- Wręczamy dzisiaj nagrodę człowiekowi, który w krytycznej sytuacji broni chrześcijaństwa, wiary, cywilizacji łacińskiej, interesów Państwa Polskiego, dobra narodu i bliźnich. Tak jak Bolesław Chrobry i Henryk Pobożny, stoi on z otwartą przyłbicą naprzeciwko potoków kłamstwa, pogardy i nieczystych interesów. Stoi nie z mieczem, ale z modlitwą, prawdą i dobrym słowem – mówił prof. Wojciech Polak w czasie laudacji o abp. Marku Jędraszewskim, który został laureatem Nagrody im. Henryka Pobożnego.
Wyróżnienie przyznawane przez Bractwo Henryka Pobożnego zostało wręczone metropolicie krakowskiemu w czasie uroczystości w Centrum Spotkań im. Jana Pawła II w Legnicy.
– Dzisiaj w Polsce potrzebni są obrońcy cywilizacji chrześcijańskiej, także wewnątrz kraju i obrońcy naszego państwa i narodu. Potrzebni są nie tylko męczennicy i świadkowie. Potrzebni są także ludzie, którzy walczą w obronie wiary, ojczyzny i cywilizacji łacińskiej. Takim człowiekiem, walczącym w obronie wiary, ojczyzny i cywilizacji łacińskiej, jest metropolita krakowski, abp Marek Jędraszewski – mówił w czasie laudacji prof. Wojciech Polak, wskazując, że tegoroczny laureat nagrody jako duszpasterz zabiera głos w kwestiach, o których nie wszyscy duchowni, a czasem nawet biskupi, chcą mówić. Zaznaczył, że arcybiskup mierzy się z brutalnym, wojującym ateizmem. Przeciwstawia się ideologii gender, aborcji, eutanazji. Śmiało występuje w obronie ludzi prześladowanych za sprzeciwianie się tym ideologiom i praktykom; sprzeciwia się ideologiom totalitarnym, także niebezpiecznym tendencjom do ich odradzania; odważnie przeciwstawia się wycofywaniu nauczania religii ze szkół, co obecnie ma miejsce; szeroko wypowiada się na temat zgubnej ideologii ekologizmu.
– Abp Marek Jędraszewski to wielki polski patriota. Daje temu wyraz nie tylko w swoich pięknych kazaniach, wzywających do ofiarności dla Polski i dla naszej wspólnoty narodowej, ale także w przypominaniu wielkich kart historii Polski, w kultywowaniu pamięci i poczucia wdzięczności dla naszych bohaterów. A dzisiejszy patriotyzm wymaga także odwagi. Abp Marek Jędraszewski jest odważnym człowiekiem prawdy i tę prawdę głosi niezależnie od pojawiających się po jego wypowiedziach falach hejtu i nienawiści – dodał prof. Polak.
– Wręczamy dzisiaj nagrodę człowiekowi, który w krytycznej sytuacji broni chrześcijaństwa, wiary, cywilizacji łacińskiej, interesów Państwa Polskiego, dobra narodu i bliźnich. Tak jak Bolesław Chrobry i Henryk Pobożny, stoi on z otwartą przyłbicą naprzeciwko potoków kłamstwa, pogardy i nieczystych interesów. Stoi nie z mieczem, ale z modlitwą, prawdą i dobrym słowem. To broń potężna. Dzisiaj wyrażamy mu wdzięczność i podziw jako ojcu, który swoją opieką obejmował i obejmuje nie tylko wiernych własnych diecezji, ale wszystkich Polaków – podsumował laudator.
Abp Marek Jędraszewski podziękował za laudację i wygłosił wykład zatytułowany „Polska – nie przedmurze, ale wyspa”. Zwrócił uwagę, że za kilka dni, dokładnie 9 kwietnia, będziemy obchodzić 784. rocznicę bitwy pod Legnicą, która zakończyła się klęską wojsk dowodzonych przez księcia Henryka Pobożnego. Metropolita krakowski zauważył, że w tym kontekście w niektórych środowiskach pojawią się zapewne zwyczajowe już komentarze, że my, Polacy, „umiemy świętować tylko nasze klęski i przegrane, a trudno nam wskazać na te zwycięstwa i tryumfy, które przyniosły Polsce trwałe i owocne następstwa”. Zaznaczył, że twierdząc tak, zapomina się o perspektywie patrzenia na ludzkie zdarzenia, którą daje Kościół, głosząc misterium śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Przywołał słowa Jezusa o ziarnie pszenicy, które przynosi obfity plon po tym, jak obumrze. – Chrystus mówił to zarówno o sobie samym, jak i o wszystkich, którzy w Niego uwierzą i którzy dla Niego i Jego Ewangelii oddadzą swoje życie, począwszy od św. Szczepana, pierwszego w dziejach Kościoła męczennika. To oni byli i pozostaną na zawsze zwycięzcami, swoim życiem dając przykład i pociągając za sobą kolejne pokolenia chrześcijan – mówił metropolita krakowski.
Arcybiskup zwrócił uwagę, że mimo klęski w bitwie pod Legnicą, Polska obroniła wtedy zachodnią Europę, a zasługi te całemu światu przypomniał Jan Paweł II w ostatniej swojej książce „Pamięć i tożsamość”. Podobny charakter miały wiktorie Jana III Sobieskiego pod Wiedniem i Parkanami oraz Bitwa Warszawska. Ojciec Święty nazwał siebie „dłużnikiem” tych wszystkich, którzy w 1920 r. oddali swoje życie za Ojczyznę.
W dalszej części wykładu abp Marek Jędraszewski wskazał na rolę, jaką odegrali dwaj Polacy w upadku komunizmu w Europie – wskazał na płk. Ryszarda Kuklińskiego i Jana Pawła II, który uważał, że „imperium zła” musiało upaść ze względu na istniejący w samym jego akcie założycielskim „błąd antropologiczny”, którego pierwszym źródłem był ateizm.
Metropolita zwrócił uwagę na tzw. nowych barbarzyńców, których głównym celem ataków w latach dwudziestych XXI wieku stało się chrześcijaństwo i związana z nim antropologia, chociaż zdają się wcielać w życie program zaproponowany ponad sto lat temu przez twórców tzw. Szkoły frankfurckiej, który wcześniej realizowano także pod hasłem „marszu przez instytucje” Antoniego Gramsciego czy w czasie tzw. rewolucji ’68 Roku.
Arcybiskup zaznaczył, że nowi barbarzyńcy niszczą trzy filary Europy. – W miejsce obiektywnej prawdy, do której dochodzi filozoficzny rozum, wprowadzono swoisty dyktat emocji i czucia. Rzymskie prawo, które stało na straży dóbr obywatela państwa, zastąpiono prawem do zabijania innych, całkowicie niewinnych i bezbronnych ludzi, co znalazło swój tragiczny wyraz w uchwalonej niedawno konstytucji Francji, ogłaszającej aborcję jako fundamentalne prawo każdej kobiety. Natomiast walkę z chrześcijaństwem można by symbolicznie przedstawić jako próbę odebrania Chrystusowi prawa obywatelstwa do istnienia we współczesnym świecie – mówił metropolita krakowski. Zauważył, za Janem Pawłem II, że ponieważ w procesie tworzenia tożsamości kultury Europy najważniejszym czynnikiem było chrześcijaństwo, to atak skierowany przeciwko niemu okazał się w swych tragicznych skutkach atakiem wymierzonym w samą europejskość, a szerzej – w istotę tradycyjnej cywilizacji łacińskiej Zachodu.
Metropolita zauważył, że od wieków Polska była nazywana „przedmurzem chrześcijaństwa”, ale dziś taki opis nie jest już adekwatny. – Polska nie jest już przedmurzem, ponieważ po drugiej stronie Odry nie ma żadnych murów obronnych chrześcijaństwa. Istnieją tylko jego małe wyspy, przypominające bardziej benedyktyńskie klasztory z epoki wędrówki ludów – mówił. – Polska z jej ciągle jeszcze wyraźną katolicką tożsamością jawi się dużo bardziej jako wyspa, atakowana z równą mocą przez jej ideowych przeciwników zarówno od Wschodu, jak i od Zachodu – dodawał i postawił dwa pytania: Czy Polska jako taka chrześcijańska wyspa się ostanie? i Co powinniśmy czynić, aby ta wyspa nie tylko przetrwała, ale wydała błogosławione owoce kolejnej przemiany świata? Odpowiedział, posługując się historiozoficzną wizją Macieja z Miechowa, który wyraził życzenie, że Polska będzie „sumiennie przestrzegała i zachowywała przykazania Pańskie”. Metropolita krakowski w tym kontekście wyraził nadzieję, że Polacy w swym życiu osobistym i społecznym pozostaną wierni ponad tysiącletniej chrześcijańskiej tradycji narodu, z którego wyrastają.
Gratulacje abp. Markowi Jędraszewskiemu złożył biskup legnicki Andrzej Siemieniewski. Nawiązując do wizerunku księcia Henryka Pobożnego z mieczem, nazwał metropolitę krakowskiego „wojownikiem miecza słowa”, co oznacza „umiejętność formułowania i przekazywania myśli tak, by innych zagrzewać do dobrych postaw obywatelskich, patriotycznych – takich, które będą mogły formować na naszych oczach dobrą, błogosławioną przyszłość Polski”.
Ideą Nagrody imienia Henryka Pobożnego jest promowanie i nagradzanie osób, które poprzez odwagę, bezkompromisowość, wiedzę, kulturę i różne formy działalności publicznej idą we współczesnym świecie drogą ukazaną przez księcia Henryka Pobożnego i jego małżonkę księżną Annę; osób, które w życiu publicznym stają w obronie cywilizacji łacińskiej. Nagroda wręczana w Legnicy to wyraz wiary w to, że ideały, które były fundamentem chrześcijańskiej Europy i Polski są nadal żywe i warte tego, by stawać w ich obronie.
Polska – nie przedmurze, ale wyspa
- Tak zwane świętowanie klęsk
Za kilka dni, dokładnie 9 kwietnia, będziemy obchodzić 784. rocznicę bitwy pod Legnicą, pod wodzą księcia Henryka Pobożnego, zakończonej klęską rycerstwa śląskiego i wielkopolskiego, wspartego przez rycerstwo małopolskie oraz posiłki morawskie i niemieckie. Bitwy, w której sam książę poniósł śmierć, a jego głowę zwycięscy Tatarzy nabili na włócznię i z tryumfem obnosili pośród swych wojsk, później straszyli nią obrońców Legnicy, a na koniec, wedługHistoria Tatarorum napisanej przez C. de Bridia (Bogusława z Brzegu) zanieśli aż do przebywającego na Węgrzech swego króla Bathi, by następnie rzucić ją między inne głowy zabitych przez nich obrońców chrześcijańskiej wiary.
W związku z tą bitwą będzie się, być może, przytaczać wzniosłe słowa księcia, którymi odpowiedział swej matce, świętej księżnie Jadwidze Śląskiej, gdy ta radziła synowi, żeby poczekał jeszcze na posiłki mające przybyć z Czech pod wodzą króla Wacława i żeby nie spieszył się zbytnio do śmiertelnego zmagania z Mongołami: „Kochana pani matko, nie mogę dłużej zwlekać, albowiem zbyt wielkie są jęki biednego ludu: dlatego muszę walczyć i wystawię swe życie na śmierć za wiarę chrześcijańską”[1]. Być może wspomni się także błagalną modlitwę, jaką na wieść o śmierci Henryka świątobliwa Jadwiga zaniosła do Boga: „Chociaż w tym przemijającym i znikomym życiu życzyłabym sobie, żeby mi zawsze żył w zdrowiu, to jednak wolę, cieszę się i raduję, że przez krew wylaną dla Ciebie i Twojej wiary, wrócił do Ciebie, swego Stwórcy, a jego duszę, błagając na kolanach, pokornie polecam Twojemu Majestatowi”[2].
W niektórych środowiskach pojawią się zapewne zwyczajowe już, niestety, komentarze, że my, Polacy, umiemy świętować tylko nasze klęski i przegrane, a trudno nam wskazać na te zwycięstwa i tryumfy, które przyniosły Polsce trwałe i owocne następstwa.
Twierdząc tak, zapomina się jednak o pewnej niezwykle istotnej perspektywie patrzenia na ludzkie zdarzenia, która – jako jedyna – może im nadać pełny sens i znaczenie. Tę perspektywę od ponad tysiąca pięćdziesięciu lat, tzn. od 966 roku, kiedy to książę Polan Mieszko I przyjął sakrament Chrztu, przedkłada polskiemu narodowi Kościół katolicki, nieprzerwanie głosząc misterium śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Istotę tego misterium objawił swoim słuchaczom sam Jezus, gdy powiedział do Apostołów i „bojących się Boga” pogan: „Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity” (J 12, 24). Chrystus mówił to zarówno o sobie samym, jak i o wszystkich, którzy w Niego uwierzą i którzy dla Niego i Jego Ewangelii oddadzą swoje życie, począwszy od św. Szczepana, pierwszego w dziejach Kościoła męczennika. To oni byli i pozostaną na zawsze zwycięzcami, swoim życiem dając przykład i pociągając za sobą kolejne pokolenia chrześcijan. Dlatego też Stanisław Wyspiański mógł napisać, inspirując się poematem Król-Duch Juliusza Słowackiego, rapsod zatytułowany Henryk Pobożny pod Lignicą, którego fragment szóstej części brzmi następująco: „Otośmy na ten grotów deszcz lecieli,/ z zaprzysiężoną Chrystusowi wiarą:/ «Ty nas odrodzisz! Wziąłeś nasze ciało./ Odrodzisz ducha Polskę zmartwychwstałą»”. To z wiary w zbawczy sens Chrystusowego Krzyża Piotr z Byczyny, wielce prawdopodobny autor czternastowiecznej Kroniki książąt polskich, mógł tak oto określić ostatnie życiowe dzieło księcia Henryka Pobożnego: „Factus suavissimum holocaustum pro sibi subiectis populis” – „Uczynił z siebie najmilszą ofiarę całopalną za swój lud poddany”[3].
Warto przy tym zauważyć, że całkowicie świecką wersję tego Chrystusowego misterium śmierci i zmartwychwstania wyraził po wiekach Józef Piłsudski w słynnym powiedzeniu: „Być zwyciężonym i nie ulec – to zwycięstwo. Zwyciężyć i spocząć na laurach – to klęska”. Z tego powiedzenia wypływają dwa brzemienne w skutki pytania: co jesteśmy w stanie uczynić w sytuacji jakiejś przegranej, a co potrafimy zrobić w chwili zwycięstwa? W konsekwencji jawią się kolejne pytania: czy jest w nas dość siły ducha, aby chcieć daną porażkę przekuć w zwycięstwo, a z sukcesu uczynić podstawę do dalszych kroków zmierzających do osiągnięcia ostatecznego tryumfu?
- Legnica.
Trzynastowieczne najazdy Tatarów na polskie ziemie wywoływały powszechną trwogę i przerażenie. Andrzej Nowak w swych Dziejach Polski pisze, że „nastroje były w tym czasie w łacińskiej Europie iście apokaliptyczne. (…) Strach przed Mongołami jako najeźdźcami z innego zupełnie, całkowicie obcego świata, jakby przed inwazją Marsjan, paraliżował wolę obrony u wielu”[4]. W opublikowanej w roku 1519, prawie trzy wieki po klęsce legnickiej, Chronicae Polonorum – Kronice Polaków autorstwa Macieja z Miechowa, zwanego Miechowitą, czytamy: „Ponieważ nie pojawiła się żadna przeszkoda, [w 1241 roku Tatarzy] okrutnie spustoszyli te ziemie [tzn. Łęczycę, Sieradz i Kujawy, dopuszczając się] mordów i podpaleń. W barbarzyńskim szale zamordowali mniszki z klasztoru w Witowie, z wyjątkiem trzech, które uciekły do lasów. (…) Większy oddział [Tatarów], którym dowodził król Bathi, pierwszy chan tatarski, wyruszył w stronę Krakowa, pustosząc wszystko po drodze [i dokonując] mordów i podpaleń. (…) [W bitwie pod Szydłowem zginęło] bardzo wielu odważnych [małopolskich rycerzy]. Po ich śmierci zapanował tak wielki strach, że inni w pozostałych dzielnicach uciekali; chłopi z rodzinami i bydłem ukryli się w bagnach, w lasach i bezdrożach. Książę krakowski i sandomierski Bolesław Wstydliwy również z matką Grzymisławą i swoją żoną Kingą najpierw szedł w stronę Węgier, do zamku Pieniny, w pobliżu miasta Sącz. Następnie uciekł na Morawy do klasztoru zakonu cystersów”[5].
Jednakże, mimo klęski w bitwie pod Legnicą, Polska obroniła wtedy zachodnią Europę. Zagony mongolskie powróciły bowiem, przez Węgry, na wschód. Aby te zasługi naszego narodu przypomnieć całemu światu, Jan Paweł II w swej ostatniej książce Pamięć i tożsamość pisał: „My, Polacy, współtworzyliśmy zatem Europę, uczestniczyliśmy w rozwoju historii naszego kontynentu, broniąc go również zbrojnie. Wystarczy przypomnieć choćby bitwę pod Legnicą (1241), gdzie Polska zatrzymała najazd Mongołów na Europę”[6].
Podobnie stało się prawie cztery i pół wieku później, na skutek dwóch wiktorii króla Jana III Sobieskiego: pod Wiedniem i Parkanami. Także o tym przypominał Jan Paweł II, stwierdzając dobitnie w tej samej książce, będącej jego swoistym testamentem duchowym dla Polski i świata: „Nie można zapomnieć o tym, że jeszcze pod koniec XVII wieku właśnie Jan III Sobieski ocalił Europę przed zagrożeniem otomańskim w bitwie pod Wiedniem (1683). To było zwycięstwo, które oddaliło od Europy niebezpieczeństwo na długi czas. W pewnym sensie powtórzyło się pod Wiedniem to, co wydarzyło się w XIII wieku pod Legnicą”[7].
- Bitwa Warszawska i Operacja niemeńska
Upłynęły kolejne wieki. Latem 1920 roku, zaledwie półtora roku po odzyskaniu niepodległości po 123 latach wykreślenia Polski z map politycznych naszego kontynentu, przyszło jej po raz kolejny bronić nie tylko własnej wolności, ale także całej zachodniej Europy. „W roku 1920 (…) zdawało się – pisał Jan Paweł II w książce Pamięć i tożsamość – że komuniści podbiją Polskę i pójdą dalej do Europy Zachodniej, że zawojują świat. W rzeczywistości wówczas do tego nie doszło. «Cud nad Wisłą», zwycięstwo Piłsudskiego w bitwie z Armią Czerwoną, zatrzymał te sowieckie zakusy”[8]. Ogromne znaczenie zwycięskiej dla Polski wojny bolszewickiej Jan Paweł II już wcześniej, 2 czerwca 1991 roku w Koszalinie, postawił na równo z Legnicą i Wiedniem. „Niepodległość Rzeczypospolitej – mówił wtedy Papież do przedstawicieli Wojska Polskiego – została wywalczona z bronią w ręku, a zamknięciem tej żołnierskiej epopei stała się zwycięska bitwa pod Warszawą 15 sierpnia 1920 roku, która miała znaczenie przełomowe nie tylko dla Polski, ale także dla Europy. Porównuje się ją pod tym względem do wiktorii wiedeńskiej, a dawniej jeszcze (za czasów piastowskich) do bitwy pod Legnicą w XIII wieku, gdzie został odparty zalew tatarski idący na Europę od strony Azji”[9].
Istotną treść tych idących po raz kolejny ze Wschodu, tym razem sowieckich zakusów wyraził gen. Michaił Tuchaczewski, dowódca Frontu Zachodniego Armii Czerwonej, dnia 2 lipca 1920 roku. Tego dnia wydał bowiem słynny rozkaz nr 1423, który nie pozostawiał żadnego złudzenia, o co naprawdę chodzi bolszewickiej nawale. Pisał w nim: „Czerwoni żołnierze! Wybiła godzina odwetu. (…) Wojska Czerwonego Sztandaru i wojska gnijącego białego orła stoją w obliczu śmiertelnego starcia. (…) Przed ofensywą napełnijcie serca gniewem i bezwzględnością. (…) Utopcie zbrodniczy rząd Piłsudskiego w krwi rozgromionej armii polskiej. Żelazna piechota, dzielna kawaleria, groźna artyleria muszą jak niepowstrzymana lawina zmieść białe śmiecie. Niechaj zniszczone przez imperialistyczną wojnę miasta będą świadkami krwawego odwetu rewolucji na starym świecie i jego sługusach. (…) Żołnierze rewolucji robotniczej – zwróćcie swe spojrzenia na zachód. Na zachodzie decydują się losy rewolucji światowej. Poprzez trupa białej Polski prowadzi droga do światowego pożaru. Na bagnetach zaniesiemy szczęście i pokój pracującej ludzkości. Na zachód ku decydującym bitwom, ku głośnym zwycięstwom. Formujcie bojowe szeregi, wybiła godzina ofensywy na Wilno, Mińsk, Warszawę. Marsz!”[10]. „Hasło Dajosz Warszawu! zyskało ogromną popularność wśród sołdatów Armii Czerwonej; umieszczano je na sztandarach pułków, na transparentach, ulotkach, transportach kolejowych, by zagrzewało bolszewików do walki z Polakami”[11].
Zwycięstwo Armii Czerwonej miało zatem w swych skutkach przynieść zniszczenia podobne do tych spowodowanych w XIII wieku na skutek najazdów Mongołów. Właśnie ten aspekt wybrzmiewał w opublikowanej dnia 3 lipca 1920 roku, skierowanej do wszystkich Polaków, odezwie Rady Obrony Państwa: „Ojczyzna w potrzebie. (…) Zastępy najeźdźców, ciągnących aż z głębi Azji, usiłują złamać bohaterskie wojska nasze, by runąć na Polskę, stratować nasze niwy, spalić wsie i miasta, i na cmentarzysku polskim rozpocząć swoje straszne panowanie”[12].
Jednakże zwycięstwo Armii Czerwonej miało odnosić się nie tylko do wymiaru czysto materialnego. Miało być bowiem równocześnie, a może przede wszystkim, tryumfem bolszewickiej ateistycznej idei i ostatecznym wymazaniem religii z ludzkiej świadomości. Jak miał naprawdę wyglądać trup białej Polski, dwadzieścia lat później pokazały katyńskie doły, do których wrzucono zamordowanych polskich oficerów – wymazane z powierzchni ziemi, pokryte zasadzonymi lasami. Świadom tego wielkiego zmagania o charakterze przede wszystkim duchowym, dnia 7 lipca 1920 roku Episkopat Polski wystosował odezwę do całego narodu, w której ukazywał pełną skalę czyhających nań zagrożeń: „Wróg to tym groźniejszy, bo łączy okrucieństwo i żądzę niszczenia z nienawiścią wszelakiej kultury, szczególnie zaś chrześcijaństwa i Kościoła. Za jego stopami pojawiają się mordy i rzezie, ślady jego znaczą palące się wsie, wioski i miasta, lecz nade wszystko ściga on w swej ślepej zapamiętałej zawiści wszelkie zdrowe związki społeczne, każdy zaczyn prawdziwej oświaty, każdy ustrój zdrowy, religię wszelką i Kościół. Mordowanie kapłanów, bezczeszczenie świątyń świadczy o drogach, przez które przechodzi bolszewizm. Prawdziwie duch antychrysta jest jego natchnieniem, pobudką dla jego podbojów i jego zdobyczy”. W obliczu tych zagrożeń polscy biskupi zwracali się z gorącym apelem do rodaków: „Dajcież ojczyźnie, co z woli Bożej dać jej przynależy. Nie słowem samym, ale czynem stwierdzajcie, iż ją miłujecie. Godnymi się stańcie najdroższego daru: wolności przez wasze poświęcenie się dla Polski”[13].
Razem z tą odezwą Episkopat Polski skierował do ówczesnego papieża Benedykta XV list, w którym nakreślono powagę sytuacji, w jakiej znalazła się nie tylko Polska, ale i cała Europa: „Ojcze Święty! Ojczyzna nasza od dwóch lat walczy z wrogiem Krzyża Chrystusowego, z bolszewikami. Odradzająca się Polska, wyczerpana czteroletnimi zmaganiami się ościennych państw na jej ziemiach, wyniszczona obecną wojną, zdobywa się na ostateczny wysiłek. Jeżeli Polska ulegnie nawale bolszewickiej, klęska grozi całemu światu, nowy potop ją zaleje, potop mordów, nienawiści, pożogi, bezczeszczenia Krzyża. Ojcze Święty, w tej ciężkiej chwili prosimy Cię, módl się za Ojczyznę naszą. Módl się, abyśmy nie ulegli i przy Bożej pomocy murem piersi własnych zasłonili świat przed grożącym mu niebezpieczeństwem”[14].
W międzyczasie trwał zwycięski pochód bolszewickiej armii, która przekroczyła linię Bugu i zaczęła zbliżać się do Warszawy. Dnia 27 lipca polscy biskupi poświęcili Polskę Najświętszemu Sercu Jezusa i ponownie obrali Matkę Bożą na Królową Polski. Jednocześnie wystosowali do narodu polskiego odezwę, będącą jednym wielkim przesłaniem nadziei, że i tym razem okaże mu Ona swoją przemożną pomoc i ocalenie.
W tym samym czasie, Izaak Babel, pisarz, dramaturg i dziennikarz, sposobiący się do zdobycia Lwowa oficer polityczny i redaktor przyfrontowej gazety w szeregach 1 Armii Konnej Siemiona Budionnego, w sposób szczególnie dobitny wyraził panujące wśród krasnoarmiejców nastroje. Odnosząc się do wiadomości zawartych w ówczesnej bolszewickiej prasie, zanotował: „Moskiewskie gazety z 29 lipca. Otwarcie II Kongresu Kominternu, nareszcie urzeczywistniła się jedność ludów, wszystko jasne: są dwa światy i wojna jest wypowiedziana. Będziemy wojować w nieskończoność. Rosja rzuciła wyzwanie. Ruszamy w głąb Europy, aby zdobyć świat. Czerwona Armia stała się czynnikiem o znaczeniu światowym”[15].
Bitwa Warszawska, która toczyła się w dniach od 13 do 25 sierpnia 1920 roku, zakończyła się świetnym zwycięstwem Polaków. Łącznie z internowanymi w Prusach Wschodnich krasnoarmiejcami wojska „Tuchaczewskiego straciły ponad 130 tysięcy żołnierzy. To była katastrofa”[16]. Zwycięstwo w ramach stoczonej miesiąc później Operacji niemeńskiej przypieczętowało ostateczny tryumf polskiego oręża.
Po latach, 13 czerwca 1999 roku, Jan Paweł II w katedrze warszawsko-praskiej powiedział: „Przed chwilą nawiedziłem Radzymin, miejsce szczególnie ważne w naszej narodowej historii. Ciągle żywa jest w naszych sercach pamięć o Bitwie Warszawskiej, jaka miała miejsce w tej okolicy w miesiącu sierpniu 1920 roku. Mogłem spotkać jeszcze dzisiaj niektórych bohaterów tej historycznej bitwy o naszą i waszą wolność, naszą i Europy. Było to wielkie zwycięstwo wojsk polskich, tak wielkie, że nie dało się go wytłumaczyć w sposób czysto naturalny i dlatego zostało nazwane Cudem nad Wisłą. To zwycięstwo było poprzedzone żarliwą modlitwą narodową. Episkopat Polski zebrany na Jasnej Górze poświęcił cały naród Najświętszemu Sercu Pana Jezusa i oddał go pod opiekę Maryi Królowej Polski. Myśl nasza kieruje się dzisiaj ku tym wszystkim, którzy pod Radzyminem i w wielu innych miejscach tej historycznej bitwy oddali swoje życie, broniąc Ojczyzny i jej zagrożonej wolności. Myślimy o żołnierzach, oficerach, myślimy o wodzu, o wszystkich, którym zawdzięczamy to zwycięstwo po ludzku. Wspominamy, między innymi, bohaterskiego kapłana Ignacego Skorupkę, który zginął niedaleko stąd, pod Ossowem. Dusze wszystkich poległych polecamy Miłosierdziu Bożemu. O wielkim cudzie nad Wisłą przez całe lata trwała zmowa milczenia. (…) Opatrzność Boża niejako nakłada dzisiaj obowiązek podtrzymywania pamięci tego wielkiego wydarzenia w dziejach naszego narodu i całej Europy, jakie miało miejsce po wschodniej stronie Warszawy”[17].
Warto dodać, że kilka godzin wcześniej, właśnie w Radzyminie, Jan Paweł II określił siebie jako dłużnika tych wszystkich, którzy wtedy oddali swoje życie za Ojczyznę: „Chociaż na tym miejscu najbardziej wymowne jest milczenie, to przecież czasem potrzebne jest także słowo. I to słowo chcę tu pozostawić. Wiecie, że urodziłem się w roku 1920, w maju, w tym czasie, kiedy bolszewicy szli na Warszawę. I dlatego noszę w sobie od urodzenia wielki dług w stosunku do tych, którzy wówczas podjęli walkę z najeźdźcą i zwyciężyli, płacąc za to swoim życiem. Tutaj, na tym cmentarzu, spoczywają ich doczesne szczątki. Przybywam tu z wielką wdzięcznością, jak gdyby spłacając dług za to, co od nich otrzymałem”[18].
Najgłębszy sens zwycięstwa Polski nad bolszewikami wyraził papież Benedykt XV, pisząc dnia 8 września 1920 roku List do biskupów polskich, w którym w duchu głębokiej wiary w Bożą Opatrzność, a jednocześnie w niezwykłą dziejową rolę Polski stwierdzał: „Nigdy, ani przez chwilę nie wątpiliśmy, że Bóg nie będzie z łaskawością patrzył na wasz naród, który w ciągu wieków tak bardzo przysługiwał się dobru religii; z tego powodu zapowiedzieliśmy publiczne modły błagalne wtenczas, kiedy prawie wszędzie stracono nadzieję co do ocalenia Polski, a sami wrogowie, odurzeni swą liczbą i powodzeniem, wydawało się dumnie pytali jeden drugiego: «Gdzie jest ich Bóg?». I oto wydarzenia naocznie pokazały, że «jest Bóg wśród Izraela»; na Jego to bowiem skinienie w tym samym niejako momencie niebezpieczeństwo tak groźne zaczęło się oddalać, kiedyśmy razem z wiernymi, a przy mężnej za swe ołtarze i ogniska ze strony Polski walce, jak niegdyś Mojżesz ku niebu wznosili błagalne dłonie. (…) Któż w rzeczywistości nie wie, że ślepa wściekłość wojenna wrogów nie miała żadnego innego ostatecznego celu jak zniszczenie narodu polskiego, przedmurza Europy (baluardo dell’Europa), a także cywilizacji chrześcijańskiej poprzez walącą jak młot propagandę nikczemnych doktryn?”[19].
- Upadek „imperium zła”
Jednakże upłynęło zaledwie dziewiętnaście lat od zwycięskich Bitwy Warszawskiej i Operacji niemeńskiej, a 17 września 1939 roku ci sami sowieccy barbarzyńcy powrócili, zagarniając w okrutną niewolę wschodnie tereny II Rzeczypospolitej. Następnie, w latach 1945-1989, uczynili z Polski swego wasala. Dowództwo ich wojsk aż do 1993 roku stacjonowało właśnie tutaj – w Legnicy, co, zważywszy na heroiczną walkę księcia Henryka II Pobożnego w 1241 roku, a więc ponad 700 lat wcześniej, urasta do wymiaru prawdziwie historycznego paradoksu. Gdy ostatnie jednostki radzieckie opuszczały to miasto, 17 września 1993 roku, dokładnie w 54 rocznicę ich najazdu na Polskę w 1939 roku – co należałoby uznać za wydarzenie o charakterze wprost symbolicznym, wielu sądziło, że Europa, w tym zwłaszcza Polska, na długo, a może nawet na zawsze, uwolniły się od barbarzyńskich najazdów. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku „imperium zła”, jak prezydent USA Ronald Reagan nazwał ZSRR, nawiązując do filmu George’a Lucasa Gwiezdne wojny, wyraźnie chyliło się ku upadkowi, by na koniec się rozpaść. Dokonało się to najpierw na mocy tzw. porozumienia białowieskiego, zawartego 8 grudnia 1991 roku, a następnie deklaracji o rozwiązaniu ZSRR przyjętej w dniu 26 grudnia 1991 roku w Moskwie przez Radę Republik Najwyższej Rady ZSRR. Najbardziej znani politycy Zachodu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku powszechnie sądzili, że ewentualny koniec żelaznej kurtyny i wyzwolenie państwa Europy Środkowo-Wschodniej spod komunistycznego jarzma będą możliwe jedynie na skutek wojny atomowej, która byłaby katastrofa dla wszystkich. Tymczasem komunistyczny olbrzym padł praktycznie bez jednego wystrzału. Trudno to uznać za coś innego niż cud.
Do upadku ZSRR i zwycięstwa Zachodu przyczynili się zwłaszcza dwaj Polacy. Od strony samych „gier wojennych” ogromną rolę odegrał płk Ryszard Kukliński, który w latach 1971–1981 przekazał do USA ponad 40 tys. stron dokumentów dotyczących PRL, ZSRR i Układu Warszawskiego, w tym dokumenty mówiące o sowieckich planach inwazji na kraje Europy Zachodniej, a także o planach użycia przez „imperium zła” broni nuklearnej, czego pierwszą i największą ofiarą stałaby się nieuchronnie sama Polska.
Natomiast dzieła budzenia opinii publicznej, głoszenia niezbywalnych praw czy to poszczególnych ludzi, czy całych narodów do wolności, dokonał w skali całego świata – nie tylko w Polsce i w Europie – Ojciec Święty Jan Paweł II. Jego zdaniem, „imperium zła” musiało upaść ze względu na istniejący w samym jego akcie założycielskim „błąd antropologiczny”. Szerzej pisał o tym w encyklice Centesimus annus z 1991 roku. W jej numerze 13. czytamy: „Podstawowy błąd socjalizmu ma charakter antropologiczny. Rozpatruje on bowiem pojedynczego człowieka jako zwykły element i cząstkę organizmu społecznego, tak że dobro jednostki zostaje całkowicie podporządkowane działaniu mechanizmu ekonomiczno-społecznego; z drugiej strony utrzymuje on, że dobro jednostki można urzeczywistnić nie uwzględniając jej samodzielnego wyboru i niezależnie od przyjęcia przez nią w sposób indywidualny i wyłączny odpowiedzialności za dobro czy zło. Człowiek zostaje w ten sposób utożsamiony z pewnym zespołem relacji społecznych, a jednocześnie zanika pojęcie osoby jako samodzielnego podmiotu decyzji moralnych, który podejmując je, tworzy porządek społeczny. Skutkiem tej błędnej koncepcji osoby jest deformacja prawa, które określa zakres wolności człowieka, a także sprzeciw wobec własności prywatnej. Człowiek bowiem, pozbawiony wszystkiego, co mógłby «nazwać swoim» oraz możliwości zarabiania na życie dzięki własnej przedsiębiorczości, staje się zależny od machiny społecznej i od tych, którzy sprawują nad nią kontrolę, co utrudnia mu znacznie zrozumienie swej godności jako osoby i zamyka drogę do tworzenia autentycznej ludzkiej wspólnoty”. Tej marksistowskiej wizji człowieka i społeczeństwa radykalnie przeciwstawia się głoszona przez Kościół wizja chrześcijańska – z jej personalizmem, z jej troską o rodzinę, a także o różne wspólnoty gospodarcze, społeczne, polityczne i kulturalne, które jako przejaw tejże ludzkiej natury posiadają „własną autonomię”. Według Papieża, „pierwszym źródłem” błędnej koncepcji „natury osoby i «podmiotowości» społeczeństwa [propagowanej przez komunizm] jest ateizm”.
- Nowi barbarzyńcy
Upadek komunizmu – i to w wymiarze światowym – w jakiejś mierze uśpił duchowo zachodnie społeczeństwa. W 1989 roku znany amerykański politolog, filozof polityczny i ekonomista japońskiego pochodzenia Francis Fukuyama ogłosił słynny esej Koniec historii?. Mimo znaku zapytania postawionego na końcu jego tytułu, Fukuyama sformułował w nim tezę, iż proces historyczny w pewnym sensie zakończył się wraz z upadkiem komunizmu, czyli państw tzw. realnego socjalizmu i z przyjęciem przez większość krajów systemu liberalnej demokracji. Demokracja ta wraz z porządkiem gospodarczym opartym o tzw. wolny rynek są, według Fukuyamy, najdoskonalszym – choć nie idealnym – z możliwych do urzeczywistnienia systemów politycznych. Ponieważ to zostało w skali globalnej osiągnięte, nadszedł czas konsumowania dóbr wynikających z tego, że skończył się czas dramatycznej i bardzo kosztownej konfrontacji z systemem komunistycznym.
I oto teraz, w latach dwudziestych XXI wieku, w skali całych kontynentów, związanych zwłaszcza z tzw. kulturą zachodnią, w jakiejś mierze niespodzianie pojawili się nowi barbarzyńcy.
Działają wprawdzie zupełnie innymi narzędziami, ale z trzynastowiecznymi Mongołami, czy, sięgając jeszcze bardziej wstecz, do czasów upadku Imperium Rzymskiego, z najeżdżającymi je między innymi osławionymi Wandalami, posiadają jedną budzącą przerażenie wspólną cechę: dogłębne niszczenie kultury podbijanych przez siebie narodów i państw. Współczesny amerykański pisarz Ray Oliver Dreher Jr., znany jako Rod Dreher, opisał ich następująco: „W powszechnym mniemaniu barbarzyńca to zachłanny dzikus, pustoszący miasta, bezmyślnie niszczący budowle i instytucje cywilizacji tylko dlatego, że może to robić. Kieruje się wyłącznie żądzą władzy. Nie wie, co bezpowrotnie niszczy, wcale go to nie interesuje. Według tych kryteriów, mimo całego bogactwa i zaawansowania technologicznego, współczesny Zachód żyje już w stanie barbarzyństwa, choć jeszcze sobie tego nie uświadamia. Nasi uczeni w piśmie, sędziowie, książęta i skrybowie są zajęci niszczeniem wiary, rodziny, płci, a nawet samego pojęcia człowieczeństwa. Nasi rodzimi barbarzyńcy zamienili skóry i dzidy na garnitury od najlepszych projektantów i na smartfony”[20].
Głównym celem ataków podejmowanych przez współczesnych barbarzyńców jest samo chrześcijaństwo i związana z nim antropologia – a zatem to, co w myśl słynnego Listu do Diogneta, napisanego przez nieznanego nam z imienia autora żyjącego w II wieku, stanowi duszę świata[21]. Istotę zmagań, jakie przyszło nam dokonywać, dnia 13 sierpnia 1976 niezwykle precyzyjnie określił kard. Karol Wojtyła podczas swego pobytu w USA w ramach Kongresu Eucharystycznego: „Stoimy teraz w obliczu największej historycznej konfrontacji, przez jaką przejść musi ludzkość. Nie sądzę, że szerokie kręgi amerykańskiego społeczeństwa lub szerokie kręgi wspólnoty chrześcijańskiej zdają sobie z tego sprawę w pełni. Jesteśmy teraz w obliczu ostatecznej konfrontacji między Kościołem a anty-Kościołem, Ewangelii i anty-Ewangelii. Konfrontacja ta leży w planach Bożej Opatrzności. Jest to czas próby, w który musi wejść Kościół, a polski w szczególności. Jest to próba nie tylko naszego narodu i Kościoła. Jest to w pewnym sensie test na dwutysięczną kulturę i cywilizację chrześcijańską ze wszystkimi jej konsekwencjami: ludzką godnością, prawami osoby, prawami społeczeństw i narodów. Jedno jest jednak pewne: ostateczne zwycięstwo należy do Boga, a to się stanie dzięki Maryi, Niewieście z Księgi Rodzaju i Apokalipsy”[22].
Na tę dwutysięczną kulturę i cywilizację chrześcijańską składa się przedziwna, a jednocześnie niezwykle płodna w owoce synteza, dokonująca się przez całe wieki, trzech jej fundamentalnych filarów: symbolizowanej przez Ateny filozofii greckiej z jej νοῦς (ratio, umysł, rozum, rozsądek), rzymskiego prawa i chrześcijaństwa, od czasów słynnego pytania Tertuliana symbolizowanego przez Jerozolimę[23]. Na szczęście, wbrew postulatom tegoż Tertuliana, chrześcijaństwo nie zamknęło się w sobie samym, ale spotykając się z innymi kulturami i tradycjami, przenikało je i przemieniało właściwymi sobie treściami, wypływającymi z Ewangelii. W konsekwencji, jak pisał Jan Paweł II w książce Pamięć i tożsamość, „Kościół w swojej działalności ewangelizacyjnej przejął dziedzictwo kulturowe, które go poprzedzało, i nadał mu nową formę. Przede wszystkim dziedzictwo Aten i Rzymu. (…) W tym procesie nie tylko gruntował się chrześcijański charakter Europy, ale także kształtowała się sama europejskość”[24].
Nadszedł jednak czas, gdy z głębi samej kultury europejskiej wyszedł atak skierowany przeciwko chrześcijaństwu. Najpierw na przełomie XVII i XVIII wieku zrodziło się Oświecenie. Jego „radykalni przedstawiciele (…) odrzucali prawdę o Chrystusie, Synu Bożym, który dał się poznać, stając się człowiekiem, rodząc się z Dziewicy w Betlejem, przepowiadając Dobrą Nowinę, a na końcu oddając życie za grzechy wszystkich ludzi”[25]. Szczytem tego oświeceniowego odrzucenia Chrystusa stała się niezwykle krwawa rewolucja francuska 1789 roku.
Jeśli osiemnastowieczne Oświecenie, głosząc deizm, nie odrzucało jeszcze istnienia Boga, upatrując w Nim postać jakiegoś Wielkiego Zegarmistrza świata, o tyle wiek XIX stał się epoką, w której zaczęto całkowicie otwarcie propagować ateizm. Tragiczna historia XX wieku, z jej „ideologiami zła”: bolszewickim komunizmem i brunatnym niemieckim nazizmem, a następnie z eksterminacją „poczętych istnień ludzkich przed ich narodzeniem”, zadecydowaną „przed demokratycznie wybrane parlamenty” i postulowaną „w imię cywilizacyjnego postępu społeczeństw i całej ludzkości”[26] stała się jego prostą konsekwencją. Jan Paweł II niezwykle jasno wskazywał na ateizm jako główne źródło dotykających nas obecnie nieszczęść i tragedii, o których prawdziwie proroczo pisał w książce Pamięć i tożsamość: „Dzieje się to po prostu dlatego, że odrzucono Boga jako Stwórcę, a przez to jako źródło stanowienia o tym, co dobre, a co złe. Odrzucono to, co najgłębiej stanowi o człowieczeństwie, czyli pojęcie «natury ludzkiej» jako «rzeczywistości», zastępując ją «wytworem myślenia» dowolnie kształtowanym i dowolnie zmienianym według okoliczności”[27].
W Wieczerniku Pan Jezus mówił Apostołom o Pocieszycielu, którego im pośle od Ojca: „On zaś, gdy przyjdzie, przekona świat o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie” (J 16, 8). Wiek XIX odrzucał istnienie Boga, nie przyjmował więc również prawdy o Duchu Świętym. Jako szczególne, a przy tym nadzwyczajne, tzn. wykraczające poza ten czysto materialny świat, przypomnienie o Nim należy uznać słowa Matki Najświętszej, mówiącej w 1858 roku w Lourdes do św. Bernadety Soubirous: „Ja jestem Niepokalane Poczęcie”. Maryja mówiła zatem pośrednio, choć bardzo wyraźnie: o niebie, z którego przychodzi, o grzechu pierworodnym, bez którego nie można zrozumieć skłonnej do zła ludzkiej natury, o Chrystusie Synu Bożym, który w swej paschalnej tajemnicy nas odkupił i zbawił, a przez to stał się naszą nadzieją.
Jednakże świat nie chciał tej prawdy przyjąć. Zaledwie rok później, w 1859 roku, ukazały się dwa niezmiernie znaczące dzieła, kwestionujące istnienie Boga Stwórcy i Pana dziejów: Karola Darwina O powstawaniu gatunków i Johna Stuarta Milla O wolności. Następnie, po upływie zaledwie ośmiu lat, Karol Marks opublikował książkę zatytułowaną Kapitał. Krytyka ekonomii politycznej (1867). Ks. prof. Robert Skrzypczak w następujący sposób określił ich znaczenie: „W tych trzech dziełach wymienieni autorzy (…) ogłosili niezależność człowieka od Boga: nie zostaliśmy stworzeni przez Boga, ale rozwinęliśmy się ze zwykłej materii; nie ma wyższego autorytetu niż człowiek, przed którym musimy odpowiadać; wolność jest samowolą, jedynymi prawami, jakie nas obowiązują, są te, które sami zdecydujemy się ustanowić; wreszcie: człowiek i historia kierują się ekonomią i polityką, a nie religią, a już na pewno nie sprawami duchowymi”[28].
Po 1859 roku przyszedł kolejny przełomowy rok – rok 1917, w którym wydarzyła się rewolucja zwana październikową, z jej hasłami konieczności stworzenia zupełnie nowego człowieka, homo sovieticus, w tym także „nowej kobiety”, w całkowicie nowym społeczeństwie. Człowieka wyzbytego wszelkich tradycyjnych więzów moralnych poza koniecznością bezwzględnego posłuszeństwa wobec bolszewickiej partii. Głównym rzecznikiem nowej moralności stała się Aleksandra Kołłontaj, od 1917 roku komisarz ludowy Opieki Społecznej, głosząca idee tzw. „kolektywnego macierzyństwa”, które miało zaistnieć na gruzach tradycyjnej instytucji rodziny.
Kołłontaj niezbyt długo utrzymała się przy władzy. W 1923 roku wraz ze swymi zwolennikami musiała opuścić Związek Sowiecki, gdyż Stalin, który właśnie przejął schedę po Leninie, w imię zimnego realizmu uznał, że proponowane przez nią eksperymenty bynajmniej nie sprzyjają stworzeniu społeczeństwa, w tym zwłaszcza armii, które by było zdolne dla idei komunizmu podbić cały świat. Zwolennicy Kołłontaj przenieśli się więc do Niemiec. Tam też przyczynili się do powstania tzw. Szkoły frankfurckiej (Frankfurter Schule), łączącej idee marksistowskie z freudowskimi w celu radykalnej zmiany oblicza tego świata. W książce Nadchodzą barbarzyńcy ks. prof. Robert Skrzypczak przedstawił „operacyjny plan działania” tej Szkoły, sprowadzający się do następujących 12 punktów:
„1. Uchwalić prawa, które ścigają rasizm i przestępstwa z nienawiści.
- Wprowadzać ciągłe zmiany, aby wywołać zamieszanie.
- Propagować masturbację w szkołach i podając dzieci jednoczesnej homoseksualizacji, pozyskiwać je poprzez prezentowanie pornografii w klasach
- Systematycznie podważać autorytet rodziców i nauczycieli.
- Popierać imigrację, by zniszczyć tożsamość narodową i w ten sposób wzniecić nowe wojny w przyszłości.
- Systematycznie promować alkohol i narkotyki.
- Popierać w sposób systematyczny dewiacje seksualne w społeczeństwie.
- Tworzyć nierzetelny wymiar sprawiedliwości na szkodę ofiar przestępstw.
- Uzależniać od pomocy społecznej.
- Kontrolować media, sprzyjając im w misji ogłupiania społeczeństwa.
- Zachęcać do niszczenia rodziny.
- Atakować chrześcijaństwo na każdym odcinku, doprowadzając do wyludnienia się kościołów”[29].
Gdy w 1933 roku w Niemczech doszedł do władzy Hitler, główni ideolodzy Szkoły frankfurckiej, w większości Żydzi, przenieśli się do Stanów Zjednoczonych. Zgodnie z opracowanym przez, najpierw faszystę, a następnie komunistę włoskiego, Antonio Gramsciego programem tzw. „marszu przez instytucje”, zaczęli coraz bardziej wpływać na idee panujące w amerykańskich uniwersytetach. Po drugiej wojnie światowej niektórzy z nich wrócili do Europy.
Ich wspólnym dziełem stała się tzw. rewolucja ’68 Roku. Dotyczyła ona głównie jednego pokolenia – ówczesnych studentów i licealistów, którzy „mieli szczęście mieć lat dwadzieścia w latach sześćdziesiątych”. Objęła cały ówczesny zachodni świat: od Europy przez Amerykę aż po Japonię. Formułowała wszędzie te samego hasła i slogany. Pośród nich największy rozgłos znalazły następujące, które pojawiły się w Paryżu: Il est interdit d’interdire – „Zabrania się zabraniać”, Ni maitre, ni Dieu, Dieu c’est Moi – „Ani nauczyciela, ani Boga, Bóg to ja”. Rewolucjonistom ’68 Roku chodziło o wielką próbę stworzenia nowego świata, wbrew istniejącej dotychczas rzeczywistości, opartego na zupełnie odmiennym światopoglądzie i na nowych utopiach. Można by nawet powiedzieć, że chodziło im nie tylko o stworzenie świata wbrew obowiązującej dotychczas rzeczywistości, ale wbrew całej rzeczywistości jako takiej. Dla generacji ‘68 Roku rzeczywistość (jeszcze) nie istniejąca była bowiem bardziej rzeczywista od tej, która (już) istniała. Surrealizm stał się dla niej jedynym obowiązującym programem. „Zapomnijcie o wszystkim, czego się nauczyliście, zacznijcie od snów i marzeń” – pisali studenci na murach Sorbony. Wtórowała im ulotka młodzieży amerykańskiej: „Zapomnij o wszystkim, czego cię uczono w szkole. Historia to teraźniejszość”. „Bądźcie realistami, żądajcie niemożliwego!” [30].
Dzisiaj wnukowie pokolenia ’68 Roku w swych pragnieniach osiągnięcia „niemożliwego” posuwają się do rzeczy jeszcze do niedawna wprost niewyobrażalnych. Stali się bowiem autorami m.in. ideologii gender, według której człowiek samą swoją myślą, wbrew zdrowemu rozsądkowi i wynikom współczesnych nauk biologicznych, w tym zwłaszcza genetyki, może decydować o swojej płci: o tym, czy jest kobietą, czy mężczyzną. W efekcie rozróżniają istnienie kilkudziesięciu typów płci ludzkich – i tę pseudo-prawdę z wielką mocą, zawdzięczaną ogromnym pieniądzom, starają się wprowadzać jako jedynie słuszną i obowiązującą wszystkich zasadę życia całego świata. Jako ideowi spadkobiercy Rosji sowieckiej Lenina, Szkoły frankfurckiej i rewolucji ‘68 Roku – co dobitnie widać w bolesnej aktualności programu operacyjnego sporządzonego w latach dwudziestych XX wieku – są owymi współczesnymi barbarzyńcami, którzy, posługując się sformułowaniami Roda Drehera, „zamienili skóry i dzidy na garnitury od najlepszych projektantów i na smartfony”. Przy ich pomocy systematycznie i z pełną determinacją niszczą wspomniane już trzy filary Europy. W miejsce obiektywnej prawdy, do której dochodzi filozoficzny rozum, wprowadzono swoisty dyktat emocji i czucia. Rzymskie prawo, które stało na straży dóbr obywatela państwa, zastąpiono prawem do zabijania innych, całkowicie niewinnych i bezbronnych ludzi, co znalazło swój tragiczny wyraz w uchwalonej niedawno konstytucji Francji, ogłaszającej aborcję jako fundamentalne prawo każdej kobiety. Natomiast walkę z chrześcijaństwem można by symbolicznie przedstawić jako próbę odebrania Chrystusowi prawa obywatelstwa do istnienia we współczesnym świecie.
- Chrystus jako Rzymianin
O tym szczególnym obywatelstwie Chrystusa pisał już w początkach XIV wieku Dante Alighieri (1265-1321). W drugiej części jego Boskiej komedii, w „Czyśćcu”, Beatrice tak oto mówi do poety: „Qui sarai tu poco tempo silvano; e sarai meco sanza fine cive di quella Roma onde Cristo è romano” [31]. W języku polskim można by te frazy oddać dosłownie jako: „Będziesz tutaj jako mieszkaniec lasu przez krótki czas; i będziesz ze mną bez końca obywatelem tego Rzymu [tzn. Raju], gdzie Chrystus jest Rzymianinem”. W tłumaczeniu Juliana Korsaka wersy te brzmią następująco: „Dziś gaj ten zwiedzasz jako gość znikomy,/ Nim wstąpisz ze mną w wieczności przybytek,/ Jak obywatel tej niebieskiej Romy,/ Gdzie Chrystus pierwszym jest obywatelem!”. Natomiast Edward Porębowicz oddał je w ten oto sposób: „Krótko zabawisz;/ ze mną ci należy/ Obywatelstwo wieczne w onym Rzymie,/ Gdzie to sam Chrystus był pierwszym z rycerzy”[32].
Do tego fragmentu Boskiej komedii wielokrotnie nawiązywał w swych wystąpieniach papież Pius XI. Między innymi w przemówieniu skierowanym w dniu 21 kwietnia 1924 roku do polskich uczennic powiedział, wskazując na kluczową rolę, jaką odgrywa każdorazowy następca św. Piotra, rezydujący w Rzymie i będący równocześnie Wikariuszem samego Chrystusa: „Nie jest się w pełni katolikiem, jeśli nie jest się Rzymianinem, to znaczy dziećmi tego rzymskiego Kościoła, którego głową, zawsze obecną w swoim Wikariuszu, jest Chrystus, który jest zatem także Rzymianinem. To prawda, że kiedy Dante mówi, iż Chrystus jest Rzymianinem, mówi (…) o niebiańskim Rzymie, o Raju; niemniej jednak zawsze pozostaje prawdą, że to stąd, z tego ziemskiego Rzymu, zaczyna On być Rzymianinem, czyniąc Rzym swoją siedzibą w osobie swojego Wikariusza”[33].
Pod koniec XX wieku Jan Paweł II rozszerzył znaczenie tego sformułowania, nadając mu wymiar prawdziwie uniwersalny. Według niego, Chrystus jest nie tylko obywatelem Rzymu, ale całego świata, w tym także obywatelem Europy, na mocy swego cierpienia, męki i śmierci na krzyżu. Tę prawdę Ojciec Święty głosił najpierw w dniu 7 czerwca 1991 roku we Włocławku: „Tak jak Chrystus, jak Chrystus ma prawo obywatelstwa w świecie, ma prawo obywatelstwa w Europie, dlatego, że dał swoje życie za nas wszystkich. Ma prawo obywatelstwa wśród nas i wśród wszystkich narodów tego kontynentu i całego świata, przez swój krzyż”[34]. Podobną myśl Papież powtórzył w swej książce Pamięć i tożsamość, pisząc: „Chrystusa nie da się więc odłączyć od dziejów człowieka. To samo powiedziałem podczas moich pierwszych odwiedzin w Polsce, w Warszawie, na placu Zwycięstwa. Mówiłem wtedy, że nie można odłączyć Chrystusa od dziejów mojego narodu. Czy można oddzielić Go od dziejów jakiegokolwiek narodu? Czy można oddzielić Go od dziejów Europy? To przecież w Nim wszystkie narody i ludzkość cała mogą przekroczyć «próg nadziei»!”[35]. Będąc Królem męczenników, Chrystus sprawił, że w Europie jako jej wspaniałym i godnym powszechnego szacunku obywatelom szczególne miejsce przynależy się chrześcijańskim męczennikom. Ich pominięcie i zapomnienie o nich, ich niejako wzięcie w nawias i wyrzucenie z europejskiej historii „obraża ten wielki świat kultury, kultury chrześcijańskiej, z któregośmy czerpali i któryśmy współtworzyli, współtworzyli także za cenę naszych cierpień” – mówił dalej we Włocławku Jan Paweł II. „Tu, na tej ziemi kujawskiej, tu, w tym mieście męczenników, to musi być powiedziane głośno. Kulturę europejską tworzyli męczennicy trzech pierwszych stuleci, tworzyli ją także męczennicy na wschód od nas w ostatnich dziesięcioleciach – i u nas w ostatnich dziesięcioleciach. Tak, tworzył ją ksiądz Jerzy [Popiełuszko]. On jest patronem naszej obecności w Europie za cenę ofiary z życia, tak jak Chrystus”[36].
Ponieważ w procesie tworzenia tożsamości kultury Europy najważniejszym czynnikiem było, jak zauważył Jan Paweł II, właśnie chrześcijaństwo, atak skierowany przeciwko niemu okazał się w swych tragicznych skutkach atakiem wymierzonym w samą europejskość, a szerzej – w istotę tradycyjnej cywilizacji łacińskiej Zachodu. Pociąga to za sobą konieczność określenia sytuacji, w jakiej obecnie znalazła się Polska. „W pamięci Europy – pisze Paweł Milcarek w książce Polska chrześcijańska. Kamienie milowe – trwająca wiekami obrona świata chrześcijańskiego zaznaczyła się bitwami: pod Warną w 1444, pod Lepanto w 1571 i pod Wiedniem w 1683. W pierwszej i ostatniej – w klęsce i w zwycięstwie – armiami chrześcijańskimi dowodzili polscy królowie. Jednak z racji położenia «znoszenie się z Turczynem» było dla Rzeczypospolitej raczej codziennością niż powodem wyjątkowego alarmu. Stąd powstawało przekonanie, że Rzeczpospolita jest «przedmurzem Chrześcijaństwa», antemurale Christianitatis – że «zastawia» resztę świata chrześcijańskiego przed nawałą pogańską. Nie chodziło tu tylko o samopoczucie Polaków. W roku 1678 sam papież Innocenty XI w liście do polskiego senatu nazwał Polskę prevalidum ac illustre christianitatis Reipublicae propugnaculum – potężną i wspaniałą osłoną chrześcijańskiej Rzeczypospolitej. Podobne przekonanie wyrażane było w stosunku do Polski wielokrotnie już znacznie wcześniej”[37]. Jak wiadomo, czynili to między innymi: Filip Buonaccorsi (Kallimach), Machiavelli, Erazm z Rotterdamu, Melanchton, bp Walencji Jean de Monluc.
Tymczasem obecnie taki opis sytuacji Polski i znajdujących się na zachód od niej innych narodów i państw Europy radykalnie się zmienił. Polska nie jest już więcej przedmurzem, ponieważ po drugiej strony Odry nie ma żadnych murów obronnych chrześcijaństwa. Istnieją tylko jego małe wyspy, przypominające bardziej benedyktyńskie klasztory z epoki wędrówki ludów. Francja staje się coraz bardziej muzułmańskim kalifatem pośród społeczeństwa żyjącego na co dzień według zasady etsi Deus non daretur – „jakby Boga nie było”. Z kolei „droga synodalna”, którą Kościół katolicki w Niemczech usiłuje narzucić całemu Kościołowi powszechnemu, podważa niektóre najbardziej fundamentalne dogmaty wiary. Nawiązując do cytowanych już stwierdzeń kard. Karola Wojtyły z 1976 roku, można w nim stosunkowo łatwo zauważyć pewne symptomy jakiegoś anty-Kościoła, głoszącego anty-Ewangelię. W konsekwencji Polska z jej ciągle jeszcze wyraźną katolicką tożsamością jawi się dużo bardziej jako wyspa, atakowana z równą mocą przez jej ideowych przeciwników zarówno od Wschodu, jak i od Zachodu.
W związku z takim stanem rzeczy jawią się dwa zasadnicze pytania. Pytanie pierwsze: czy jako taka chrześcijańska wyspa ostaniemy się, czy też kiedyś zostaniemy całkowicie zalani i staniemy się na wzór innych narodów częścią post-chrześcijańskiego świata? Pytanie drugie: co czynimy i co powinniśmy czynić, w imię wiary i nadziei w Bożą Opatrzność, której dobroczynnych wpływów w swych niełatwych dziejach Polska tak często doświadczała, aby ta wyspa nie tylko przetrwała, ale wydała błogosławione owoce kolejnej przemiany świata, na wzór tych wysp, którymi w okresie pierwszych barbarzyńców i wędrówki ludów były benedyktyńskie klasztory? Niewątpliwie, pod tym względem wydarzeniem o prawdziwie symbolicznym znaczeniu był tak zwany Różaniec do Granic, który miał miejsce 7 października 2017 roku, w stulecie objawień fatimskich. Do kościołów znajdujących się głównie na terenach przygranicznych całej Polski przybyły wtedy setki tysięcy Polaków, aby w liturgiczne wspomnienie Matki Bożej Różańcowej odmówić modlitwę różańcową i w ten sposób, przez wstawiennictwo Niepokalanej Dziewicy, prosić Boga o ratunek dla Polski i całego świata.
- Maciej z Miechowa i jego przesłanie do Polski
We „Wstępie” swego słynnego dzieła Chronicae Polonorum – Kronika Polaków żyjący w latach 1457-1523 Maciej z Miechowa (Miechowita) zawarł pewną wizję o charakterze historiozoficznym, odnoszącą się do dziejów Słowian. Według niego, pierwotnie słowiańska Panonia znalazła się we władaniu Hungów z plemienia Scytów. Z kolei słowiańscy mieszkańcy Serbii, Bośni i Bułgarii zostali poddani Turkom, a ludy Dalmacji, Chorwacji i Karni zostały złupione i niemal doprowadzone „do upadku przez Turków i obce narody”. Natomiast bliżsi nam geograficznie Czesi są „skażeni i skalani wieloma herezjami Wiklifa i Husa”, a tak zwani bracia czescy odrzucili wiarę w Najświętszy Sakrament, w Najświętszą Maryję Pannę i świętych Kościoła. Żyjący zaś na wschodzie Europy Rusini i Moskale są oddzielonymi od Stolicy Apostolskiej schizmatykami. Ich los jest nie do pozazdroszczenia, gdyż „corocznie są niszczeni, więzieni i nieszczęśliwie sprzedawani przez Tatarów i Turków”. Na koniec Lechici i Windowie, czyli Słowianie mieszkający nad Morzem Bałtyckim, pokonani przez cesarzy Henryka I i Henryka III, stali się pośród Niemców niewielką mniejszością narodową, zamieszkując zwłaszcza okolice Lubeki i Rostoka.
Na tle tego godnego pożałowania ich losu zupełnie inaczej przedstawia się, zdaniem Miechowity, sytuacja Polski. „Jedynie sama Polska, dzięki Bożej łaskawości i zasługom oraz opiece świętego Stanisława, nie [została] podporządkowana obcym [narodom] i błędom, choć często była przez nich niszczona i pustoszona. Trwa chwalebna, od przyjęcia chrześcijaństwa aż do dzisiaj, poddana z pobożnością prawu Bożemu i posłuszna Kościołowi rzymskiemu”[38].
Wraz z tym pełnym dumy opisem stanu polskiego narodu i państwa, Miechowita złączył swe skierowane do niej przesłanie odnoszące się do przyszłości, podkreślając zwłaszcza konieczność wiernego trwania przy katolickiej wierze. „Oby na zawsze [tak Polska] trwała, nigdy nie pokonana przez pogan i sąsiadów, i żeby sumiennie przestrzegała i zachowywała przykazania Pańskie! Psalm 131 bowiem twierdzi: «Jeśli synowie twoi strzec będą przymierza mego i świadectw moich tych, których ich uczę, to i synowie ich aż na wieki będą siedzieć na stolicy Twojej», przeciwnie [natomiast mówi] Psalm 88: «A jeśli synowie jego opuszczą zakon mój i według praw moich postępować nie będą; jeśli zgwałcą ustawy moje i nie będą strzec przykazań moich: nawiedzę przestępstwa ich rózgą, a grzechy ich biczami». Wierzę, że Polacy, dopóki będzie przy nich trud i zaradna przezorność panujących, to wszystko spełnią i swoje królestwo, dzięki prawidłowej wierze i uczynkom, uczczą i ustrzegą, dzięki obronie najchwalebniejszej Bożej Rodzicielki Maryi i dzięki ochronie naszego Patrona błogosławionego Stanisława”[39].
Z wielką powagą pochylamy się dzisiaj, po upływie ponad 500 lat, nad tymi stwierdzeniami zawartymi we „Wstępie” do Kroniki Polaków. W czasie minionych pięciu wieków wiele zmieniło się, gdy chodzi o kraje zamieszkiwane przez Słowian – i nie tylko przez nich – w Europie. Wiele też z tamtych odległych czasów pozostało. Znajdujące się na terenie dawniej Panonii Węgry, po czasach Reformacji są obecnie na wpół katolickie, na wpół kalwińskie, a ponadto w dużej swej części oddalone od Boga. Z wielkim trudem wychodzą z epoki komunizmu, bohatersko zmagając się przy tym o zachowanie swej tożsamości narodowej i kulturowej, ponieważ nie chcą się poddać ideologicznemu dyktatowi Brukseli. Serbia ciągle marzy o swej dalszej dominacji na Bałkanach, zwłaszcza w odniesieniu do Kosowa, które jest zamieszkiwane przez muzułmańskich w większości Albańczyków. Z kolei mieszkańcy Dalmacji i Chorwacji, z wdzięcznością wspominając Ojca Świętego Jana Pawła II, który jako pierwszy uznał ich dążenia do państwowej niepodległości i suwerenności, próbują budować swoją tożsamość poprzez odwoływanie się do chrześcijańskich wartości. Natomiast Czesi, niegdyś dogłębnie naznaczeni husytyzmem, po tragicznych doświadczeniach epoki komunizmu uchodzą za najbardziej ateistyczny kraj Europie. Na Wschodzie Rosjanie pod wodzą Putina za wszelką cenę pragną odbudować swoje, sięgające czasów caratu, a następnie komunizmu, imperium, cynicznie przedstawiając się światu jako spadkobiercy Trzeciego Rzymu i obrońcy chrześcijańskiej wiary i tradycji. Z kolei wywodzący się z Rusinów Ukraińcy, zdradziecko napadnięci przez Rosję, od kilku lat walczą o swoją niepodległość i o powrót do kręgu kultury śródziemnomorskiej, której ważną częścią się stali w 987 roku na skutek przyjęcia chrztu przez księcia Włodzimierza Wielkiego. Natomiast Niemcy zostali w 1945 roku wyparci z Pomorza i Śląska, a nad Bałtyk wrócili Polacy, przesiedleni z dawnych Kresów Wschodnich.
Pod wieloma względami zmieniła się również sytuacja Polski w stosunku do tego, co w początkach XVI wieku mógł o niej napisać Maciej z Miechowa – gdy I Rzeczpospolita znajdowała się u szczytów swojej potęgi politycznej i kulturowej. W ciągu minionych pięciu wieków Polska doznała bowiem wielu ogromnych nieszczęść, w tym również zaborów, będąc przez długie 123 lata częścią Rosji, Prus i Austrii. W 1939 roku po raz kolejny uległa swym wielkim sąsiadom, którzy w imię totalitarnych ideologii – najpierw niemieckiej, nazistowskiej, a następnie czerwonej, bolszewickiej – pragnęli złamać jej ducha. Jednakże dzięki Bożej łaskawości oraz opiece swych świętych patronów Wojciecha i Stanisława nie dała się podporządkować przemocy, błędnym ideologiom i herezjom. Pozostała wierna – jako Polonia semper fidelis – Kościołowi rzymskiemu, co znalazło swój wiekopomny wyraz w chwili wyboru kard. Karola Wojtyły na papieża, a następnie w jego długim, trwającym prawie 27 lat pontyfikacie. W świetle tych doświadczeń pozostaje jednak ciągle aktualne życzenie Miechowity: „Oby na zawsze [tak] trwała [ona dalej], nigdy [do końca] nie pokonana przez pogan i sąsiadów, i żeby sumiennie przestrzegała i zachowywała przykazania Pańskie!”.
Dlatego chciejmy wierzyć, że Polacy będą wybierali takie władze państwowe, które dla autentycznego dobra Ojczyzny nie będą unikały ciężkiej pracy wspomaganej cnotą przezorności i rozwagi, oraz wiernie i z oddaniem będą służyły budowaniu jej prawdziwej wielkości. Sami zaś w swym życiu osobistym i społecznym pozostaną wierni ponad tysiącletniej chrześcijańskiej tradycji narodu, z którego wyrastają. W ten też sposób uczczą i ustrzegą Polskę przed różnymi niebezpieczeństwami, uciekając się nieustannie pod opiekuńczy płaszcz swojej Matki i Królowej, Najświętszej Maryi Panny, „co Jasnej broni Częstochowy”, a także prosząc o wstawiennictwo swych świętych Patronów, do których być może już niedługo zostanie dołączony bohaterski książę Henryk II Pobożny. W ten sposób, podążając śladami Chrystusa, będą ciągle – także oni – obywatelami Rzymu.
[1] Cyt. za: A. Kiełbasa, Święta Jadwiga Śląska, Wrocław 1999, s. 19.
[2] A. Nowak, Dzieje Polski, Kraków 2015, t. 2, s. 112.
[3] Tamże, s. 125.
[4] Tamże, s. 114.
[5] Maciej Miechowita, Kronika Polaków, tłum. M. K. Cichoń, Kraków 2023, s. 214-215.
[6] Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość, Kraków 2005, s. 142.
[7] Tamże, s 144.
[8] Tamże, Pamięć i tożsamość, s. 23.
[9] Tenże, Przemówienie do Wojska. Koszalin, 2 czerwca 1991, w: Czwarta pielgrzymka Jana Pawła II do Polski. Przemówienia. Dokumentacja, Poznań 1991, s. 21.
[10] A. Nowak, Klęska imperium zła, Kraków 2020, s. 95.
[11] J. Szczepański, Kontrowersje wokół bitwy warszawskiej 1920 roku, „Mówią Wieki”, n. 8 (512), sierpień 2002, s. 32; za: W. J. Wysocki, Kościół polski w latach 1914-1920, Mińsk Mazowiecki – Warszawa 2016, s. 40.
[12] A. Nowak, Klęska imperium zła, s. 101.
[13] „Wiadomości Archidiecezjalne Warszawskie”, n. 6-8, 1920, s. 138-143; za: W. J. Wysocki, Kościół polski w latach 1914-1920, s. 44.
[14] W. J. Wysocki, Kościół polski w latach 1914-1920, s. 41.
[15] A. Nowak, Klęska imperium zła, s. 108.
[16] Tamże, s. 131.
[17] Jan Paweł II, Przemówienie podczas Liturgii Słowa. Warszawa-Praga, 13 czerwca 1999, w: Pielgrzymka Apostolska Ojca Świętego Jana Pawła II do Polski. 5-17 czerwca 1999. Przemówienia. Dokumentacja, Poznań 1999, s. 140-141.
[18] Tenże, Słowo podczas nawiedzenia cmentarza ofiar wojny 1920 roku. Radzymin, 13 czerwca 1999, w: tamże, s. 139.
[19] La Santa Sede https://www.vatican.va. Archivio, Benedetto XV, Lettere, tłum. MJ.
[20] R. Skrzypczak, Nadchodzą barbarzyńcy, Kraków 2024, s. 123.
[21] „Jednym słowem: czym jest dusza w ciele, tym są w świecie chrześcijanie”, w: List do Diogneta, VI, 1.
[22] K. Wojtyła, „The Wall Street Journal”, 9 listopada 1978, za: R. Skrzypczak, Nadchodzą barbarzyńcy, s. 329-330.
[23] To pytanie, a raczej sekwencja pytań brzmiała: „Quid ergo Athenis et Hierosolymis? Quid Academiae et Ecclesiae? Quid haerecitis et Christianis?”, w: Tertulian (właśc. Quintus Septimius Florens Tertullianus), De praescriptione adversus haereticos, Migne PL, t. II, kol. 20. W języku polskim te pytania i znajdujące się zaraz po nich stwierdzenia brzmią następująco: „Cóż jednak mają wspólnego Ateny z Jerozolimą? Kościół z Akademią? Heretycy z chrześcijanami? Nasza nauka zrodziła się w portyku Salomona, który twierdził, że Boga należy szukać w prostocie serca. Niech o tym pamiętają ci, którzy głoszą jakieś stoickie, platońskie czy dialektyczne chrześcijaństwo. Po Chrystusie Jezusie nie potrzebujemy już żadnych badań, a po Jego Ewangelii żadnych dociekań!”, w: Tertulian, Preskrypcja przeciw heretykom, tłum. J. Czuj, Kraków 2012, s. 16.
[24] Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość, s. 97-98.
[25] Tamże, s. 102.
[26] Por. tamże, s. 20.
[27] Tamże.
[28] R. Skrzypczak, Nadchodzą barbarzyńcy, s. 114.
[29] Tamże, s. 184-185.
[30] Por. A. Jawłowska, Drogi kontrkultury, Warszawa 1975, s. 248, 283.
[31] Dante Alighieri, Divina Commedia, „Purgatorio”, XXXII, 102.
[32] Julian Korsak (1806-1855), autor pierwszego tłumaczenia Boskiej komedii na język polski, które ukazało się dopiero po jego śmierci w 1860 roku w Warszawie; Edward Porębowicz (1862-1937) swoje tłumaczenie Boskiej komedii opublikował w Warszawie w 1909 roku.
[33] G. M. Di Paola Dollorenzo, Il dantismo ermeneutico di Pio XI, „L’Osservatore Romano” 16 X 2020, tłum. MJ.
[34] Jan Paweł II, Homilia podczas Mszy Świętej na lotnisku Aeroklubu. Włocławek, 7 czerwca 1991, w: Czwarta pielgrzymka Jana Pawła II do Polski. Przemówienia. Dokumentacja, s. 154.
[35] Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość, s. 24.
[36] Tenże, Homilia podczas Mszy Świętej na lotnisku Aeroklubu. Włocławek, 7 czerwca 1991, s. 154.
[37] P. Milcarski, Polska chrześcijańska. Kamienie milowe, Kraków 2016, s. 116.
[38] Maciej Miechowita, Kronika Polaków, s. 39.
[39] Tamże.