– Ks. Robert to taki typ człowieka, któremu wystarczy dać kilka desek i jednego chętnego do pomocy, i zanim się obejrzymy, zbuduje wokół tego wspólnotę lub całą parafię naprawdę zżytych i działających ludzi – tak o ks. Robercie Chrząszczu mówią jego bliscy. Zapraszamy na reportaż o misjonarzu i biskupie nominacie.
Zawsze można na niego liczyć
Ks. Robert jest najstarszy spośród trojga dzieci Zofii i Władysława Chrząszczów. Był spokojny i opiekuńczy, lubił spędzać czas z rodzeństwem i kuzynem. Od szóstej klasy szkoły podstawowej każdego dnia chodził z babcią na Mszę świętą i służył jako ministrant. Najpierw w kościele parafialnym św. Józefa na kalwaryjskim rynku, zaś później w klasztorze, by móc towarzyszyć babci. Choć czasem pojawiały się trudności ze wstawaniem, bo wszyscy inni domownicy spali, młodzieniec nie czuł niechęci, gdyż lubił służyć przy ołtarzu. Po Mszy czuł wręcz satysfakcję, a w zimie dodatkową radość, bo z kuzynem zjeżdżali spod klasztoru na sankach.
Po szkole podstawowej wybrał Niższe Seminarium Duchowne oo. bernardynów. Choć dalej był u siebie, w Kalwarii, w domu bywał tylko w weekendy. Z tego powodu miał mniejszy kontakt ze swoją młodszą o 6 lat siostrą. Jednak Katarzyna Moskała przyznaje, że był opiekuńczym bratem i bardzo lubiła się z nim przekomarzać. Po ukończeniu liceum nikogo nie zdziwiło, iż Robert postanowił wstąpić do Wyższego Seminarium Duchownego w Krakowie. Koledzy rocznikowi wspominają go jako dynamicznego, pomysłowego i bardzo gościnnego człowieka. – Jego dom był otwarty, gościł w nim wielu wspaniałych zakonników, ale przyjmował i nas, kleryków krakowskich. Pamiętam to, i jesteśmy wdzięczny jego mamie, tacie, rodzinie za zawsze ciepłe przyjęcie. To był sympatyczny moment oddechu w gronie rodzinnym. Wiedzieliśmy, że możemy na to zawsze liczyć. Robert był właśnie taki, jak jego dom – opowiada ks. inf. Dariusz Raś.
Siostra ks. Roberta przypomina, że już jako kleryk aktywnie włączał się w pomoc innym, m.in. brał udział w obozach z osobami niepełnosprawnymi. Jego rodzina i przyjaciele zgodnie przyznają, iż zawsze można było na niego liczyć. – Jest przyjacielem, na którego zawsze można liczyć. Przyjacielem, z którym można było spędzić wiele dobrych momentów – wyznaje bp Zdzisław Błaszczyk, kolega rocznikowy. – Jest to dla mnie kapłan, który jest przejęty tym, co robi. Powołanie nie jest dodatkiem w jego życiu, ale jest główną misją, której oddał się całym sercem. Jego obowiązkowość zawsze pokazywała, że traktował bardzo serio wszystko to, co Kościół mu powierzał – tłumaczy biskup. – Zawsze można na niego liczyć. Gdy chcę porozmawiać, umie wytłumaczyć pewne rzeczy, wysłucha, spróbuje doradzić, pocieszy – mówi Katarzyna, siostra ks. Chrząszcza.
Kalwaria i Matka Boża Kalwaryjska
To właśnie w Kalwarii, u stóp Matki Bożej, rodziło się i rozwijało powołanie ks. Roberta. – Kalwaria jest miejscem, gdzie chodziłem do szkoły, miałem swoich kolegów. Sanktuarium jest miejscem pierwszych Mszy świętych, poznawania liturgii, pierwszych kontaktów z Matką Bożą – wyjaśnia ks. Chrząszcz. Codzienna Msza święta, służenie przy ołtarzu, i wyjazdy z oo. bernardynami stopniowo wyznaczały drogę powołania, które następnie kształtowało się w niższym, a potem w wyższym seminarium.
Jak wyznaje ks. Chrząszcz, Matka Boża Kalwaryjska zawsze mu towarzyszy. Jej ślad pozostał także w brazylijskich parafiach – w pierwszej parafii, św. Łucji, w ołtarzu bocznym znajduje się jej figura. Parafianie ją zaakceptowali, modlą się do Matki Bożej, i pamiętają, że pochodzi ona z sanktuarium księdza proboszcza, który razem z nimi budował kościół.
Jan Paweł II
Szczególnym patronem jego posługi jest św. Jan Paweł II. W wieku 15 lat miał okazję uczestniczyć w pielgrzymce parafialnej do Watykanu i Rzymu. Jej głównym punktem była osobista audiencja z Ojcem Świętym. To wtedy młody Robert poprosił papieża, by modlił się za niego, ponieważ chciał zostać księdzem. Od tego wydarzenia towarzyszyło mu mocne przekonanie, że papież modli się w jego intencji. Potwierdzeniem właściwego wyboru było kolejne spotkanie z Ojcem Świętym w 1991 r. w seminaryjnej kaplicy. Nie było ono już tak osobiste, ale słowa Jana Pawła II skierowane do kleryków były dla niego bardzo znaczące. – Czuję, że on jest blisko. Dowiedziałem się o nominacji 20 października i te dwa dni poświęciłem na rozważanie i modlitwę. Modliłem się w sanktuarium maryjnym w Brazylii. I rzeczywiście, 22 października, w dniu św. Jana Pawła II, powiedziałem moje „tak” – wspomina ks. Chrząszcz.
Budowniczy kościołów i wspólnot
Parafia pw. Zesłania Ducha Świętego na Ruczaju była pierwszym miejscem pracy duszpasterskiej ks. Chrząszcza. Były to również początki tej parafii, bowiem nie było jeszcze kościoła. Msze święte były sprawowane w baraku. Nie było również plebanii, dlatego księża spali w domu wolnostojącym przy ul. Dereniowej 4. Całe dnie spędzali właśnie w baraku, by przygotowywać katechezy i duszpasterstwo. Biskup nominat z radością wraca do pierwszej Mszy świętej połączonej z sakramentem bierzmowania odbywającej się w nowym kościele, który jeszcze nie miał dachu. Przyznaje, że Pan Bóg pobłogosławił dobrą pogodą i gwieździstym niebem.
Gdy teraz patrzy na wybudowany, piękny kościół, czuje radość i spełnienie, że dołożył do tego swoją cegiełkę. – Bardzo wiele się tutaj nauczyłem. Do dziś mam wielką wdzięczność w stosunku do ks. prał. Kazimierza Wyrwy, że jako proboszcz mnie tutaj przyjął i uczył kapłaństwa swoim przykładem. Ks. Wyrwa wspomina ks. Chrząszcza jako ogromnego entuzjastę. – Pamiętam, kiedy po nominacji przyszedł tutaj na spotkanie – od razu zaangażowany, chciał zobaczyć to, tamto, jak idzie budowa. Widać w nim było taki tryskający optymizm i radość z tego, że przychodzi, tak naprawdę na jedną z trudniejszych parafii, bo zaczynającą dosłownie wszystko od zera. Pamiętam, jak ciągle towarzyszył tej budowie, doglądał. Równocześnie był mocno zaangażowany w życie duszpasterskie, życie związane z funkcjonowaniem wspólnot młodzieżowych – opowiada ks. Wyrwa.
Następnie ks. Chrząszcz rozpoczął posługę w parafii Matki Bożej Różańcowej na Piaskach Nowych. Ks. Andrzej Burek, proboszcz parafii, powierzył mu opiekę nad Oazą Dzieci Bożych oraz oazą młodzieżową. Biskup nominat bardzo dobrze wspomina formacje i wyjazdy z oazowiczami. Przyjaźnie z nimi zawarte trwają do dziś. Tak, jak oazowicze żegnali go 16 lat temu na lotnisku w Krakowie, tak samo witali go w grudniu zeszłego roku, gdy przyleciał z Brazylii jako biskup nominat. – To było dla mnie zamknięcie pewnego okresu i widzę, że pewne przyjaźnie się nie kończą, ale trwają dalej – dzieli się.
Jacek Misina, animator z Piasków Nowych, wspomina ks. Roberta jako czasami surowego, potrafiącego zwrócić uwagę potężnym tonem, ale jednocześnie bardzo radosnego i uśmiechniętego księdza. Jego przekaz mentorski i duszpasterski był bardzo pozytywnie odbierany. – Ks. Robert to taki typ człowieka, któremu wystarczy dać kilka desek i jednego chętnego do pomocy, i zanim się obejrzymy, zbuduje wokół tego wspólnotę lub całą parafię naprawdę zżytych i działających ludzi. Udało mi się być częścią tego na Piaskach i zobaczyć to w Rio, gdzie z małej parafii zbudował bardzo prężnie działającą wspólnotę – tłumaczy J. Misina.
Animatorka Maria Jurzecka-Szymacha przyznaje, że ks. Robert był moderatorem i równocześnie przyjacielem. Zwracał szczególną uwagę na to, by animatorzy uczestniczyli w Mszach świętych oazowych, adoracjach i spotkaniach formacyjnych. Gdy kogoś nie było, potrafił zadzwonić i dopytać o powód nieobecności. Z ojcowskim pouczeniem potrafił przywoływać ich do porządku, ale nie brakowało w tym miłości. Zawsze był chętny i gotowy by udzielić pomocy, nawet w prozaicznych sytuacjach. Poza spotkaniami formacyjnymi integrował się ze wspólnotą podczas wyjść do kina lub wyjazdów. – Budował wśród nas prawdziwą wspólnotę, i to jest coś, za co jestem mu wdzięczna do dzisiaj. I myślę, że nie tylko ja, ponieważ te przyjaźnie, jakie zawarliśmy w tym czasie, właśnie w tej grupie animatorów, pozostały do dzisiaj, a jesteśmy już dorosłymi ludźmi, mamy swoje rodziny, dzieci i spotykamy się do dziś. I jesteśmy gotowi na hasło „ks. Robert przyjeżdża” zorganizować się tak, żeby stawić się praktycznie całą grupą w odpowiednim miejscu po to, żeby spędzić z nim kilka minut – wyznaje M. Jurzecka-Szymacha. – Jest to człowiek niezwykłego pokroju, z charyzmą, obdarzony taką prostotą, ale bardzo głęboką wiarą. Dla nas był po prostu świadkiem tego w co wierzy, w kogo wierzy i potrafił nam to świetnie przekazać – dodaje animatorka.
Misje
Misje fascynowały ks. Roberta jeszcze przed seminarium. Odbierał je jako ciekawe i piękne doświadczenie. Jeszcze w czasach liceum po głowie chodziła mu myśl, by wstąpić do zakonu werbistów, gdyż pracują oni jako misjonarze. Jako diakon pomagał proboszczowi, który posługiwał na Ukrainie. – Takie pierwsze doświadczenia misyjności Kościoła tkwiły w moim sercu. Nagle miałem okazję pojechać do Brazylii i odwiedzić kolegę rocznikowego, bp. Zdzisława Błaszczyka, aktualnie biskupa pomocniczego w Rio de Janeiro. Wróciłem stamtąd z takim wielkim pragnieniem, aby kiedyś tam pracować – opowiada ks. Chrząszcz.
Pani Zofia Chrząszcz wspomina moment, gdy ks. Robert był na zwolnieniu chorobowym w domu, i właśnie wtedy wspomniał, że najpewniej pojedzie na misje do Brazylii na dwa lata. Ona już wtedy wiedziała, że to nie będą dwa lata, lecz dłużej.
– Pracę na misjach, szczególnie w Brazylii, wśród ludzi, którzy są bardzo spontaniczni, nazywaliśmy wśród księży taką wieczną oazą – ludzie są tacy otwarci, widać świeżość tego Kościoła. Wszystkie te doświadczenia, które miałem tutaj z oazą czy nawet obserwując proboszczów z parafii krakowskich, to wszystko się potem przydało. Dopiero później człowiek widzi, dlaczego coś tam się wydarzyło, dlaczego byłem w tej parafii a nie innej – wyjaśnia ks. Chrząszcz.
Jak przyznaje ks. Dariusz Raś, ks. Robert kojarzy się swoim rocznikowym kolegom przede wszystkim z misjami i Rio de Janeiro. Został on pociągnięty dobrym przykładem innego kolegi z roku, bp. Zdzisława Błaszczyka, który pierwszy pojechał do Rio de Janeiro. – Bardzo mocno weszli w to duszpasterstwo i mówienie o Panu Jezusie ludziom, którzy nierzadko są obciążeni różnymi problemami codzienności. Ich pierwsze parafie były naprawdę misyjne, potrzebujące wiele czasu i ciepła. Powoli budowali tam kościoły od zera, w dzielnicach bardziej wymagających ciągłego przebywania z ludźmi, bycia z dziećmi, urządzania na nowo wszystkich spraw związanych z parafią – opowiada ks. Raś.
Ostateczną decyzję o wyjeździe ks. Chrząszcz podjął w trakcie posługi na Piaskach Nowych. Po 4 latach formacji z oazą pojawiło się w nim pragnienie, by służyć Panu Bogu trochę dalej od Krakowa.
Rio de Janeiro
Bp Błaszczyk wspomina, iż ks. Chrząszcz podczas pobytu w Brazylii w 2003 r. miał okazję przyjrzeć się pracy misyjnej, ludziom i przyrodzie. To wszystko razem sprawiło, iż zakochał się w Brazylii. – Już w tym momencie, kiedy on wyjeżdżał z Brazylii, miał pierwsze pomysły i marzenia. Pamiętam doskonale taki moment – to była ostatnia Msza święta w mojej parafii w Rio, w której brał udział. Przy ogłoszeniach zapytałem parafian “Jak wam się podoba ten ksiądz, nadawałby się na misjonarza, żeby tu przyjechać do Rio?”. Wszyscy stwierdzili, że tak – opowiada bp Błaszczyk. Następnie zapytał ks. Roberta, czy chce, by poprosić parafian o modlitwę za jego powołanie misyjne. – Poprosiłem ich wtedy, aby mógł odczytać głos Pana Boga w swoim sercu. Myślę, że odczytał go dobrze. Gdy wrócił po tych dwóch latach, nie było wątpliwości, że czuł bardzo dużą radość, że może przyjechać i zacząć tę pracę. A w ciągu tych dwóch lat mieliśmy wiele okazji, by porozmawiać – mówi bp Błaszczyk.
W pierwszej brazylijskiej parafii, pw. Św. Łucji, należało rozbudować kościół. Jednak ks. Robert postanowił, że wybuduje go od nowa. Udało mu się bardzo dynamicznie przekonać parafian, zebrać fundusze i rozpocząć budowę. W dzielnicy, która boryka się z trudnościami materialnymi, ludzie uwierzyli w jego pomysł i teraz cieszą się pięknym kościołem. Parafia ta rozwinęła się pod wieloma względami, m.in. liczbą wspólnot i inicjatyw. Dynamiczność i owocność działania ks. Chrząszcza była często podkreślana przez kardynała Rio de Janeiro, który powołał go na wikariusza biskupiego. Dodał on także, że biskup nominat rozwiązywał wszystkie problemy, które się pojawiały, zawsze był do dyspozycji, a jego działania były wykonywane sprawnie i dobrze.
Mimo wielu obowiązków, ks. Chrząszcz stałe utrzymywał kontakt z rodziną. Co wtorek rozmawiał z mamą przez telefon, a dwa razy do roku pojawiał się w Polsce. Pani Zofia odwiedziła go cztery razy i każdą wizytę wspomina bardzo pozytywnie. Widziała, jakim szacunkiem obdarzany jest jej syn, ale również ona sama.
Drugą parafią biskupa nominata była parafia São Pedro Do Mar, której wcześniejszym proboszczem był bp Błaszczyk. Parafianie przyznają, że ks. Chrząszcza charakteryzowała niezmierzona dyspozycyjność, radość i troska o ludzi. Meri Carvalho Barbos wskazuje, że informacja o odejściu nowego proboszcza była mieszaniną smutku i radości. – To był taki krótki czas, w którym wspólnota miała się oswoić z nowym księdzem, a w dodatku ten moment, w którym ks. Robert przybył do naszej parafii, dał mu jedynie nieco ponad miesiąc na to, by pokazać styl swojej pracy. Niedługo później kościoły zostały zamknięte z powodu pandemii. I właśnie wtedy ksiądz pokazał, po co tak naprawdę przyszedł. Z tym swoim otwartym sercem, z ową dyspozycyjnością bez miary, z całą tą miłością, potrafił rozwinąć naprawdę piękną pracę duszpasterską. To były bardzo intensywne dni i wspólnota parafialna powtarza do dziś, że nigdy wcześniej tak wiele się nie modliła. To wszystko, co się działo, całe to pragnienie księdza, by pracować i ewangelizować w tym trudnym czasie pandemii, było bardzo cenne, a wspólnota mogła poznać księdza poprzez… portale społecznościowe, za pośrednictwem których przeżyliśmy wiele dni nieustannej modlitwy. To były dni pełne napięcia, dni naprawdę trudne, ale przeżyte w żarliwej modlitwie i z mocną wiarą – wyznaje parafianka.
Wszyscy bliscy biskupa nominata, jak i jego parafianie zapewniają o stałej modlitwie w jego intencji. Pani Zofia stwierdza, że teraz będzie potrzebował jej jeszcze więcej.