Arcybiskup Marek Jędraszewski
Metropolita Krakowski
Droga Krzyżowa
W stronę Niepodległości
Nowa Huta 2018
Wstęp
W homilii wygłoszonej na Placu Zwycięstwa w Warszawie 2 czerwca 1979 roku św. Jan Paweł II powiedział: „Jeśli jest rzeczą słuszną, aby dzieje narodu rozumieć poprzez każdego człowieka w tym narodzie – to równocześnie nie sposób zrozumieć człowieka inaczej jak w tej wspólnocie, którą jest jego naród. Wiadomo, że nie jest to wspólnota jedyna. Jest to jednakże wspólnota szczególna, najbliżej chyba związana z rodziną, najważniejsza dla dziejów duchowych człowieka. Otóż nie sposób zrozumieć dziejów narodu polskiego – tej wielkiej tysiącletniej wspólnoty, która tak głęboko stanowi o mnie, o każdym z nas – bez Chrystusa. Jeślibyśmy odrzucili ten klucz dla zrozumienia naszego narodu, narazilibyśmy się na zasadnicze nieporozumienie. Nie rozumielibyśmy samych siebie. Nie sposób zrozumieć tego narodu, który miał przeszłość tak wspaniałą, ale zarazem tak straszliwie trudną – bez Chrystusa”.
Chcemy – jako Polacy – siebie zrozumieć. Chcemy zrozumieć naszą wspaniałą i zarazem tak niekiedy straszliwie trudną przeszłość, aby umieć iść w przyszłość, budować na pewnych fundamentach. Dlatego dzisiaj, w Niedzielę Palmową 2018 roku, roku, w którym świętujemy 100. rocznicę odzyskania przez Polskę Niepodległości po latach zaborów, wyruszamy na naszą nowohucką Drogę Krzyżową, aby w świetle bolesnej męki Pana naszego Jezusa Chrystusa i Jego chwalebnego Zmartwychwstania rozważać sens tragicznego czasu rozbiorów naszej Ojczyzny. Chcemy naszą myślą i modlitwą ogarnąć Kościół tamtych lat – szczególnie polskich kapłanów, którzy wspierali cierpiący naród. Pragniemy z całą powagą i odpowiedzialnością – wpatrzeni w Chrystusa – pojąć to, co dla Polski możemy i powinniśmy czynić dzisiaj, by dzięki naszej wierze, nadziei i miłości mogła ona wzrastać na miarę tego, czego oczekuje od niej sam Pan Bóg.
I. Pan Jezus skazany na śmierć
Arcykapłani i członkowie Wysokiej Rady oraz podburzony przez nich tłum domagali się od namiestnika rzymskiego, Piłata, aby ten wydał na Jezusa wyrok śmierci – i to przez ukrzyżowanie. Ewangelista św. Łukasz przekazał nam dramatyczne pytanie Piłata: „Cóż On [wam] złego uczynił? Nie znalazłem w Nim nic zasługującego na śmierć” (Łk 23, 22). Ale arcykapłanom nie chodziło o prawdę o Jezusie, nie przejmowali się przekonaniem zwykłych ludzi o Jego świętości, nie chcieli pamiętać ani Jego mądrości, przejawiającej się w Jego nauczaniu, ani cudów, dzięki którym tak wielu ludzi odzyskało zdrowie, a niektórzy zostali nawet przywróceni do życia. Żądali więc: „Precz! Precz! Ukrzyżuj Go!” (J 19, 15). Ponieważ „wzmagały się ich krzyki, Piłat (…) zawyrokował, żeby ich żądanie zostało spełnione. (…) Jezusa zaś zdał na ich wolę” (Łk 23, 23b-24. 25b).
Tak rozpoczęła się krzyżowa droga Syna Bożego. Na jej końcu miała przyjść śmierć, a po niej – jak mniemali oprawcy – nicość i przerażająca pustka, bo przecież na tym właśnie polega panowanie śmierci. My jednak wiemy – kresem drogi Chrystusa było Zmartwychwstanie.
***
Jeszcze trwała Insurekcja Kościuszkowska 1794 roku, jeszcze jej wynik nie był przesądzony, a już poseł pruski w Petersburgu, Leopold Heinrich von Goltz, pisał w raporcie do swego króla, że cała Rosja domaga się rozbioru Polski i wymazania jej imienia z kart dziejów Europy i świata. To była zapowiedź tego, co nastąpiło rok później, 24 października 1795 roku. Na mocy zawartego przez monarchów Rosji, Prus i Austrii traktatu doszło do ostatniego, III rozbioru Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Nikt nie postawił pytania Piłata: „Cóż ona wam złego uczyniła?”. Nikt nie chciał pamiętać o ogromnych zasługach Polski, która przez wieki stanowiła dla całej zachodniej Europy antemurale christianitatis – „przedmurze chrześcijaństwa”. Nikt nie wspomniał wiedeńskiej wiktorii króla Jana III Sobieskiego z 1683 roku, dzięki której została złamana potęga otomańskiej Turcji i uratowana chrześcijańska Europa. Co więcej, w styczniu 1797 roku zawarto w Petersburgu konwencję, w której znalazł się tajny artykuł, zabraniający jakiegokolwiek wspomnienia, że kiedyś w Europie istniało Królestwo Polskie. Zapis artykułu brzmiał następująco: „Gdy przez obydwa dwory cesarskie, jak również przez Jego Królewską Mość Króla Pruskiego, uznana została konieczność uchylenia wszystkiego, co może nasuwać wspomnienie istnienia Królestwa Polskiego, skoro uskutecznione zostało unicestwienie tego ciała politycznego, przeto wysokie strony, zawierające umowę, postanowiły i zobowiązują się odnośnie do trzech dworów, nie zamieszczać w tytule miana i nazwy łącznej Królestwa Polskiego, która zostanie odtąd na zawsze skasowana”. Konsekwencją tego zapisu stało się m.in. to, że po upadku Powstania styczniowego zamiast nazwy „Polska” zaczęto w carskiej Rosji używać nazwy Priwislańskij kraj – „Kraj Nadwiślański”.
Śmierć Polski jako niezależnego i suwerennego państwa została przez zaborców zadekretowana raz na zawsze.
***
Bez Chrystusa, skazanego przez Piłata na śmierć, nie jesteśmy w stanie zrozumieć, dlaczego niekiedy trzeba nam przyjąć i dźwigać niesprawiedliwe wyroki. Z Chrystusem wiemy, że u kresu drogi, którą przemierzamy wraz z Nim, czeka Zmartwychwstanie.
II. Pan Jezus obarczony krzyżem
Zgodnie z panującym w prowincjach Cesarstwa Rzymskiego zwyczajem, człowiek skazany na śmierć na krzyżu sam musiał go dźwigać na miejsce egzekucji. Ponieważ ten rodzaj śmierci uchodził za najbardziej hańbiący, dźwiganie krzyża było równocześnie dźwiganiem własnej hańby, upokorzenia i poniżenia wobec wszystkich, zazwyczaj całkowicie przypadkowych ludzi, którzy stawali się uczestnikami tego okrutnego widowiska. Ponadto dźwiganie ciężkiego krzyża przyczyniało się do utraty sił u skazańca. Było jego wyniszczeniem, z góry zaplanowanym przez oprawców.
Jedno i drugie stało się udziałem Chrystusa od momentu, kiedy Piłat przekazał Mu przez liktora krótką sentencję: Ibis ad crucem – „Pójdziesz na krzyż”. Droga Chrystusa zmierzająca w stronę Golgoty miała być drogą Jego hańby i nieustannej utraty sił. Jednakże z każdym krokiem dźwigany przez Niego krzyż zmieniał swój sens. Przestawał być znakiem poniżenia i wyszydzenia, a stawał się przejmującym wyrazem zbawczej miłości Boga do ludzi. Dzięki niemu mogła się wypełnić historia ziarna pszenicy, które musi być wrzucone w ziemię i tam obumrzeć, aby wydać plon stokrotny (por. Mt 13, 8).
***
Mocarstwa rozbiorowe skazały Polaków na dźwiganie hańby wynikającej z utraty własnej państwowości. Mieli oni stać się widowiskiem dla świata, ciągle zawstydzani i upokarzani. To z kolei miało doprowadzić do wyrzeczenia się przez nich polskości jako czegoś wstydliwego i niegodnego pamięci.
Jednakże Polacy nigdy się nie poddali. Mieli w sobie głębokie poczucie wyrządzonej im ogromnej krzywdy, na którą w imię prawdy i sprawiedliwości po prostu nie mogli się zgodzić. To właśnie ono przez wszystkie długie lata zaborów stawało się fundamentem ich przekonania o moralnej wyższości nad zaborcami, nad ich cynizmem i przemocą. Nigdy też nie dali odebrać sobie pewności, że tak jak inne narody Europy mają prawo do swojej państwowości, do własnej historii i własnej kultury.
Lata zaborów stały się zatem czasem wielkiego zmagania o zachowanie tożsamości narodowej. To właśnie był krzyż, który Polacy musieli dźwigać przez sześć pokoleń, tworzących historię aż do 1918 roku, w którym odzyskali Niepodległość. Był to czas przechowywania pamięci o własnej, wspaniałej i chlubnej przeszłości, wewnętrznej walki, aby tej pamięci nie utracić, bowiem to ona była fundamentem ciągle odnawianej nadziei.
Krzyż miał być narzędziem hańby i poniżenia. Tymczasem dla Polaków spełniło się przesłanie zawarte w słynnym wierszu Cypriana Kamila Norwida: „Krzyż stał się bramą”. Bramą prowadzącą do wolności.
***
Krzyż przyjęty i dźwigany z godnością, a równocześnie z nadzieją, jest fundamentem życia.
III. Pan Jezus upada pod krzyżem po raz pierwszy
Ciężar krzyża sprawił, że w pewnym momencie Chrystus boleśnie upadł. Było to na początku Jego zdążania w stronę Kalwarii. Ze strony oprawców posypały się przekleństwa. Nie szczędzili razów Skazańcowi, bezradnie leżącemu na kamienistej drodze, przygniecionemu belką krzyża. Dopiero po dłuższej chwili Chrystus podniósł się i z ogromnym trudem podjął swoją drogę, posłuszny zbawczej woli Ojca.
***
Wieczorem 29 listopada 1830 roku do Szkoły Podchorążych Piechoty w warszawskich Łazienkach wszedł podporucznik Piotr Wysocki i do odbywających zajęcia z taktyki podchorążych zwrócił się z następującymi słowami: „Polacy! Wybiła godzina zemsty. Dziś umrzeć lub zwyciężyć potrzeba! Idźmy, a piersi wasze niech będą Termopilami dla wrogów”. Zaraz potem wyprowadził ich na miejsce zbiórki – pod pomnik króla Jana III Sobieskiego. Inni spiskowcy zaatakowali Belweder, będący siedzibą wielkiego księcia Konstantego. To on w imieniu cara Mikołaja I sprawował urząd namiestnika Królestwa Polskiego i on też był głównie odpowiedzialny za łamanie Konstytucji i innych praw Królestwa Polskiego. Konstantemu udało się jednak uciec z Belwederu i schronić poza Warszawą.
Tak wybuchło Powstanie Listopadowe – pierwsze z serii zrywów narodowych w czasach zaborów. Powstańcy daremnie szukali dla siebie pomocy i wsparcia ze strony polskich generałów, pamiętających jeszcze czasy Księstwa Warszawskiego i owianego legendą księcia Józefa Poniatowskiego. O początkowym powodzeniu zadecydowała pomoc około piętnastu tysięcy prostych mieszkańców stolicy. Przy ich pomocy zdobyto Arsenał, a przez to tak konieczną dla powstańców broń. W kolejnych bitwach z wojskami rosyjskimi Polacy odnosili błyskotliwe zwycięstwa (pod Stoczkiem, Wawrem, Dębem Wielkim i Iganiami), było też kilka bitew nierozstrzygniętych, były też takie, które kończyły się klęskami. Z jednej strony panował w narodzie nastrój wiary w zwycięstwo i gotowość do ponoszenia osobistych wielkich ofiar, z drugiej natomiast porażała postawa zwątpienia i niedołężność kolejnych dyktatorów Powstania. Niektórzy z nich sprawowali swój urząd zaledwie przez kilka dni. Ostateczny cios zadał powstańcom atak wojsk rosyjskich, które pod dowództwem Iwana Paskiewicza obeszły Warszawę i zaatakowały ją od strony zachodniej, czyli od strony Woli.
„W starym kościółku na Woli/ Został jenerał Sowiński/ Starzec o drewnianej nodze…” – tak Juliusz Słowacki rozpoczynał swój wiersz Sowiński w okopach Woli. Bohaterstwu tego generała, który chciał walczyć za Ojczyzną aż do końca i jednocześnie za wszelką cenę ocalić swój honor, poeta przeciwstawiał nieumiejętność podejmowania decyzji, brak ducha walki i bierność osób odpowiedzialnych za przebieg Powstania. Generał Józef Longin Sowiński był uczestnikiem Powstania Kościuszkowskiego, brał udział w wyprawie Napoleona na Moskwę w 1812 roku, a w bitwie pod Możajskiem został ranny i stracił nogę, którą odtąd musiała mu zastępować drewniana proteza. Za swoje bohaterstwo otrzymał od cesarza Francuzów krzyż Legii Honorowej, a od księcia Józefa Poniatowskiego krzyż „Virtuti Militari”. Podczas Powstania Listopadowego był szefem sztabu artylerii. Jako obrońca Warszawy walczył na Reducie Wolskiej. To była jego ostatnia w życiu bitwa. Na propozycję poddania się i oddania Rosjanom szpady zdecydowanie odmówił. W jego usta Słowacki włożył następujące słowa: „Ani wam, ni marszałkowi/ Szpady tej nie oddam w ręce,/ Choćby sam car przyszedł po nią./ (…) Choćby nie było na świecie/ Jednego już nawet Polaka,/ To ja jeszcze zginąć muszę/ Za miłą moją ojczyznę,/ I za ojców moich duszę/ Muszę zginąć… na okopach,/ Broniąc się do śmierci szpadą/ Przeciwko wrogom ojczyzny”.
Po upadku Powstania Listopadowego car Mikołaj powiedział: „Nie wiem, czy będzie jeszcze kiedy jaka Polska, ale tego jestem pewien, że nie będzie już Polaków”. Mylił się car. Pamięć o bohaterskim generale pozostała. Na tej pamięci wzrastały kolejne pokolenia Polaków, wiernych Bogu i Ojczyźnie, mimo, że były one – jak pisał w Panu Tadeuszu Adam Mickiewicz – urodzone w niewoli i „okute w powiciu”. W ten sposób spełniło się pragnienie, wyrażone w wierszu Słowackiego: „Aby miasto pamiętało/ I mówiły polskie dziatki,/ Które dziś w kołyskach leżą/ I bomby grające słyszą,/ (…) Wyrósłszy wspomniały sobie,/ Że w tym dniu poległ na wałach/ Jenerał – z nogą drewnianą”.
***
Bez tego pierwszego upadku Chrystusa nie zrozumiemy, że również w nasze zmagania wpisane są upadki, z których za wszelką cenę musimy się dźwigać i iść dalej – aż do celu.
IV. Pan Jezus spotyka swoją Matkę Bolesną
Jakże często doświadczał Jej czułej obecności i delikatności. Ciepło nazaretańskiego domu było przecież Jej dziełem. Jezus zawsze z wielkim wzruszeniem patrzył na swego przybranego Ojca, Józefa, który tylko wtedy był prawdziwie szczęśliwy, gdy praca nie wymagała od niego udania się do jakiejś innej miejscowości i gdy – w konsekwencji – mógł przebywać w Nazarecie, razem ze swoją małżonką, Maryją. Dlatego też dom w Nazarecie był dla Jezusa prawdziwie domem rodzinnym. W nim wzrastał, otoczony miłością Józefa, który – jak każdy dobry ojciec – dawał poczucie bezpieczeństwa. W nim też doświadczał przedziwnego zatroskania ze strony Maryi, która – jak każda kochająca matka – starała się chronić swe ukochane Dziecko przed najmniejszym nawet niebezpieczeństwem. Jakiegoż więc lęku i bólu doznali oboje, gdy dwunastoletni Jezus zagubił się im w drodze z Jerozolimy do Nazaretu (por. Łk 2, 41-50)!
Teraz, kiedy Maryja znalazła się twarzą w twarz wobec swego Syna dźwigającego krzyż, nie mogła już nic uczynić. Nie mogła odsunąć cierpienia od ukochanego Dziecka. Jednakże wiedziała jedno: tak być musi. Wiedziała, że powierzony Jej i Jej ukochanemu Józefowi Jezus, jest prawdziwie Synem Bożym, który jest – i musi być – zawsze w tym, co należy do Jego Ojca (por. Łk 2, 49). I dlatego Ona, Służebnica Pana, od chwili zwiastowania (por. Łk 1, 26-38) zawsze gotowa pełnić Jego wolę, swym przejmującym wzrokiem mówiła teraz do Jezusa: „Synu, tak właśnie trzeba. Trzeba Tobie nieść krzyż aż do końca. Trzeba go dźwigać dla zbawienia świata”.
***
Polski naród, pozbawiony przez zaborców wolności, nieustannie słyszał głos swej Matki i Królowej, która z wileńskiej Ostrej Bramy i z częstochowskiej Jasnej Góry mówiła do niego: Dzieci moje, tak trzeba. Trzeba wam trwać – mimo wszystko – przy moim Synu i Jego Ewangelii, przy Jego krzyżu, przy świętym Kościele katolickim.
A szlachetni Polacy niezmiennie odpowiadali słowami wierności Chrystusowi i Jego Przenajświętszej Matce i zapewnieniem o gotowości do dalszych zmagań. W latach zaborów natchnieniem była dla nich Konfederacja Barska, która wybuchła w 1768 roku, tuż przed pierwszym rozbiorem Polski, jako odpowiedź polskiego narodu na arogancję i bezczelność ambasadorów rosyjskich w Warszawie, zwłaszcza słynnego Mikołaja Repnina, który zaaresztował i uprowadził w głąb Rosji polskich senatorów, w tym biskupa krakowskiego Kajetana Ignacego Sołtyka. Konfederacja była najdłuższym, bo trwającym pięć lat, zrywem powstańczym w obronie niepodległości Polski i jej katolickiej tożsamości. Swym zasięgiem objęła cały kraj. Do narodowej legendy przeszły takie miejsca jej bohaterskich zmagań, jak Tyniec, Lanckorona, Częstochowa, czy trwająca sześć tygodni obrona krakowskiego Wawelu przed wojskami Aleksandra Suworowa.
Nawiązując do legendy Konfederacji, Juliusz Słowacki napisał dramat mistyczny Ksiądz Marek, w którym znalazła się słynna Pieśń Konfederatów Barskich, a w niej takie oto słowa, będące jednoznacznym odrzuceniem wszelkich form kolaboracji z zaborcami: „Nigdy z królami nie będziem w aljansach,/ Nigdy przed mocą nie ugniemy szyi; Bo u Chrystusa my na ordynansach – Słudzy Maryi!/ Bóg naszych ojców i dziś jest nad nami!/ Więc nie dopuści upaść żadnej klęsce/ Wszak póki On był z naszymi ojcami/ Byli zwycięzcę!/ Bóg jest ucieczką i obroną naszą!/ Póki On z nami, całe piekła pękną!/ Ani ogniste smoki nas ustraszą/ Ani ulękną/ Nie złamie nas głód ni żaden frasunek/ Ani zhołdują żadne świata hołdy/ Bo na Chrystusa my poszli werbunek/ Na Jego żołdy”.
***
Nie ma dla żadnego człowieka pewniejszej drogi prowadzącej do ostatecznego zwycięstwa, jak ta: być Totus Tuus – być całkowicie oddanym Maryi.
V. Szymon Cyrenejczyk pomaga nieść krzyż Panu Jezusowi
„Przymusili go” – tak właśnie czytamy w Ewangelii św. Marka (por. Mk 15, 21). Szymon z Cyreny nie chciał mieć nic wspólnego ani z nieznanym sobie Skazańcem, ani też z Jego haniebnym krzyżem. Był ponadto zmęczony wielogodzinną pracą na polu. Teraz marzył tylko o jednym: wejść w zacisze własnego domu, spożyć obiad i na koniec znaleźć chwilę wypoczynku. Tymczasem musiał ulec bolesnej przemocy. Szymon Cyrenejczyk dobrze przecież wiedział, że jakikolwiek opór wobec rzymskich żołnierzy może się dla niego źle skończyć. Ale wystarczyło zaledwie jedno pełne wdzięczności spojrzenie Jezusa, by Cyrenejczyk rozpoznał w skazańcu wędrownego Nauczyciela, który tyle razy mówił o miłości do Boga i do drugiego człowieka. W miejsce buntu w jego sercu zagościło poczucie solidarności ze Skazańcem, współczucie i żal wobec losu, jaki Go spotkał. A gdy swoimi wielkimi, spracowanymi ramionami objął Chrystusowy krzyż, ku swemu zadziwieniu odkrył, że bez trudu mógł go nieść. Być może w tym momencie przypomniał sobie słowa, które kiedyś wypowiedział Jezus: „Jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie” (Mt 11, 30).
***
Głównym zadaniem, jakie stoi przed Kościołem od zarania jego dziejów, jest doprowadzenie ludzi do zbawienia. Głosi więc światu Bożą prawdę, udziela sakramentów, staje się świadkiem nadziei, którą przynosi mu zmartwychwstały Pan. A równocześnie – jak pisał w encyklice Redemptor hominis św. Jan Paweł Wielki – „drogą Kościoła jest człowiek”.
Idąc drogą Polaków czasu zaborów, Kościół nieustannie wspierał i umacniał wszystkich tych, którzy dla Polski cierpieli i oddawali za nią swoje życie. Wśród nich było wielu kapłanów, którzy nie tylko umacniali Polaków słowem i modlitwą, ale sami dzielili z nimi los zesłańców i katorżników – jak ks. Piotr Ściegienny, a także dla niej ginęli – jak ks. Stanisław Brzóska, powieszony w dniu 23 maja 1865 roku na rynku w Sokołowie Podlaskim w obecności dziesięciotysięcznej rzeszy ludzi, ostatni z powstańców styczniowych, który walczył aż do późnej wiosny 1865 roku.
Jednym z bohaterskich kapłanów był św. Zygmunt Szczęsny Feliński. 6 stycznia 1862 papież Pius IX mianował go metropolitą warszawskim. Do Warszawy przybył w lutym tegoż roku, na jedenaście miesięcy przed wybuchem Powstania Styczniowego. Atmosfera w mieście była napięta, część społeczeństwa szykowała się do czynu zbrojnego. Pomny na swe osobiste doświadczenia z Powstania Wielkopolskiego 1848 roku, arcybiskup nie był zwolennikiem kolejnego zrywu. Uważał, że „patriotyzm zasadzający się na gotowości porwania się na pierwsze zawołanie do oręża, by walczyć o niepodległość Ojczyzny, jest jałowy, a czasem nawet szkodliwy. (…) Najważniejsza przeto jest praca nad dźwiganiem sił i zasobów narodowych, ale nie tylko materialnych i intelektualnych, (…) ale przede wszystkim owych, naszemu narodowi właściwych zasobów, co odrębny charakter jego stanowią i tym samym zlać mu się z sąsiadami nie pozwalają”. Prosił więc, aby „z drogi legalnej nie schodzić, gdyż to jest jedyny na teraz środek, który nas do celu naszego doprowadzić może”. Gdy jednak Powstanie Styczniowe wybuchło, dnia 15 marca 1863 arcybiskup Feliński napisał list, w którym wzywał cara, aby uczynił „z Polski naród niepodległy”, a równocześnie zaklinał go, aby położył „koniec tej walce eksterminacyjnej”. Odwołując się do wartości chrześcijańskich, pisał też: „więcej jest prawdziwej wielkości w przebaczeniu cofającym się przed rzezią niźli w zwycięstwie, wyludniającym kraj cały”.
Odpowiedzią na ten list ze strony władz carskich było wywiezienie arcybiskupa Felińskiego z Warszawy i internowanie go w Gatczynie koło Petersburga. Jako warunek uzyskania pozwolenia na powrót do swej biskupiej stolicy zażądano od niego zerwania więzi ze Stolicą Apostolską i całkowitego poddania się woli władz rosyjskich. W odpowiedzi arcybiskup Feliński wystosował do cara memoriał, w którym oświadczał: „Winić Polaków nikt nie może za to, że mając świetną i bogatą przeszłość historyczną wzdychają do niej i dążą do uzyskania niepodległości. Tego gorącego patriotyzmu nie można Polakom poczytywać za zdradę, a prób odzyskania niepodległości, powtarzających się od stu lat, Rosjanie nie mają prawa potępiać”.
Na mocy wyroku cara arcybiskup Feliński został skazany na zesłanie do Jarosławia nad Wołgą na okres dwudziestu lat. Tam opiekował się i duchowo wspomagał polskich zesłańców. Jednak nawet po odbyciu kary nie pozwolono mu wrócić do Warszawy. Zamieszkał więc w małej wsi niedaleko Lwowa, służąc wiernie Kościołowi i narodowi polskiemu. Zmarł w Krakowie w 1895 roku.
Arcybiskup Zygmunt Szczęsny Feliński został beatyfikowany przez Jana Pawła II w 2002 roku i kanonizowany przez Benedykta XVI w 2009 roku.
***
„Drogą Kościoła jest człowiek”. Dla polskich kapłanów z czasu zaborów uciemiężony naród był drogą Kościoła, drogą prowadzącą do świętości.
VI. Weronika ociera twarz Panu Jezusowi
O jej istnieniu milczą Ewangelie. Tylko dawna chrześcijańska tradycja przekazuje nam wieść o kobiecie imieniem Weronika, która przedarła się przez kordon żołnierzy, aby przynieść Skazańcowi chwilę ulgi w cierpieniu i chustą otrzeć Jego skrwawione oblicze. Gest niepozorny, ale wymagający wielkiej osobistej odwagi. Trzeba było przecież wyraźnie stanąć po stronie Chrystusa na przekór otaczającej Go, ciągle wzrastającej nienawiści tłumu, który jeszcze tak niedawno wołał do Piłata: „Ukrzyżuj Go, Ukrzyżuj!”. Gdy Weronikę odepchnięto od Skazańca, ku swemu ogromnemu zaskoczeniu i wzruszeniu ujrzała na swej chuście Jego oblicze.
***
Długie lata zaborów Polski były wypełnione zsyłkami dziesiątków tysięcy Polaków na Sybir. Działo się tak zarówno wielkimi falami po klęskach kolejnych powstań, jak i na co dzień, kiedy carska władza uznawała kogoś za swego wroga. Był to dramat samych skazańców, których życie miało odtąd upływać gdzieś bardzo daleko, tysiące kilometrów od Ojczyzny. Był to również dramat ich najbliższych, którzy mieli pozostać w kraju – zwłaszcza matek, rodzeństwa, żon i dzieci. Niektóre kobiety dobrowolnie podejmowały decyzję, aby towarzyszyć swoim bliskim w drodze na nieludzką ziemię. Były gotowe razem ze swymi bliskimi przeżywać gorycz wyrwania z ojczystej ziemi, a równocześnie swoją obecnością umacniać ich i dodawać otuchy.
Nie tylko mężczyźni lecz także i kobiety skazywane były na zesłanie. W listach pisanych z dalekiej Syberii prosiły swoje dzieci, aby nie trwały w żałobie, lecz aby zakładały rodziny, myśląc zarówno o swoim osobistym szczęściu, jak i o dobru Ojczyzny, która musi przecież cieszyć się nowymi pokoleniami Polaków. Prawdziwie dzielne niewiasty.
Taką dzielną niewiastą była Ewa Felińska, matka arcybiskupa warszawskiego, św. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego. Po upadku Powstania Listopadowego została sama z szóstką dzieci, chroniąc się w Krzemieńcu na Podolu. Tam zaangażowała się w życie patriotyczne, wspomagając między innymi Stowarzyszenie Ludu Polskiego, założone przez Szymona Konarskiego. Była odpowiedzialna za prowadzenie korespondencji francuskiej Stowarzyszenia. Dzięki niej powstała nawet sekcja kobieca tego Stowarzyszenia. Kiedy odkryto spisek Konarskiego, pośród aresztowanych, a następnie skazanych była także Ewa Felińska. Wyrok brzmiał: „Wieczne zamieszkanie bez utraty praw w guberni tobolskiej i konfiskata majątku”. Po trzech latach pobytu w Berezowie, małej miejscowości w pobliżu Tobolska nad rzeką Ob, tak pisała do swoich dzieci, które pozostały w Polsce: „Mimo niczym nieutulonej tęsknoty, Bóg daje mi siły do znoszenia życia. (…) Co wy teraz porabiacie, dzieci moje miłe, kiedy ja siedzę skulona u stolika, podkurczając coraz więcej moje zziębłe nogi? Może sadzicie drzewka w waszym ogrodzie? Ale nie, to już za późno, już liść musi być na drzewach. A może siejecie grzędy, albo przynajmniej sadzicie kwiaty? Ale nie, wy śpicie jeszcze lub zaledwie przecieracie oczy, bo dopiero siódma na zegarku, a u was musi być dużo wcześniej, bo wiele południków nas dzieli. Wesołego więc poranka wam życzę, dzieci moje miłe, smacznej herbaty, pięknego dnia, przyjemnego wieczora i spokojności w domu, i pogody w duszy. Oby wam pięknie zieleniały wasze łany i żyznym was obdarzały plonem. Oby obficie zrodziły wasze sady. Oby wszelki wasz dobytek mnożył się i hodował. Oby łaska Boża i miłość ludzka towarzyszyły wam wszędzie, a wy, obyście cnotami waszymi i zasługami odwzajemniali się za te wszystkie dary Ojcu Niebieskiemu i waszym braciom. Boże, spełnij te moje życzenia! A mnie pozwól choć we śnie spojrzeć na szczęście moich dzieci i przytulić je do serca!”.
***
Gdy się ociera czyjąś zbolałą twarz, nie patrząc na własne cierpienia, Chrystus obdarza nas blaskiem swego Świętego Oblicza.
VII. Pan Jezus upada pod krzyżem po raz drugi
Zapewne drugi upadek miał miejsce po przebyciu znacznej części drogi prowadzącej na Golgotę. Mimo chwilowej pomocy ze strony Szymona i Weroniki, sił Jezusowi coraz bardziej ubywało. W końcu bezwładnie upadł na ziemię. Jakże trudno było Mu powstać. Właśnie wtedy rodził się w Nim lęk: co będzie, jeśli nie wstanie, jeśli nie da rady iść dalej? A wraz z tym lękiem przedziwna pokusa: czyż nie byłoby prościej już tak pozostać? Niech stojący nad nim i przeklinający żołnierz wymierzy śmiertelny cios i skróci cierpienia… Jednak Pan Jezus podnosi się dla nas. Musi bowiem dopełnić się tajemnica krzyża, znaku zbawienia. Musi w pełni objawić się tajemnica życia, które Jezus sam odda w ręce Boga Ojca. Syn wie, że Ojciec tę ofiarę przyjmie – i w ten sposób dokona się zbawienie całego świata.
***
Jak Powstanie Listopadowe było dziełem żołnierzy – podchorążych pod wodzą Piotra Wysockiego – tak kolejny zryw powstańczy miał miejsce w Wielkopolsce w 1848 roku, podczas Wiosny Ludów. Dlatego też przeszedł on do historii jako Powstanie Poznańskie lub Wielkopolskie. Jego głównym bohaterem byli miejscowi włościanie, choć dowództwo nad Powstaniem objął przybyły z Paryża Ludwik Adam Mierosławski, członek założonego tam Towarzystwa Demokratycznego Polskiego.
Przejmujące świadectwo o wielkopolskich powstańcach przekazał nam w swoich Pamiętnikach uczestnik i świadek tych wydarzeń, św. Zygmunt Szczęsny Feliński, przyszły arcybiskup warszawski: „Duchem zaś tym, co ożywiał całą masę ludowego powstania, był duch gorącej wiary i niezłomnego przywiązania do Kościoła. (…) Do powstania [włościanie] szli chętnie, ufając zwłaszcza księżom. Zaledwie ruszyli w pochód, wnet na czele kolumny wystąpił jakiś poważny włościanin z kantyczkami w ręku i zdjąwszy czapkę, co też i wszyscy uczynili, zaintonował pieśń pobożną, którą kolumna pełnym głosem śpiewać wnet poczęła, ani jednej nie opuściwszy strofy. Śpiewy te powtarzały się z pewnymi przystankami w ciągu całego pochodu; gdy zaś spotykaliśmy po drodze krzyż lub kapliczkę, wnet cały oddział, nie czekając komendy ani pytając o pozwolenie, klękał dokoła i odmawiał litanię do Pana Jezusa lub do Matki Boskiej”. Ten obraz włościan-kosynierów wielkopolskich, tak pozytywnie wyróżniających się swoją postawą wobec przybyłych z Paryża, zadufanych w sobie patriotów-demokratów, Feliński opatrzył następującą uwagą: „Póki tego usposobienia ludu naszego patrioci nie uczczą i sami się nim nie przejmą, póty sprawa narodowa nie znajdzie stałego gruntu pod nogami”.
Powstanie zakończyło się 8 maja 1848 roku podpisaniem umowy kapitulacyjnej i likwidacją powstańczych oddziałów. Do klęski doszło na skutek naiwności Mierosławskiego wobec Prusaków, a następnie zdrady z ich strony. Polacy odnieśli wprawdzie kilka zwycięstw, m.in. w bitwach pod Miłosławiem i Sokołowem, ale w pamięci powstańców pozostała krwawa bitwa pod Książem, którą Zygmunt Szczęsny Feliński przyrównał do Termopil: „[Polscy] strzelcy, którzy poszli na bagnety, wszyscy pozostali na placu boju, gdyż żaden poddać się nie chciał. (…) Zawziętość bitwy, a może i pastwienie się nad rannym, było tak wielkie, że świeżo zaciężny ułan, Tchórzewski, otrzymał siedemnaście ran, z których kilka było śmiertelnych, towarzysz zaś jego miał ich dwadzieścia dwie. (…) Jedne tylko niedobitki kosynierów broń rzuciły, o pardon błagając. (…) Oburzenie wywołane tą barbarzyńską rzezią tak silne sprawiło na mieszkańcach Poznania wrażenie, że nawet matki, żony i siostry poległych łez nad nimi ronić nie były w stanie”.
***
Mimo klęsk Polacy wiedzieli, że trzeba będzie powstać. Nawet jeśli kolejny narodowy zryw będzie dziełem ich synów i wnuków. Oddawali swe życie, ufając, że miłosierny Bóg przyjmie tę ofiarę, przemieniając ją w zasiew przyszłej wolności Ojczyzny.
VIII. Pan Jezus pociesza płaczące niewiasty
Św. Łukasz Ewangelista przekazał nam opis wydarzenia z Chrystusowej drogi wiodącej na Golgotę. Oto pojawiły się na niej kobiety, które głośno zawodziły, okazując Skazańcowi współczucie (por. Łk 23, 28-31). Tymczasem Pan Jezus zwrócił się do nich z napomnieniem: „Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi!” (Łk 23, 28).
On przecież dobrze wiedział: żaden, nawet najbardziej głośny płacz i żadne, nawet najbardziej szczere współczucie, nie odmienią Jego losu. Natomiast ważne jest jedno: aby ludzie zrozumieli, że to właśnie ich osobiste grzechy sprawiły, że Jezus musi dźwigać na Golgotę krzyż. Aby zrozumiawszy to, zaczęli płakać nad sobą i żałować za popełnione zło. Aby zaczęli czynić pokutę… Prawdziwym pocieszeniem dla Chrystusa jest nawrócenie człowieka.
***
Wobec tragicznej sytuacji rozbiorów naród polski nie pozostał sam. Był z nim święty, katolicki i apostolski Kościół. Ogromna, niekiedy wręcz heroiczna praca wielu biskupów, księży, zakonników, zakonnic i wiernych sprawiła, że naród polski podjął w czasie utraty niepodległości dzieło swoistego rachunku sumienia. Próbowano precyzyjnie określić przyczyny upadku Rzeczypospolitej: liberum veto pojmowane jako „źrenica wolności”, rozprzężenie moralne, brak najbardziej elementarnego poczucia odpowiedzialności za państwo i jego przyszłość zarówno ze strony pysznych, często opłacanych przez obce mocarstwa magnatów, jak i zaślepionych w swej złotej wolności szlacheckich „panów braci”, ucisk i niesprawiedliwość wobec prostego ludu.
„Nierządem Polska stoi” – pisał już w XVII wieku słynny wówczas poeta, moralista i satyryk Wacław Potocki. Wtórował mu działający w tym samym stuleciu ks. Piotr Skarga. W swych Kazaniach sejmowych ostrzegał, przyrównując Polskę do tonącego okrętu: „Ten najmilszy okręt ojczyzny naszej wszystkich nas niesie, wszytko w nim mamy, co mamy. Gdy się z okrętem źle dzieje, gdy dziur jego nie zatykamy, gdy wody z niego nie wylewamy, gdy się o zatrzymanie jego nie staramy, gdy dla bezpieczności jego wszytkim, co w domu jest, nie pogardzamy: zatonie, i z nim my sami poginiemy”. Niestety, nie chciano go wtedy słuchać, tym bardziej, że w XVII wieku Rzeczpospolita była jeszcze potężnym europejskim państwem i pierwsze objawy jej wewnętrznych słabości dopiero zaczynały się ukazywać. Tylko co bardziej przenikliwi jej obywatele umieli dostrzec i właściwie nazwać trawiące ją wtedy zło.
Natomiast prawdziwie tragiczna sytuacja nastała w wieku XVIII, w tak zwanych czasach saskich, o których mówiono: „Za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa”. W dramacie Powrót posła Juliana Ursyna Niemcewicza pojawiła się postać Starosty, który uwielbiał taki właśnie porządek rzeczy: „Po co rząd? Po co te wszystkie odmiany?/ Alboż źle było dotąd? A nasi przodkowie/ Nie mieliż to rozumu i oleju w głowie?/ Byliśmy potężnymi pod ich ustawami./ Jak to Polak szczęśliwie żył pod Augustami!/ Co to za dwory! Jakie trybunały huczne!/ Co za paradne sejmy! Jakie wojsko juczne!/ Człek jadł, pił, nic nie robił, i suto w kieszeni/ (…) Przedtem bez żadnych intryg, bez najmniejszej zdrady/ Jeden poseł mógł zerwać sejmowe obrady,/ Jeden ojczyzny całej trzymał w ręku wagę:/ Powiedział: «Nie pozwalam!» i uciekł na Pragę./ Co mu kto zrobił? Jeszcze za tak przedni wniosek/ Miał promocje i dostał czasem kilka wiosek!”.
Po wiekach, w poemacie Myśląc Ojczyzna… kardynał Karol Wojtyła pisał: „Osądziła złotą wolność niewola”. Rozbiory stały się jednoznacznym osądem tego, do czego Polskę doprowadziła anarchia, wynikająca ze szlacheckiej złotej wolności.
Rachunek sumienia odnoszący się do przeszłości pozwolił Polakom stanąć w prawdzie. Zgodnie ze słowami Pana Jezusa, że „prawda was wyzwoli” (J 8, 32), w czasie zaborczego zniewolenia Polacy zaczęli podnosić głowy. Zamiast wstydzić się swego pochodzenia, zaczęli być dumni z polskości, zamiast odchodzić od swojej wiary, umacniali się w katolickiej tożsamości. To właśnie wtedy zrodziło się określenie „Polak-katolik”. To dlatego też z takim zapałem i przejęciem śpiewano powstałą na ziemi włoskiej w 1797 roku Pieśń Legionów Polskich we Włoszech: „Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy…”.
***
Wolność zaczyna się od momentu, w którym człowiek ma odwagę spojrzeć na siebie, a swoje czyny osądzić w świetle Chrystusowej prawdy.
IX. Pan Jezus upada pod krzyżem po raz trzeci
Z każdym krokiem Chrystus przybliżał się do miejsca kaźni. Golgota stawała się coraz bardziej widoczna. A równocześnie coraz bardziej brakowało sił. Każdy kolejny krok wymagał niemal nadludzkiego wysiłku. Wycieńczony, wzgardzony, wyszydzony – Jezus upadł pod krzyżem po raz trzeci. Ale też po raz kolejny powstał, ponieważ ten upadek, jakże bolesny, nie mógł oznaczać kresu. Od słabości ciała silniejsza była Jego wola, aby dzieło zbawienia człowieka doprowadzić do końca.
Przecież jeszcze tak niedawno powiedział Piłatowi: „Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie” (J 18, 37c). Wyznanie znaczyło: Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo o tym, jak bardzo Bóg umiłował świat, że właśnie Mnie, Swego Syna Jednorodzonego, posłał, aby każdy, kto we Mnie uwierzy, nie zginął, ale posiadł życie wieczne. Nie zostałem przez Boga posłany na świat, abym go potępił, ale by świat został przeze Mnie zbawiony. Żeby jednak tak się stało, trzeba, aby tak jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, teraz wywyższono Syna Człowieczego (por. J 3, 14-17; 18, 33-37).
Aby mogło dojść do tego wywyższenia, trzeba było Mu powstać i podjąć ostatni już odcinek drogi dzielący Go od Golgoty.
***
Od połowy XIX wieku wzrastały w Warszawie carskie represje. Największym echem odbiła się masakra, jakiej w kwietniu 1861 roku dokonali kozacy, szarżując na warszawskiej Starówce w bezbronny tłum i mordując ponad sto osób. Ludzie gromadzili się w kościołach, modląc się i szukając duchowego umocnienia. Często śpiewano wtedy pieśń, która stała się niemalże hymnem narodowym: Boże, coś Polskę. Jej refren brzmiał: „Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie”. Arcybiskup warszawski Zygmunt Szczęsny Feliński, pragnąc uchronić swoich wiernych, zakazał jej śpiewania, ponieważ dla władz carskich stawała się pretekstem do podejmowania kolejnych krwawych represji. Czara goryczy Polaków przelała się, gdy margrabia Aleksander Wielopolski, sprawujący w imieniu cara władzę w Królestwie Polskim, zarządził brankę. Do rosyjskiego wojska na długie lata mieli zostać powołani młodzi polscy chłopcy. Zwykle do rodzinnych domów wracało niewielu, zaledwie jedna czwarta.
Broniąc się przed swym nieszczęsnym losem, część zagrożonych branką Polaków schroniła się w lasach. Komitet Centralny Narodowy ogłosił dzień 22 stycznia 1863 roku jako datę wybuchu kolejnego zrywu niepodległościowego na terenie Królestwa Polskiego, Litwy i Rusi. Przeszedł on do historii jako Powstanie Styczniowe. Miało ono charakter walk partyzanckich, w których w sumie wzięło udział około 200 tysięcy powstańców, pochodzących ze wszystkich trzech zaborów. W ponad 1200 bitwach i potyczkach wielu zginęło, wielu zostało rannych, a pośród nich osiemnastoletni Adam Chmielowski, który we wrześniu 1863 roku w przegranej bitwie pod Mełchowem niedaleko Częstochowy stracił lewą nogę. Nosząc w sobie do końca życia ten bolesny stygmat miłości do Ojczyzny, stał się najpierw uznanym malarzem, a następnie Bratem Albertem, dźwigającym mieszkańców słynnej krakowskiej Ogrzewalni z nędzy materialnej i duchowej. Papież Jan Paweł II w 1983 roku ogłosił go błogosławionym, a w 1989 roku świętym Kościoła katolickiego.
Po piętnastu miesiącach Powstanie upadło. Zginęło w nim około 30 tysięcy Polaków, niemal tyle samo zesłano na Syberię. Miastom, które czynnie wsparły Powstanie, odebrano prawa miejskie. W Królestwie zamknięto wszystkie klasztory, które Rosjanie uznali za ośrodki polskiego zrywu niepodległościowego.
Mimo prześladowań duch oporu nie upadł. Dał temu jednoznaczny wyraz ostatni dyktator Powstania Romuald Traugutt, który w dniu 6 maja 1864 roku, niemal dokładnie na dwa miesiące przed swoją męczeńską śmiercią, wobec przesłuchujących go Rosjan oświadczył: „Celem jedynym i rzeczywistym powstania naszego jest odzyskanie niepodległości i ustalenie w kraju naszym porządku opartego na miłości chrześcijańskiej, na poszanowaniu prawa i wszelkiej sprawiedliwości. (…) Idea narodowości jest tak potężną i czyni tak szybkie postępy w Europie, że ją nic nie pokona”.
Mimo upadku Powstania Polacy podnieśli się duchowo, podejmując nowe sposoby zmagań o niepodległość – poprzez programy pracy organicznej i pracy u podstaw. Polski naród żył równocześnie pamięcią o swoich bohaterach. Po odzyskaniu Niepodległości w 1918 roku to właśnie powstańcy styczniowi cieszyli się największym szacunkiem zarówno ze strony władz, jak i społeczeństwa II Rzeczypospolitej.
***
Patrząc na Chrystusa, który powstaje z upadku, uczymy się powstawać ciągle na nowo i z tą samą nadzieją, że każde dzieło podjęte z woli Pana Boga, w Nim znajdzie dopełnienie.
X. Pan Jezus z szat obnażony
Zabrać wszystko. Nawet to, co wydaje się nie mieć już żadnej wartości: podartą, brudną, zakrwawioną szatę. Jednak ta szata stanowiła coś własnego. Była wprawdzie bardzo niedoskonałym, ale przecież jakimś ostatnim schronieniem. Odgradzała od świata zła. A przede wszystkim była szatą, którą Jezusowi utkały miłujące dłonie Jego Matki. Teraz zabrano Mu i tę ostatnią rzecz, jaką jeszcze posiadał, a Jego wydano na szyderstwo.
***
Szacuje się, że w latach 1721-1917, czyli od początków osiemnastego wieku po wybuch Rewolucji Październikowej, władze rosyjskie skazały na zesłanie setki tysięcy Polaków, zarówno jeńców wojennych, jak i tych, którzy prowadzili działalność polityczną i patriotyczną. Wszyscy oni przeżywali podobne doświadczenie. Zesłanie było dla nich odebraniem nie tylko dóbr materialnych – było przede wszystkim pozbawieniem domu. Zesłaniec nie był nigdy u siebie, zawsze obcy. Doświadczał ogromnego cierpienia duchowego, które wzmagała świadomość, że od rodzinnego domu dzieliła go odległość mierzona tysiącami kilometrów.
Różne były losy polskich zesłańców. Jedni z nich byli skazani na katorgę, czyli na ciężkie roboty w twierdzach, inni przeznaczani na osiedlenie wraz z rodzinami, czyli na tzw. osadzenie. Najgorszy los spotykał tych, którzy zostali karnie wcielani do rosyjskiej armii lub trafiali do rot aresztanckich. Byli jeszcze i tacy, których skazywano na ciężkie roboty w kopalniach i fabrykach. Niewielu z nich doznało tego szczęścia, by móc kiedyś powrócić „na Ojczyzny łono”.
Jednakże Polska starała się o nich pamiętać, tym bardziej że ich tragiczny los przypominali i przybliżali rodakom najwybitniejsi pisarze i malarze tamtego czasu, m.in. Józef Ignacy Kraszewski, Maria Rodziewiczówna, Artur Grottger, Jacek Malczewski, Aleksander Sochaczewski.
To oni ukazywali najpierw to, czym dla zesłańców była już sama droga na Wschód. Artur Grottger w obrazie Pochód na Sybir ukazał kolumnę powstańców styczniowych, prowadzonych zimową porą przez rosyjskich żołnierzy. Leżący na ziemi śnieg i unoszące się na niebie szare wielkie chmury pogłębiają nastrój beznadziei losu, jaki spotkał polskich bohaterów, którzy mieli do pokonania drogę liczącą kilka tysięcy kilometrów i trwającą niekiedy cały rok. Małe tobołki, jakie ze sobą dźwigali, symbolizowały ich powolne odzieranie z osobistej godności i z tego, co z nielicznych materialnych rzeczy jeszcze im pozostawało. A do tego wszystkiego dochodziły jeszcze ciężkie choroby: ospa, tyfus i gruźlica. Stąd wielu z nich nigdy nie dotarło nawet do miejsca przeznaczenia. Przejmująco ukazał to Jacek Malczewski, w obrazie Śmierć na etapie.
Dla skazańców najbardziej chyba dramatycznym wydarzeniem była chwila zatrzymania się przed obeliskiem w górach Uralu, który symbolicznie wyznaczał granicę pomiędzy Europą a Azją. Doskonale wiedzieli – w tym miejscu bezpowrotnie kończy się dla nich świat, w którym się wychowywali, który był im bliski, kochany, rodzinny. Zaczynała się Azja – z jej obcością, dzikością, okrucieństwem i przemocą. Ten właśnie tragiczny moment wyraził Aleksander Sochaczewski na obrazie Pożegnanie Europy.
W chwili takiego duchowego odarcia i tragicznego osamotnienia polskim zesłańcom pozostawało już tylko jedno: modlitwa. To ona sprawiała, że ponad beznadzieję katorżniczej, wyczerpującej pracy i ponad tęsknotę do najbliższych – nastroje najbardziej dochodzące do głosu w świąteczne dni – wznosiła się myśl kierowana do Boga. Do Tego, który przyjmuje każde człowiecze westchnienie. Jakżeż przejmującymi obrazami są tutaj dwa dzieła Jacka Malczewskiego: Niedziela w kopalni i Wigilia na Syberii. Obok znużonych i załamanych duchowo zesłańców artysta ukazał tych, którzy na przekór wszystkiemu wznoszą swe modły do Ojca niebieskiego.
***
Modląc się do Boga, człowiek zachowuje w sobie i ocala ten wymiar intymności, którego nie jest w stanie wyrwać mu żadna przemoc i żadna nienawiść.
XI. Pan Jezus do krzyża przybity
Oprawcom Pana Jezusa wydawało się, że oto dokonali swego dzieła i wreszcie osiągnęli upragniony cel. Skazaniec, przybity wielkimi gwoźdźmi do belek krzyża, unieruchomiony, nic już przecież nie może zrobić. Co więcej, zapewne już niedługo umrze – i tak oto haniebnie zakończy się Jego historia.
Jakże się mylili. Żadne więzy nie mogły ani skrępować, ani też zniewolić Jego ducha. Jezus z wysokości krzyża na różne sposoby błogosławi światu: oddaje swoją Przenajświętszą Matkę pod opiekę św. Jana, obiecuje Niebo skruszonemu złoczyńcy, wybacza swoim oprawcom i prosi Boga o miłosierdzie dla nich. Jezus, pozbawiony możliwości poruszania się, ale nie pozbawiony możliwości kochania ludzi miłością miłosierną, zawieszony między niebem a ziemią, przybity do krzyża, przedziwnie spełnia swoją zapowiedź: „A Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie” (J 12, 32).
***
Kolejne polskie Powstania: Listopadowe, Wielkopolskie i Styczniowe były protestem polskiego narodu przeciwko zaborcom, którzy nie zadawalali się tylko tym, że ziemie I Rzeczypospolitej zostały wcielone do ich państw. Oni dążyli przede wszystkim do podporządkowania sobie ducha Polaków. Klęski kolejnych polskich powstań narodowych jeszcze bardziej nasilały ich walkę z polskością. Zaborcy z wielką systematycznością wprowadzali programy rusyfikacji w zaborze rosyjskim i germanizacji w zaborze pruskim. Poprzez najrozmaitsze, a zarazem bardzo dotkliwe dla Polaków przepisy, nakazy i zakazy chcieli skrępować, a następnie całkowicie wyeliminować wszelki ich rozwój duchowy i materialny. Ostatecznie chodziło przede wszystkim o to, aby jak najszybciej doprowadzić do zniknięcia narodu polskiego – z całą jego historią, kulturą, cywilizacją i językiem. A ponieważ ostoją polskości we wszystkich trzech zaborach był Kościół katolicki, stał się on przedmiotem bolesnych prześladowań.
W zaborze rosyjskim Kościół został uznany za organizację przestępczą. Polskich księży sądzono nie za patriotyzm, czyli za miłość do Polski, ale za rzekomą nienawiść do Rosji. Zamykano klasztory i zakazano tworzenia nowych. Szczególnie zaciekle zwalczano unitów, których na siłę usiłowano wcielić do Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego. Ich chlubną historię tworzy męczeńska śmierć trzynastu unitów z Pratulina na Podlasiu, którzy w dniu 26 stycznia 1874 roku zostali zastrzeleni przez wojsko rosyjskie, gdyż modląc się przed kościołem nie chcieli dopuścić, aby ich świątynia stała się prawosławną cerkwią. W 1996 roku papież Jan Paweł II wyniósł męczenników pratulińskich, Wincentego Lewoniuka i jego 12 towarzyszy, do chwały błogosławionych.
W zaborze pruskim szczególnie wielkie nasilenie walki z Kościołem katolickim miało miejsce w latach siedemdziesiątych XIX wieku w ramach tzw. Kulturkampfu. Jego ofiarą stał się arcybiskup gnieźnieński i poznański kardynał Mieczysław Halka-Ledóchowski, który przez dwa lata był więziony w Ostrowie Wielkopolskim, a następnie zmuszony do opuszczenia Polski na zawsze. Wprowadzono m.in. ustawę o języku niemieckim jako języku narodowym, którego używanie miało być obowiązkowe w całym życiu publicznym niemieckiego Cesarstwa. Odnosiło się to także do polskich szkół. W 1901 roku we Wrześni doszło do strajku dzieci polskich, które nie chciały się modlić w tym języku podczas lekcji religii. Nauczyciel niemiecki zaczął wtedy polskie dzieci bić. Te, które nie uległy tej fizycznej przemocy, zatrzymano w areszcie szkolnym i poddano karze chłosty. W ich obronie stanęli rodzice, wspierani przez ks. Jana Laskowskiego, duchowego przywódcę strajku dzieci wrzesińskich. Pięć lat później z tych samych powodów wybuchł strajk szkolny, który objął całą Wielkopolskę.
W obronie prześladowanych stanęli Polacy z innych zaborów. Maria Konopnicka napisała słynny wiersz O Wrześni, który szerokim echem odbił się we wszystkich zaborach: „Tam od Gniezna i od Warty/ Biją głosy w świat otwarty,/ Biją głosy, ziemia jęczy:/ – Prusak dzieci polskie męczy!/ Za ten pacierz w własnej mowie,/ Co ją zdali nam ojcowie,/ Co go nas uczyły matki,/ – Prusak męczy polskie dziatki!”.
W 1908 roku Konopnicka w słynnej Rocie pisała: „Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz,/ ni dzieci nam germanił./ Orężem stanie hufiec nasz,/ duch będzie nam hetmanił./ Pójdziem, gdy zabrzmi złoty róg./ Tak nam dopomóż Bóg!/ Tak nam dopomóż Bóg!”. Muzykę do Roty skomponował następnie Feliks Nowowiejski, a publiczne prawykonanie przez kilkuset chórzystów, pochodzących z trzech zaborów, miało miejsce w dniu 15 lipca 1910 roku, kiedy to w Krakowie odsłonięto ufundowany przez Ignacego Jana Paderewskiego Pomnik Grunwaldzki, upamiętniający 500. rocznicę zwycięstwa rycerstwa polskiego w bitwie z Zakonem Krzyżackim.
Ostatecznie okazało się, że programy rusyfikacji i germanizacji poniosły klęskę. Polskość Polaków została umocniona, ponieważ w obliczu prześladowań musieli się oni jasno opowiedzieć za tym, czy chcą być Polakami, czy też nie.
***
Pan Jezus przybity do krzyża uczy nas, iż w chwilach największej słabości i niemocy Pan Bóg daje nam siłę do trwania w Jego miłości i przemieniania tego świata.
XII. Śmierć Pana Jezusa na krzyżu
„Wtedy Jezus zawołał donośnym głosem: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego” (Łk 23, 46).
W chwili konania Chrystusa na wzgórzu Golgoty, znajdowało się wiele osób. Pod Jego krzyżem stały bolejące kobiety: Matka Najświętsza, Maria, żona Kleofasa i Maria Magdalena oraz umiłowany uczeń Jan. Nie skarżyli się, nie złorzeczyli. Trwali razem, zjednoczeni w cierpieniu, ale i w ufnym poddaniu się woli Boga.
Byli tam również żołnierze rzymscy, zapewne obojętni na los Skazańca, a może też i niecierpliwi – bo chcieli zakończyć dzień, a tu trzeba było jeszcze pilnować skazańców.
Byli tacy, którzy szydzili. Byli tacy, którzy współczuli. Ale byli i tacy, którzy wobec Chrystusowej śmierci doznali łaski nawrócenia – jak ów „setnik, który stał naprzeciw, [a] widząc, że w ten sposób [Jezus] oddał ducha, rzekł: «Prawdziwie, ten człowiek był Synem Bożym»” (Mk 15, 39).
Tak oto dopełniła się ziemska droga Pana naszego Jezusa Chrystusa. Tak też nabrało najwyższego sensu Jego wezwanie skierowane do uczniów: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je” (Mt 16, 24-25). To naśladowanie Chrystusa w dźwiganiu krzyża ma być udziałem wszystkich Jego uczniów – przez całe życie, aż po godzinę śmierci.
***
Kiedy upadło Powstanie Styczniowe, zaczęły się represje, zsyłki i egzekucje. Dnia 5 sierpnia 1864 roku około godz. 1000 w okolicy Cytadeli Warszawskiej wykonano wyrok śmierci przez powieszenie na przywódcach Powstania. Stracono wtedy jego ostatniego dyktatora Romualda Traugutta, a wraz z nim jego najbliższych współpracowników: Rafała Krajewskiego, Józefa Toczyskiego, Romana Żulińskiego i Jana Jeziorańskiego.
Wstępując na szafot, Traugutt ucałował krzyż. To było jego pożegnanie z Chrystusem na tej ziemi, a przed spotkaniem z Nim w wieczności. Zaraz potem nastąpiła chwila pożegnania z najbliższymi. Traugutt nosił na swej piersi w specjalnym etui ich fotografie. Spowiednik, który podczas egzekucji był tuż przy nim, usłyszał trzykrotnie wypowiedziane szeptem słowa: „Błogosławię żonę i dzieci!”. To były ostatnie gesty w jego życiu. Trzydziestotysięczna rzesza mieszkańców Warszawy, patrząca na egzekucję Traugutta i pozostałych przywódców Powstania, zaczęła śpiewać: Boże, coś Polskę…
Kardynał Stefan Wyszyński uważał, że Romuald Traugutt jako symbol poświęcenia i męczeństwa dla Ojczyzny zasługuje na wyniesienie do chwały ołtarzy.
Lata zaborów zaznaczyły się w naszej polskiej historii nie tylko trudem znoszenia niewoli i ucisku ze strony obcej władzy. Nie zrozumiemy sensu tamtego czasu bez pamięci o ofierze życia setek tysięcy Polaków poległych w powstańczych zrywach, skazywanych na śmierć przez władze zaborcze, zmarłych z wycieńczenia na zesłaniu. Oddawali swe życie w służbie Polsce, której wprawdzie nie było na mapach politycznych Europy, ale która żyła w ich sercach i umysłach. Ich ostatnimi słowami nie było przekleństwo, ale słowa ufności wobec Boga. To Jemu powierzali ostatnie chwile swego ziemskiego życia, ufając nie tylko w miłosierdzie dla siebie, ale w sprawiedliwość Bożą – wierząc, że ofiara ich życia nie idzie na marne. Swym przykładem dawali świadectwo, które pociągało im współczesnych, a dla przyszłych pokoleń, zarówno żyjących w wolnej Polsce po 1918 roku, jak i zmagających się z kolejnymi zaborami – hitlerowskim i sowieckim – stało się źródłem mocy i dumy, a także wiary w to, że żadna ofiara składana na ołtarzu Ojczyzny złączona z ofiarą Chrystusa nie okaże się daremna. Że przyniesie owoc wolności.
***
„W krzyżu cierpienie, w krzyżu zbawienie,/ W krzyżu miłości nauka./ Kto Ciebie, Boże, raz pojąć może,/ Ten nic nie pragnie, ni szuka./ W krzyżu osłoda, w krzyżu ochłoda/ Dla duszy smutkiem zmroczonej,/ Kto krzyż odgadnie, ten nie upadnie/ W boleści sercu zadanej”.
XIII. Pan Jezus złożony w ramiona Matki swej Bolesnej
Gdy Jezus oddał już swego ducha Ojcu, Józef z Arymatei „który był uczniem Jezusa, lecz ukrytym z obawy przed Żydami” (J 19, 38), udał się do Piłata, prosząc o wydanie Jego ciała. „Upewniony przez setnika, [Piłat] podarował ciało Józefowi. Ten kupił płótno i zdjął Jezusa [z krzyża]” (Mk 15, 45-46a). Zanim jednak wraz z Nikodemem przygotował ciało Jezusa do złożenia w grobie, jak podaje antyczna tradycja chrześcijańska, złożył je w ramionach Jego Matki.
Wtedy Maryja stała się Pietą – Bolejącą Matką, która z najwyższą uwagą wpatruje się w martwe ciało swego Syna. Widoczne na nim rany tworzyły niezwykle precyzyjny, a jednocześnie budzący przerażenie zapis Jego cierpień i męki, począwszy od konania w Ogrójcu, poprzez biczowanie i ukoronowanie cierniem, aż po dźwiganie krzyża i śmierć na Golgocie. Dla nas zapisem tego, na co Maryja wówczas patrzyła, jest cudowny wizerunek zachowany aż po dzień dzisiejszy na Całunie Turyńskim.
W tradycji chrześcijaństwa wschodniego odpowiednikiem Piety jest ikona zwana „Nie rozpaczaj po mnie Matko”. „Nie rozpaczaj!” – bo na krzyżu dokonało się odkupienie świata. „Nie rozpaczaj!” – bo Chrystus trzeciego dnia zmartwychwstanie. Zgodnie z tą wschodnią tradycją, to Chrystus ukrzyżowany i zmartwychwstały niósł pociechę Swej Przenajświętszej Matce.
***
Podczas długiej nocy zaborów naród polski szukał pociechy właśnie u Niej, a poprzez Jej macierzyńskie wstawiennictwo – u Jej Syna. Polacy z wszystkich trzech zaborów licznie pielgrzymowali i jednoczyli się u stóp Pani Jasnogórskiej. Pokazując Jej swe rany i opłakując swe klęski, naród polski szukał u Niej przede wszystkim mocy, którą daje nadzieja. Z ufnością przedstawiał Jej swoje najświętsze pragnienia, związane z Ojczyzną i jej przyszłością. A Ona przygarniała do swego serca, pocieszała i dawała otuchę. Swym czułym, a równocześnie wymagającym spojrzeniem, zwróconym do polskich pielgrzymów, mówiła: Nie rozpaczajcie! Jestem przecież już od wieków waszą Matką i Królową. Jestem, byłam i będę! Trwajcie ufnie w nadziei! Z tego zaufania Matce Najświętszej zrodziła się w drugiej połowie XIX wieku pieśń, będąca wyznaniem wiary Polaków tamtego mrocznego czasu: „Z dawna Polski Tyś Królową, Maryjo!”. Kanwą do niej stał wiersz Kornela Ujejskiego Grzeszni, senni, zapomniani z 1860 roku. W XIX i XX wieku pieśń ta była niezwykle popularna zwłaszcza w kręgach młodzieży. W czasie pierwszej wojny światowej ze szczególnym zapałem śpiewali ją legioniści Piłsudskiego. „Z dawna Polski Tyś Królową, Maryjo!/ Ty za nami przemów słowo, Maryjo!/ Ociemniałym podaj rękę,/ Niewytrwałym skracaj mękę,/ Twe Królestwo weź w porękę, Maryjo! (…) Przez Twego Syna konanie/ Uproś sercom zmartwychwstanie,/ W ojców wierze daj wytrwanie, Maryjo! (…) Miej w opiece naród cały,/ Który żyje dla Twej chwały,/ Niech rozwija się wspaniały, Maryjo!”.
***
„Ta, która przemawiała pieśnią na ustach praojców, przemówiła w swoim czasie tym Wizerunkiem, poprzez który wyraziła się Jej macierzyńska obecność w życiu Kościoła i Ojczyzny. Jej macierzyńska troska o każdą duszę, o każde dziecko, o każdą rodzinę, o każdego człowieka, który żyje na tej ziemi, który pracuje, walczy, ginie na polach bitew, zostaje skazany na zagładę, który zmaga się z sobą, zwycięża, a czasem przegrywa, któremu wypada nieraz opuścić ojczysty zagon, idąc na obczyznę, na emigrację, który… który… każdy…
Przyzwyczaili się Polacy wszystkie, niezliczone sprawy swojego życia, różne jego momenty ważne, rozstrzygające, chwile odpowiedzialne, jak wybór drogi życiowej czy powołania, jak narodziny dziecka, jak matura czyli egzamin dojrzałości, jak tyle innych… wiązać z tym miejscem, z tym sanktuarium. Przyzwyczaili się ze wszystkim przychodzić na Jasną Górę, aby mówić o wszystkim swojej Matce – Tej, która tutaj nie tylko ma swój Obraz, swój Wizerunek, jeden z najbardziej znanych i najbardziej czczonych na całym świecie – ale która tutaj w jakiś szczególny sposób jest. Jest obecna. Jest obecna w tajemnicy Chrystusa i Kościoła – uczy Sobór. Jest obecna dla każdego i dla wszystkich, którzy do Niej pielgrzymują… choćby tylko duszą i sercem, choćby tylko ostatnim tchnieniem życia, jeśli inaczej nie mogą.
Przyzwyczaili się do tego Polacy”.
(Jan Paweł II, Jasna Góra, 4 czerwca 1979 roku).
XIV. Pan Jezus do grobu złożony
Pewien „zamożny człowiek z Arymatei, imieniem Józef, który też był uczniem Jezusa, (…) udał się do Piłata i poprosił o ciało Jezusa. Wówczas Piłat kazał je wydać. Józef zabrał ciało, owinął je w czyste płótno i złożył w swoim nowym grobie, który kazał wykuć w skale. Przed wejściem do grobu zatoczył duży kamień i odszedł” (Mt 27, 58-60).
Zatoczony wielki kamień u Chrystusowego grobu był symbolicznym obrazem powszechnego przekonania, że oto wszystko się skończyło. I to skończyło się raz na zawsze. To przekonanie jeszcze bardziej się wzmogło, kiedy na rozkaz Piłata grób Chrystusa opieczętowano, a przed nim postawiono zbrojną straż (por. Mt 27, 66).
Jedynie Matka Najświętsza pamiętała o słowach Syna, który trzykrotnie powiedział Piotrowi i pozostałym Apostołom, „że będzie zabity i trzeciego dnia zmartwychwstanie” (Mt 16, 21c) – i dlatego z ufnością czekała na cud zwycięstwa Życia nad śmiercią.
***
Z woli państw zaborczych Polska nie miała prawa odzyskać już nigdy swej niepodległości. W duchu porozumień Kongresu Wiedeńskiego, z inicjatywy cara Aleksandra I i kanclerza austriackiego Klemensa von Metternicha Rosja, Austria i Prusy zawarły we wrześniu 1815 roku tak zwane Święte Przymierze. Miało ono gwarantować status quo całej Europy, walcząc z wszelkimi ruchami rewolucyjnymi i liberalnymi. Takimi dla nich były bez wątpienia wszelkie inicjatywy, mające na celu odzyskanie przez Polskę pełnej suwerenności. Na straży niezmienności postanowień Świętego Przymierza i jako ich gwarant stanęły ogromne armie trzech zaborców. I jeśli nawet po pewnym czasie owo Przymierze zaczęło się rysować i chwiać, to jednak polityka państw zaborczych wobec polskiego narodu pozostawała niezmienna. Dopiero w czasie Wielkiej Wojny z jednej strony Rosja, a z drugiej Niemcy i Austria zaczęły cynicznie grać kartą polską, obiecując swoje wsparcie przy tworzeniu w gruncie rzeczy kadłubowego państwa polskiego. Składane Polakom obietnice w żaden sposób nie przeszkadzały im, aby bez jakiegokolwiek wahania wcielać polskich chłopców do swoich armii, każąc im umierać czy to za rosyjskiego cara, czy za cesarza niemieckiego, czy też za cesarza Austro-Węgier.
Jednakże na przekór ówczesnym wielkim tego świata naród polski trwał w nadziei, że kiedyś, z Bożą pomocą, nastąpi upragniona chwila odzyskania niepodległości. Wyraził ją Adam Mickiewicz w następujących wersach Ksiąg narodu polskiego: „Naród polski nie umarł, ciało jego leży w grobie, a dusza jego zstąpiła z ziemi, to jest z życia publicznego do otchłani, to jest do życia domowego ludów cierpiących niewolę w kraju i za krajem, aby widzieć cierpienia ich. A trzeciego dnia dusza wróci do ciała, i naród zmartwychwstanie, i uwolni wszystkie ludy Europy z niewoli”.
Świadkiem tej wielkiej nadziei Polaków była także św. Urszula Julia Ledóchowska. Podczas odczytu wygłoszonego w Kopenhadze w 1916 roku w ramach swej działalności jako przedstawiciel na Skandynawię założonego przez Henryka Sienkiewicza i Ignacego Jana Paderewskiego Szwajcarskiego Komitetu Generalnego Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce, z ogromną i poruszającą słuchaczy żarliwością serca mówiła: „Tak, ty jesteś nieśmiertelny, kraju moich przodków, Ojczyzno ukochana, Polsko moja! Nieśmiertelna przez twą odwieczną sławę, nieśmiertelna prze twoją sztukę i literaturę, która nie może być wymazana z pamięci narodów; nieśmiertelna przez miłość Ojczyzny, która żyje w sercach twych dzieci i która nie ma równej, śmiem to powiedzieć z czołem wzniesionym, ze szlachetną dumą! (…) Jesteś nieśmiertelna, o moja Polsko, gdyż żyjesz w sercach swych dzieci. My cierpimy, umieramy, ale przez śmierć idzie się ku zmartwychwstaniu. My umrzemy, ale ty zmartwychwstaniesz! Mimo naszych dzisiejszych cierpień, mimo agonii – patrz, twoje dzieci z miłością cię otaczają i śpiewają z nadzieją w sercu: «Jeszcze Polska nie zginęła!»”.
***
Od momentu Zmartwychwstania Chrystusa Apostołowie stali się świadkami Jego pustego grobu. Na ich świadectwie zbudowany jest Kościół.
Na ich wierze kolejne pokolenia Polaków budują swoje najświętsze przekonanie: „Jesteś nieśmiertelny, kraju moich przodków, Ojczyzno ukochana, Polsko moja!”.
Zmartwychwstanie
Kiedy martwe ciało Chrystusa spoczęło w grobie, dla Józefa z Arymatei, dla Nikodema i dla Apostołów nastał czas rezygnacji i zwątpienia. W jakiejś mierze zawiedli się na Jezusie. Chcieli przecież, jak Jan i Jakub, zasiadać w Jego królestwie po Jego prawej i lewej stronie (por. Mt 20, 20-21). Tymczasem to królestwo skurczyło się do wymiarów Jego grobu, znajdującego się nieopodal wzgórza Golgoty. Uczniom Chrystusa pozostała więc jedynie gorzka refleksja: „A myśmy się spodziewali…” (Łk 24, 21), a wraz z nią chęć ucieczki z miejsc, które przypominały o tragedii ukrzyżowania i śmierci Mistrza. Św. Łukasz przekazał nam opowieść o dwóch uczniach, którzy opuścili Jerozolimę i udali się do Emaus, mimo że dotarły już do nich wieści o tym, że Jezus żyje, a Jego grób jest pusty (por. Łk 24, 22-24).
Radykalna zmiana postawy Apostołów nastąpiła dopiero wtedy, gdy „wieczorem owego pierwszego dnia tygodnia” Jezus przyszedł do Wieczernika mimo zamkniętych drzwi, „stanął pośrodku i rzekł do nich: «Pokój wam!». A to powiedziawszy, pokazał im ręce i bok. Uradowali się zatem uczniowie ujrzawszy Pana. A Jezus znowu rzekł do nich: «Pokój wam!»” (J 20, 19-21a).
***
Ostatni, trzeci rozbiór Polski, dokonany w 1795 roku, sprawił, że Polska została wykreślona z map politycznych Europy. Żeby taka sytuacja mogła trwać zawsze, przez ponad wiek czuwały nad tym potężne armie zaborców. Tymczasem Wielka Wojna doprowadziła je do klęski i całkowitego załamania ich potęgi. Dnia 11 listopada 1918 zawarto zawieszenie broni w Compiègne. W Europie zapanował pokój. Polska zmartwychwstała. Ten fakt w specjalnej nocie z dnia 16 listopada 1918 roku, skierowanej zarówno do przywódców zwycięskich, jak i pokonanych oraz neutralnych państw, ogłosił Józef Piłsudski: „Jako Wódz Naczelny Armii Polskiej, pragnę notyfikować rządom i narodom wojującym i neutralnym istnienie Państwa Polskiego Niepodległego, obejmującego wszystkie ziemie zjednoczonej Polski. (…) Dzięki zmianom, które nastąpiły wskutek świetnych zwycięstw armii sprzymierzonych – wznowienie niepodległości i suwerenności Polski staje się odtąd faktem dokonanym. Państwo Polskie powstaje z woli całego narodu i opiera się na podstawach demokratycznych. Rząd Polski zastąpi panowanie przemocy, która przez sto czterdzieści lat ciążyła nad losami Polski – przez ustrój zbudowany na porządku i sprawiedliwości”.
Powstało państwo polskie, powstało więc także polskie wojsko. Jakżeż wzruszające tego świadectwo dała Urszula Julia Ledóchowska w swojej Historii Kongregacji: „W pierwszych dniach pobytu w Polsce wybrałam się któregoś dnia do księdza kardynała [Edmunda] Dalbora i przechodząc przez Plac Wolności [w Poznaniu] byłam świadkiem uroczystości poświęcenia sztandaru wojska polskiego. Ołtarz polowy, a przy nim ksiądz kardynał odprawiający Mszę świętą, dookoła ustawione wojsko. Na podniesienie wszyscy przyklękają, tłum ludzi otacza plac. Taki śliczny, radosny widok – nasze wojsko upadające na kolana przed białą Hostią! Nasze polskie wojsko!”.
Trudno zatem się dziwić, że „Preambuła” Konstytucji niepodległej Rzeczypospolitej z dnia 17 marca 1921 roku, rozpoczynała się słowami: „W Imię Boga Wszechmogącego! My, Naród Polski, dziękując Opatrzności za wyzwolenie nas z półtorawiekowej niewoli, wspominając z wdzięcznością męstwo i wytrwałość ofiarnej walki pokoleń, które najlepsze wysiłki swoje sprawie niepodległości bez przerwy poświęcały…”.
Odtąd też w polskich kościołach zaczęto śpiewać Boże, coś Polskę… w nowej wersji. W miejsce dotychczasowych słów „Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie”, zaczęto z ogromną wdzięcznością i radością śpiewać: „Ojczyznę wolną pobłogosław, Panie”.
***
Właśnie o to błogosławieństwo dla wolnej Polski prosimy dzisiaj Pana Boga na zakończenie naszej nowohuckiej Drogi Krzyżowej. Prosimy słowami Modlitwy za Ojczyznę ks. Piotra Skargi: „Boże, Rządco i Panie narodów, z ręki i karności Twojej racz nas nie wypuszczać, a za przyczyną Najświętszej Panny, Królowej naszej, błogosław Ojczyźnie naszej, by Tobie zawsze wierna, chwałę przynosiła Imieniowi Twemu a syny swe wiodła ku szczęśliwości. Wszechmogący wieczny Boże, spuść nam szeroką i głęboką miłość ku braciom i najmilszej Matce, Ojczyźnie naszej, byśmy jej i ludowi Twemu, swoich pożytków zapomniawszy, mogli służyć uczciwie. Ześlij Ducha Świętego na sługi Twoje, rządy kraju naszego sprawujące, by wedle woli Twojej ludem sobie powierzonym mądrze i sprawiedliwie zdołali kierować. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen”.