Adwent to czas radosnego czekania na przyjście Pana. W tym roku wraz z drugą niedzielą Adwentu w Kościele katolickim obchodzimy uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Staje Ona przed nami jako wzór czekania na przyjście Pana, co tak pięknie wyrażają słowa jednej z polskich pieśni adwentowych: „Panna na ten czas psałterz czytała”. Wiemy, że Maryja zapewne nie znała sztuki czytania i pisania – było to przywilejem tylko nielicznych ludzi i przede wszystkim mężczyzn. Ale przecież ta pieśń wyraża coś bardziej głębokiego: Maryja wsłuchiwała się w głos Boży. Rozważała to zwłaszcza, co odnosiło się do zapowiedzi mesjańskich o przyjściu wysłannika Bożego, Bożego Mesjasza, który będzie Księciem Pokoju i który wprowadzi ład i miłość między ludźmi. Wsłuchiwała się w głos Boży i dlatego nie dziwmy się, że kiedy Bóg przemówił do Niej przez Archanioła Gabriela, mówiąc że zostaje wybrana, by być Matką Bożą, co więcej, że jest pełna łaski, odpowiedziała jednoznacznie w duchu posłuszeństwa, w duchu świadomości tego, kim Ona wobec Boga jest: „Oto ja służebnica Pańska niech mi się stanie według słowa twego” (Łk 1, 38). Niech się stanie tak, jak Bóg tego ode mnie oczekuje. To dzięki temu posłuszeństwu głosowi Najwyższego złamała zapis starodawnej winy, pierwotnego nieposłuszeństwa pierwszej Ewy. Okazując posłuszeństwo woli Bożej sprawiła, że rzeczywiście w dziejach świata nastąpiła pełnia czasów, zaczęła się nowa era – czas obecności Chrystusa pośród nas.
Tradycja chrześcijańska nieustannie wczytywała się w słowa Archanioła Gabriela, aby wydobyć z nich najbardziej głęboki sens. Właśnie ta refleksja, związana ze słowami „pełna łaski, Pan z Tobą” (Łk 1, 28b) wskazała ludowi chrześcijańskiemu na szczególną łaskę, jaką została obdarzona Najświętsza Maryja Panna już od chwili poczęcia, już od momentu zaistnienia na ziemi w łonie swej Matki, świętej Anny. Wszyscy bowiem ludzie noszą w sobie znamię grzechu pierworodnego, nieszczęsnego następstwa nieposłuszeństwa pierwszych rodziców. Ona była od tego wolna. Nie było w Niej żadnej zmazy grzechu. Była pełna łaski. Tradycja chrześcijańska, zwłaszcza tu, na zachodzie, wracała często do tajemnicy Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Przejawem tego jest także tytuł Związku Kupieckiego w Krakowie, który powstał w 1410 roku i który obrał jako swoją patronkę właśnie Najświętszą Maryję Pannę Niepokalanie Poczętą. Ta tradycja co jakiś czas znajdowała także nadzwyczajne potwierdzenia ze strony samego Boga. Tak było zwłaszcza w wieku XIX, a zaczęło się to od objawień, jakie były udziałem świętej Katarzyny Labouré w Paryżu, w 1830 roku. 27 listopada tego roku objawiła się jej Matka Najświętsza. Katarzyna zobaczyła wokół głowy Najświętszej Dziewicy napis uczyniony złotymi literami, składający się z następujących słów: „O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy”. Katarzyna otrzymała polecenie, żeby właśnie według tego, co zobaczyła, z tym właśnie napisem uczyniono medalik, cudowny medalik, dlatego, że – jak obiecała Matka Najświętsza – wszystkie te osoby, które będą nosiły ów medalik, otrzymają za przyczyną Matki Najświętszej wiele łask.
Dwadzieścia cztery lata później, w 1854 roku, ówczesny papież, błogosławiony Pius IX ogłosił dogmat o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny. Rzeczą znamienną jest to, że właśnie 8 grudnia wybrał jako dzień, w którym cały Kościół ma czcić Niepokalane Poczęcie, zgodnie z tym, co wiemy o życiu człowieka w okresie prenatalnym, trwającym od chwili poczęcia do urodzenia dziewięć miesięcy. Ponieważ, zgodnie z tradycją, Kościół i na Wschodzie, i na Zachodzie 8 września obchodził i obchodzi święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, to, odnosząc się do tego święta, łatwo było wyznaczyć dzień 8 grudnia na święto, które obchodzimy wpatrując się w Przenajświętszą Dziewicę pełną łaski, prawdziwie bez grzechu pierworodnego poczętą, do której uciekamy się z najrozmaitszymi naszymi sprawami i problemami. Czynimy to z tym głębszym przekonaniem, gdyż cztery lata po ogłoszeniu tego dogmatu, w 1858 roku, święta Bernadetta Soubirous w Lourdes miała wizję Matki Najświętszej, która objawiła się jej właśnie jako Niepokalanie Poczęta, o którym to tytule zwykła prosta dziewczyna, gdzieś w dalekich Pirenejach, wiedzieć nie mogła.
Uciekamy się do Niej w najrozmaitszych potrzebach, w tych duchowych, ale także w tych materialnych, bo przecież taka też jest Wasza – Drodzy Siostry i Bracia, Krakowscy Kupcy – tradycja. Wpatrywanie się w Nią, która jest wzorem wsłuchiwania się w Boży głos po to, aby za Jej przyczyną usłyszeć wołanie skierowane do siebie, by przy wszystkich sprawach, tych duchowych i tych materialnych, kierować się Ewangelią. A co znaczy kierować się Ewangelią, zwłaszcza w tym czasie adwentowym? Słyszeliśmy to przed chwilą w Drugim Liście Świętego Pawła do Rzymian, gdzie Apostoł Narodów mówi: Chrystus was przygarnął do siebie, rodząc się z przeczystego łona Najświętszej Dziewicy, stał się bratem każdej i każdego z tych ludzi, którzy w Niego uwierzyli. Uczynił z tych wierzących w siebie swoich braci. Przygarnął ich do siebie jako wielką Bożą rodzinę, by być dla nich Odkupicielem i Zbawcą prowadzącym do domu Ojca bogatego w miłosierdzie. Przygarnął nas do siebie, ale święty Paweł mówi dalej: „to i wy przygarniajcie siebie nawzajem” (Por. Rz 15, 7) – swoją modlitwą, swoim zatroskaniem o drugiego człowieka, swoją dobrocią, objawiającą się także w pomocy materialnej.
Drodzy Siostry i Bracia, jak zapewne wiecie w tych dniach byłem w Libanie i Syrii. Wczoraj wróciłem do Krakowa. Widziałem zwłaszcza Syrię dotkniętą ogromnymi, przerażającymi niekiedy skutkami wojny z tymi, którzy chcieli na jej terenie utworzyć państwo islamskie. Walczyli przede wszystkim z mieszkającymi tam od wieków chrześcijanami. W jednym z sanktuariów tej ziemi, Malula, są ludzie, którzy jeszcze mówią językiem aramejskim, tym samym językiem, którym mówił Pan Jezus. Ten język zachował się przez prawie dwa tysiące lat. Miejscowy mnich zaczął mówić do nas właśnie w tym języku modlitwę, której nauczył nas Pan Jezus „Ojcze nasz…” Brzmiała niezwykle. Wróciło wspomnienie z filmu „Pasja”, który zapewne wielu z Was widziało, a tam, w Malula, słyszeliśmy słowa żywej modlitwy. W miejscu dotkniętym wielkim cierpieniem. Przed wojną było tam dwadzieścia tysięcy mieszkańców. Dzisiaj zaledwie dwa tysiące wracających do swoich domów, częstokroć ciągle jeszcze w ruinach, szukających dla siebie zajęcia, pracy, która dawałaby możliwość przetrwania.
Byliśmy także w mieście Homs, trzecim co do wielkości w Syrii (po Aleppo i po Damaszku), gdzie jest cała wielka dzielnica całkowicie w ruinach. Przejeżdżając przez nią miało się wrażenie, że są to zdjęcia z Warszawy po Powstaniu Warszawskim. Dopiero miesiąc temu otwarto możliwość przejazdu przez tę część miasta, wcześniej było to zabronione. Zdjęcia, które robiliśmy, robiliśmy w ukryciu, bo nie wolno w żaden sposób dokumentować tego, co tam naprawdę się działo, a było skierowane przede wszystkim przeciwko chrześcijanom. Kiedy wkroczyli tam islamiści, miejscowym chrześcijanom dawano dwa warunki, jeśli chcieli ocalić życie. Najpierw było to przejście na Islam. Jeśli nie, to był drugi warunek: ogromne opłaty pieniężne, które trzeba byłoby płacić każdego miesiąca. A jeśli i to nie – to ucięcie głowy. Ci, którzy nie zdążyli uciec i schronić się, doznali tego losu. Islamiści mścili się nie tylko na chrześcijanach, na tych, którzy wierzyli i wierzą w Chrystusa. Oni mścili się także na figurach Matki Najświętszej i Pana Jezusa. Widziałem takie figury pozbawione głowy. Przerażający widok. Takie samo przerażenie budziły obrazy mozaik pozbawionych oczu, zamazanych lub wydrapanych. Mozaika ma w sobie coś takiego, zwłaszcza wielkie mozaiki, że mamy wrażenie, iż niezależnie od tego, w którym miejscu kościoła się znajdujemy, postać wyobrażona przez mozaikę na nas patrzy. Więc islamiści chcieli z jednej strony mieć poczucie, że nikt na nich nie patrzy, żaden święty, mogą robić wszystko, a z drugiej strony chcieli za wszelką cenę chrześcijan upokorzyć, bo co to za Bóg, który nie broni siebie i nie broni swoich. Syryjczycy wracają tam do siebie w bardzo trudnych warunkach. Ci, którzy mogli, byli wykształceni i mieli pieniądze, opuścili kraj. Zostali jak zwykle najbiedniejsi. Biskup w Homs ma na utrzymaniu 600 sierot. Żyją z tego, co otrzymają z zewnątrz. Z wielką wdzięcznością myślą o Polsce, bo i „Caritas Polska”, i polska struktura „Kirche in Not” – Kościół w Potrzebie, także państwo polskie pomagają właśnie na miejscu, organizując wsparcie pieniężne dla mieszkańców, za które oni mogą budować proste warsztaty pracy, by na siebie zarabiać, a jednocześnie dawać szansę przetrwania, by dzieci mogły uczyć się najbardziej podstawowych rzeczy, by nie być wykluczonymi zupełnie ze społeczeństwa. Patrząc na to wszystko, nie można było być obojętnym. Bo jak można, dotykając tyle cierpienia, a jednocześnie widząc tyle woli przetrwania. Jak można byłoby patrzeć na to bezdusznie i obojętnie.
Dlatego właśnie powstała we mnie myśl, żeby na Boże Narodzenie w kościołach naszej archidiecezji zbierać pieniądze dla tych sierot, które tam są, żeby miały co zjeść, żyjąc w trudnych warunkach, w ogromnym zimnie. Tam nocą jest bardzo zimno. Domy są nieogrzane, a temperatura wynosi około 0 stopni. Żeby dzieci mogły się rozwijać i żeby potrafiły się uśmiechać i bawić i by mogły zrzucić z siebie przerażające wspomnienia wojny. Mówię to do Was, Moi Drodzy, jako do pierwszej grupy, z którą się spotykam po powrocie z Syrii. Jeżeli mam odwagę o tym mówić, to dlatego, że o tym mówił święty Paweł: Chrystus was przygarnął. Jesteście Jego dziećmi, więc przygarniajcie innych. Nawet mała suma pieniędzy, mały grosz, przy przeliczeniu na syryjskie warunki stanowi realną pomoc dla tamtych naszych sióstr i braci, którzy żyją, którzy wierzą i którzy już teraz przygotowują się do Świąt Bożego Narodzenia. W czwartek i w piątek, wszędzie tam, gdzie były katolickie wspólnoty, już budowano w kościołach i w domach biskupich szopki betlejemskie i zakładano światełka, by wśród tamtej rzeczywistości, gdzie tak często brakuje nawet światła, mogły rozbłyskiwać światełka bożonarodzeniowe, by ludzie mogli iść na spotkanie Jezusa narodzonego w grocie, by cieszyć się, że On jest, że On jest i ciągle nas wszystkich chce przygarniać.
Adwent to czas czuwania. To czas miłości. To czas uczenia się od Chrystusa tego, jak bardzo On nas ukochał, byśmy my także starali się kochać innych.