- Fundacja imienia św. Jana Pawła II, w której z woli Bożej Opatrzności zostało nam dane pracować, ma naszą pamięć o nim nie tylko utrwalać, ale i pogłębiać: dla naszego dobra, dla właściwego kształtowania naszej tożsamości, aby życie nasze i wszystkich tych, którzy przyjdą po nas było przepełnione nadzieją, czasem otwartym na wieczność - mówił abp Marek Jędraszewski w Bazylice św. Jana na Lateranie podczas Mszy św. dla Fundacji św. Jana Pawła II.
Publikujemy homilię metropolity:
„Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem: Jest czas rodzenia i czas umierania, czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono, czas zabijania i czas leczenia, czas burzenia i czas budowania” (Koh 3, 1-3).
Wydawać by się mogło, że właśnie w tych kategoriach nieustannej zmiany – gdy kolejne wydarzenie stanowi niejako zaprzeczenie wcześniejszego, można spojrzeć na sekwencję wydarzeń opisanych w czytanym dzisiaj fragmencie Ewangelii według św. Łukasza.
Najpierw bowiem na pytanie Jezusa: „A wy za kogo Mnie uważacie?” Piotr w imieniu wszystkich Apostołów wyznał, że uznają Go za Mesjasza Bożego (por. Łk 9, 20). Tym samym wybrani przez Jezusa najbliżsi uczniowie uznali w Nim Tego, którego przez wieki zapowiadali wysyłani przez Boga prorocy; Tego, który przyniesie ostateczne i zwycięskie dla świata rozwiązanie problemu zła, grzechu i śmierci; Tego, który ustanowi królestwo mesjańskie, będące nowym rajem, przewyższającym utracone przez Adama szczęście.
Wyznanie Piotra można więc uznać za swego rodzaju przejaw najwyższej czci i ufności, jaką Apostołowie okazali Jezusowi. Tymczasem, ku ich całkowitemu zaskoczeniu, a nawet wewnętrznemu sprzeciwowi, Pan Jezus stwierdził, zapowiadając swój dramatyczny los w Jerozolimie: „Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity” (Łk 9, 22). Czyżby więc w opisanym przez św. Łukasza zdarzeniu miała dojść do głosu Koheletowa sekwencja zdarzeń, w której to po „czasie rodzenia” nieuchronnie musi przychodzić „czas umierania”, a po „czasie sadzenia”, czyli czasu siania ziarna Królestwa Bożego nieubłagalnie musi nastąpić „czas wyrywania” tego dobra i tej nadziei, które zakiełkowały w ludzkich sercach?
Otóż na szczęście tak nie jest. Zachodzi bowiem jedna zasadnicza różnica między czasem Chrystusa i Jego Królestwa, a czasem Koheleta. Czas Koheleta jest czasem zamkniętym. Jest czasem nieustannych powrotów tego, co już kiedyś było i co już się kiedyś wydarzyło. Stąd jego symbolem jest koło. Słynne słowa z Księgi Koheleta brzmią niemal jak wyrocznia: „To, co było, jest tym, co będzie, a to, co się stało, jest tym, co znowu się stanie: więc nic zgoła nowego nie ma pod słońcem. Jeśli jest coś, o czym by się rzekło: «Patrz, to coś nowego» – to już to było w czasach, które były przed nami” (Koh 1, 9-10).
Natomiast czas objawiony i urzeczywistniony przez Chrystusa, czas zbawienia, jest czasem otwartym, wybiegającym ku przyszłości. Jego symbolem jest strzała. W tych bowiem kategoriach należy interpretować słowa, które Jezus skierował do Nikodema podczas nocnej rozmowy u początków swej publicznej działalności: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3, 16). Podobnie też należy pojmować Chrystusowe słowa odnoszące się do Jego Paruzji, gdy nastąpi kres dziejów świata, a tym samym kres ziemskiego czasu, a zacznie się wieczność: „Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale i wszyscy aniołowie z Nim, wtedy zasiądzie na swoim tronie pełnym chwały. I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody” (Mt 25, 31-32).
Taki właśnie – otwarty – jest czas Chrystusa. Taki też jest czas Kościoła, jakże przejmująco wyrażony w tym szczególnym dialogu, który został nam przekazany w ostatnich wersetach Księgi zamykającej Nowy Testament – w Apokalipsie św. Jana. Chrystus mówi bowiem do swej Oblubienicy, czyli do Kościoła: „Zaiste, przyjdę niebawem”, a Oblubienica Mu odpowiada, wołając: „Amen. Przyjdź, Panie Jezu!” (Ap 22, 20). Ten otwarty czas Kościoła nieustannie urzeczywistnia się w każdej sprawowanej na wszystkich ołtarzach świata Eucharystii. Jego wyrazem jest aklamacja ludu Bożego tuż po Przeistoczeniu: „Głosimy śmierć Twoją, Panie Jezu Chryste, wyznajemy Twoje zmartwychwstanie i oczekujemy Twego przyjścia w chwale!”.
Jeśli czas Kościoła jest czasem otwartym, to również czas sprawowania przez św. Jana Pawła II Wielkiego posługi Piotrowej musiał być czasem otwartym. I tak też było przez wszystkie lata jego długiego pontyfikatu. Sam nieustannie wybiegał ku przyszłości i tego wybiegania w przyszłość uczył cały Kościół. Wobec pytania o właściwy sposób przeżywania tego szczególnego czasu Adwentu Kościoła w obliczu zbliżającego się kresu drugiego i początku trzeciego tysiąclecia jego historii, Ojciec Święty odpowiedział w opublikowanej w 1979 roku encyklice Redemptor hominis: „I tutaj właśnie, Drodzy Bracia, a zarazem umiłowani Synowie i Córki, jedna narzuca się odpowiedź, zasadnicza i podstawowa. Jeden zwrot ducha, jeden kierunek umysłu, woli i serca: ad Christum Redemptorem hominis, ad Christum Redemptorem mundi. Ku Niemu kierujemy nasze spojrzenie, powtarzając wyznanie św. Piotra: «Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego», bo tylko w Nim, Synu Bożym, jest nasze zbawienie (J 6, 68; por. Dz 4, 8 nn.). Poprzez całą tak bardzo wraz z Soborem rozbudowaną świadomość Kościoła, poprzez wszystkie warstwy tej świadomości, poprzez wszystkie kierunki działalności, w której Kościół wyraża siebie, odnajduje i potwierdza siebie – stale musimy dążyć do Tego, który jest Głową (por. Ef 1, 10. 22; 4, 25; Kol 1, 18), do Tego, «przez którego wszystko się stało i dzięki któremu także my jesteśmy» (1 Kor 8, 6; por. Kol, 17), który równocześnie jest «drogą i prawdą» (J 14, 6) i «zmartwychwstaniem i życiem» (J 11, 25)” (RH, 7).
Natomiast 6 stycznia 2001 roku, gdy rozpoczynało się trzecie tysiąclecie chrześcijaństwa, św. Jan Paweł II opublikował list apostolski Novo millennio ineunte, w którym zawarł następujące przesłanie odnoszące się do przyszłości: „Idźmy naprzód z nadzieją! Nowe tysiąclecie otwiera się przed Kościołem niczym rozległy ocean, na który mamy wypłynąć licząc na pomoc Chrystusa. Syn Boży, który z miłości do człowieka przyszedł na świat dwa tysiące lat temu, także dzisiaj prowadzi swoje dzieło: musimy mieć przenikliwy wzrok, aby je dostrzec, a nade wszystko wielkie serce, abyśmy sami stawali się jego narzędziami. (…) Przemierzając drogi świata na początku nowego stulecia, musimy przyspieszyć kroku. Drogi, którymi idzie każdy z nas i każdy z naszych Kościołów, są bardzo liczne, ale żadna odległość nie dzieli tych, którzy zespoleni są więzami jednej komunii, umacniającej się każdego dnia przy stole eucharystycznego Chleba i Słowa życia. (…) W tej drodze towarzyszy nam Najświętsza Maryja Panna, której (…) zawierzyłem trzecie tysiąclecie. Wielokrotnie w minionych latach przedstawiałem Ją i przyzywałem jako «Gwiazdę nowej ewangelizacji». I dzisiaj wskazuję na Nią jako promienną Jutrzenkę i niezawodną Przewodniczkę na naszej drodze” (NMI, 58).
W ten czas otwarty całego Kościoła św. Jan Paweł II wpisywał również swój osobisty czas. Stawało się to coraz bardziej widoczne, gdy nieuchronnie zbliżał się kres jego ziemskiego pielgrzymowania. On tego zresztą nigdy nie krył, co więcej: tę prawdę o sobie i swoim czasie otwartym ukazywał innym. W pamięci wielu zapisały się jego przejmujące słowa, którymi 19 sierpnia 2002 roku u stóp Matki Bożej Kalwaryjskiej żegnał się z ojczystą ziemią. Najpierw w wygłoszonej homilii powiedział: „Matko Najświętsza, Pani Kalwaryjska, wypraszaj także i mnie siły ciała i ducha, abym wypełnił do końca misję, którą mi zlecił Zmartwychwstały. Tobie oddaję wszystkie owoce mego życia i posługi; Tobie zawierzam losy Kościoła; Tobie polecam mój naród; Tobie ufam i Tobie raz jeszcze wyznaję: Totus Tuus, Maria! Totus Tuus. Amen”. Natomiast po Mszy świętej dziękował i równocześnie prosił Polaków: „Kiedy nawiedzałem to sanktuarium w roku 1979, prosiłem, abyście się za mnie tu modlili, za życia mojego i po śmierci. Dziś dziękuję wam i wszystkim kalwaryjskim pielgrzymom za te modlitwy, za duchowe wsparcie, jakiego nieustannie doznaję. I nadal proszę: nie ustawajcie w tej modlitwie – raz jeszcze powtarzam – za życia mojego i po śmierci. Ja zaś, jak zawsze, będę odwzajemniał tę waszą życzliwość, polecając wszystkich Miłosiernemu Chrystusowi i Jego Matce”.
Jego wybieganie w przyszłość – jego czas otwarty – nigdy nie było pozbawione zakorzenienia. Nawiązując do jego poematu Myśląc Ojczyzna… z 1974 roku, możemy powiedzieć: nieustannie, w pełni świadomie wyłaniał się z ukochanej przez siebie Polski, a równocześnie ciągle się w nią zakorzeniał. Pojmował ją jako skarb, pytając przy tym nieustannie: „jak go pomnożyć, jak poszerzyć tę przestrzeń, którą wypełnia”.
Podobnie możemy powiedzieć o jego związaniu z Kościołem. W niedokończonym poemacie Stanisław, pisanym w Rzymie w 1978 roku, tuż przed konklawe po śmieci św. Pawła VI, wyznawał: „Pragnę opisać Kościół –/ mój Kościół, który rodzi się wraz ze mną,/ lecz ze mną nie umiera – ja też nie umieram z nim,/ który mnie stale przerasta –/ Kościół: dno bytu mojego i szczyt./ Kościół – korzeń, który zapuszczam w przeszłość i przyszłość zarazem,/ Sakrament mojego istnienia w Bogu, który jest Ojcem”.
Na tym styku między sięganiem w przeszłość dzięki pamięci i wybieganiem mocą nadziei w przyszłość, kształtowała się teraźniejszość Karola Wojtyły – św. Jana Pawła II. Ona była tą przestrzenią czasu, w której świadomie wykuwał swoją tożsamość. To, kim się stawał. To, kim pozostał w naszej pamięci jako mistrz i nauczyciel czasu otwartego.
Fundacja imienia św. Jana Pawła II, w której z woli Bożej Opatrzności zostało nam dane pracować, ma naszą pamięć o nim nie tylko utrwalać, ale i pogłębiać: dla naszego dobra, dla właściwego kształtowania naszej tożsamości, aby życie nasze i wszystkich tych, którzy przyjdą po nas było przepełnione nadzieją, czasem otwartym na wieczność.