg”.
Jego następca na urzędzie prymasa Polski kard. prymas Wyszyński, tutaj w Krakowie, w Bazylice Mariackiej, w dniu 15 grudnia 1968 roku tak mówił o sobie: „Najmilsze Dzieci Boże! Kończę tych kilka myśli, które wypowiedziałem jako sługa i niewolnik Maryi, co uważam sobie za wielki zaszczyt. Niedawno upłynęło piętnaście lat od chwili, gdy przebywając w więzieniu w Stoczku Warmińskim, w dniu 8 grudnia roku 1953 oddałem się Maryi na pełną służbę, w macierzyńską niewolę miłości. Przyznam się Wam, Dzieci Boże, że mi z tym bardzo dobrze w życiu, które, zdaje się, łatwe nie jest… Bardzo mi z tym dobrze, tak że dotychczas nie uważałem nawet za możliwe wstydzić się tego. A zdaje mi się, że mimo tego zacofany bardzo nie jestem”.
Trzecia postać to arcybiskup metropolita poznański Antoni Baraniak, wielki czciciel Matki Boskiej Wspomożycielki Wiernych. Razem z kard. Wyszyńskim uwięziony tej samej nocy w pałacu prymasowskim na ul. Miodowej w Warszawie. Bohaterski, niezłomny, heroiczny więzień okresu stalinowskiego, przetrzymywany w Warszawie na Mokotowie w latach 1953-55. Podczas jego pogrzebu w Poznaniu w dniu 18 sierpnia 1977 roku prymas Wyszyński mówił: „Biskup Baraniak uwięziony przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie był dla mnie niejako osłoną. Na niego spadły główne oskarżenia i zarzuty, podczas gdy mnie przez trzy lata oszczędzano. Nie oszczędzano natomiast Biskupa Antoniego. Wrócił w 1956 roku na Miodową tak wyniszczony, że już nigdy nie odbudował swej egzystencji psychofizycznej. Pozostał człowiekiem drobnym, szczupłym, wychudzonym, choć niezwykle aktywnym. (…) Biskup Antoni – choć po powrocie z więzienia przez pewien czas pracowaliśmy jeszcze razem – nigdy o tych sprawach nie mówił. O tym, co wycierpiał, można się było do-wiedzieć od współwięźniów. Sam oszczędzał informacji o swoim cierpieniu, nawet mnie. Domyślam się, że mój względny spokój w więzieniu zawdzięczam jemu, bo on wziął na siebie jak gdyby ciężar całej odpowiedzialności Prymasa Polski. To stworzyło między nami niezwykle silną więź. Wyraża się ona z mojej strony w głębokim szacunku dla tego człowieka, a zarazem w serdecznej wdzięczności Bogu, że dał mu tak wielką moc, iż mogłem się na nim spokojnie oprzeć”.
Czwarta postać – kard. Karol Wojtyła, „Totus tuus”, całkowicie oddany Maryi, by móc całkowicie należeć do Chrystusa. Jako młody ksiądz, cztery lata po święceniach, w poemacie Matka stawiał pytania o przestrzeń, jaką Jezus Chrystus zajmuje w swojej Matce i w nas. Po wniebowstąpieniu nie można było Go już widzieć ludzkimi oczyma, ale zostały jego słowa, słowa Ewangelii. Czytamy w poemacie: „na wargi słowa wracają te same,/ którymi On się okrył, gdy z nami pozostać chciał./ Gdy więc te same słowa przestrzeń Jego ogarną/ bardziej niż wzrok,/ niż pamięć i serce – o Matko – znowu Go możesz mieć”. Obok słów pozostała jeszcze Eucharystia: „Pochyl się ze mną – i przyjmij./ Smak chleba ma Twój Syn –/ a prócz tego smaku ma ciągle niewysłowioną treść”.
Drodzy Siostry i Bracia, patrzymy tu na widniejący na ołtarzu, ukoronowany 15 grudnia 1968 roku, wizerunek Matki Bożej Częstochowskiej. Obraz tak bardzo nam znany, mający tutaj wielowiekową historię i wypływającą z niej tradycję. Obraz ukazujący Dzieciątko Jezus, przytulone do swej Matki. To właśnie jest przestrzeń, w myśl słów Karola Wojtyły, najbardziej bliska i ciągle trwała w Jej sercu, a przez to także w naszym: „I oto – przestrzeń Jego bardziej niż w szepcie mych warg,/ bardziej niż w myślach, we wzroku, w pamięci –/ (…) zapamiętana jest w Twoich ramionach, przytulona główką do Twych bark, / bo przestrzeń ta w Tobie została, bo ona wzięta jest z Ciebie/. I nigdy pustką nie świeci”. Chcemy znaleźć się w tej cudownej przestrzeni między Dzieciątkiem Jezus a sercem Jego Matki. Chcemy tam trwać i za Jej przyczyną prosić Chrystusa o wolność ducha przejawiającą się w sposób najbardziej głęboki w wierze, nadziei i miłości. O wolność wewnętrzną i zewnętrzną dla naszej Ojczyzny. O wolność, z którą chcemy iść naprzód, z wielką nadzieją. Dlatego wpatrzeni w Jej obraz, powtarzamy w myślach słowa tak bardzo dobrze znanej nam pieśni:
Daj mi Jezusa, o Matko moja,
na krótki życia ziemskiego dzień,
bo bardzo słaba jest dusza moja
i łaknie siły, co spływa zeń.
O, daj mi daj, Jezusa daj! (…)
O, daj mi, Matko Jezusa Duszę,
daj Jego Serce i Jego Krew.
On jest mym życiem, ja Go mieć muszę,
o, usłysz, Matko, miłości śpiew.
O, daj mi daj, Jezusa daj!