W sobotę 27 listopada rusza nowa odsłona cyklu podcastów Archidiecezji Krakowskiej „Dobra Nowina”. Do ks. Roberta Młynarczyka, autora dotychczasowych rozważań niedzielnej Ewangelii, dołączy ks. Marek Suder. Nam opowiedział o tym, czym jest dla niego Pismo Święte i dlaczego zachwyca go każdego dnia.
Jak zaczęło się Księdza powołanie? Kiedy po raz pierwszy poczuł Ksiądz, że Pan wzywa?
Ks. Marek Suder, ojciec duchowny Wyższego Seminarium Archidiecezji Krakowskiej i współautor cyklu podcastów „Dobra Nowina”: Pierwsze myśli o kapłaństwie pojawiły się w szkole podstawowej. Nie wiem dokładnie, w której klasie… Wydaje mi się, że gdzieś koło czwartej, bo wtedy przyszedł do nas do parafii nowy ks. Proboszcz, który stał się moim „idolem”.
Głos powołania pojawił się u Księdza już w dzieciństwie, a jak to było z Pismem Świętym? Czy było ono obecne w Księdza domu rodzinnym czy dopiero powołanie otwarło Księdza na codzienną lekturę Biblii?
MS: Pismo Święte było u nas w domu odkąd pamiętam, ale w moich rękach zagościło dopiero, gdy mama zdobyła gdzieś „Biblię ilustrowaną”. W tamtych czasach taki zakup był karkołomną sztuką! To wydanie miało obrazki, więc łatwiej przyciągało uwagę dziecka niż gruba księga z małymi literkami. Ponadto zanim sam nauczyłem się czytać, babcia czytała mi fragmenty Pisma Świętego. Szczególnie pamiętam opowiadanie o Józefie Egipskim, sprzedanym przez braci i to, że płakałem „jak bóbr”, gdy je słyszałem…
Czym jest dla Księdza Ewangelia?
MS: Jej rozumienie, a także jej znaczenie ciągle się u mnie zmienia. Mogę powiedzieć, czym dziś dla mnie jest Ewangelia.
Czym jest więc dzisiaj?
MS: Nieco inaczej widziałem ją w seminarium, nieco inaczej, gdy byłem kilka lat wikariuszem, inaczej teraz, a i pewnie w przyszłości, jak Bóg da, będę ją odczytywał inaczej. Oczywiście poprzednie znaczenia nie straciły ważności, ale obecnie jest to dla mnie przede wszystkim swoisty „przewodnik” odkrywania tajemnicy Kościoła. W tej chwili jestem zachwycony i zaszokowany jednocześnie jak bardzo Ewangelia sprzed dwóch tysięcy lat jest księgą o Kościele dziś. Niemal w każdym miejscu Ewangelii widzę w niej dzień dzisiejszy! W jej świetle odkrywam i wydaje mi się, że lepiej rozumiem, wszystko, co teraz dzieje się w świecie, a przede wszystkim w Kościele. Z zachwytem, a czasem z przerażeniem widzę, że Ewangelia „dzieje się na naszych oczach”. To nie jest absolutnie tylko jakaś księga o przeszłości, nie tylko poradnik dobrego życia czy miejsce odkrywania Jezusa. Przy czym ważne jest tu słowo „tylko”, gdyż te funkcje ona pełni. Ostatnio mnie osobiście zachwyca precyzja, z jaką w tych wersetach sprzed dwóch tysięcy lat zapisane jest „dziś”… i to tak dosłownie! Widzę w Ewangelii, która jest opisem życia, męki, śmierci i zmartwychwstania Pana Jezusa, zapis losów Kościoła. Łatwiej mi chyba zrozumieć, że los Oblubienicy, czyli Kościoła, nie może być inny niż był los Oblubieńca – Jezusa. Wiele spraw mnie nie dziwi, bo Ewangelia przecież to już zapowiedziała. Oczywiście odnoszę ją także do siebie, jako do cząstki Kościoła. Dlatego, mówiąc nieco górnolotnie, obserwuję przez pryzmat Ewangelii, jak najlepiej mam się sam przygotować do męki, śmierci i zmartwychwstania. Jak wytrwać przy krzyżu, na krzyżu, a przede wszystkim nie stracić nadziei.
Jaki wobec tego jest Księdza ulubiony fragment z Pisma Świętego? Taki, który wciąż jest dla Księdza aktualny i osobiście ważny?
MS: Są takie dwa szczególnie ważne dla mnie. Pierwszy to opis zwiastowani Maryi z Ewangelii wg św. Łukasza, a w nim zwłaszcza Jej słowa wypowiedziane do Gabriela: „niech mi się stanie według słowa twego”. Wybrałem je niegdyś jako kapłańskie motto i umieściłem na moim obrazku prymicyjnym. Dziś widzę jak bardzo płytko je wtedy rozumiałem. Życie mocno zweryfikowało ówczesny szlachetny odruch serca. Nie zmieniłbym ich jednak na żadne inne, ale z o wiele większą pokorą bym je wypowiadał. Zresztą codziennie to robię. Ponadto właśnie w tej postawie Maryi – kobiety, widzę doskonały wzór kapłaństwa i po prostu życia chrześcijańskiego! Tu jest kwintesencja tego, co od nas oczekuje Bóg! A czy jest coś ważniejszego od pełnienia Jego woli? Drugi fragment, który od pewnego czasu mnie zachwyca, bo widzę w nim chwilę obecną, takie „teraz” w historii Kościoła, to opis ostatniej wieczerzy zostawiony nam przez św. Jana. Dla mnie to ten etap w życiu Chrystusa, na którym aktualnie znajduje się Kościół w swej dwudziestowiekowej historii. Wydaje mi się, że jesteśmy na tym etapie. Czas „dzieciństwa” Kościoła, jego nauczania z mocą, jego chwały minął. Zbliżamy się do ukrzyżowania i według mnie jesteśmy w momencie pewnej krystalizacji, oczyszczenia: ujawnianie zdrajców, odstępstwa i ucieczki wielu, wizji zaparcia niektórych… Za chwilę nadejdzie etap osamotnienia jak w Ogrójcu. Dlatego bardzo mocno wpatruję się, by móc zachować się tak samo, w tego, który wytrwał z Jezusem do samego końca – w św. Jana. Co on robił, czym się charakteryzował, że jako jednemu z nielicznych udało się wytrwać przy Zbawicielu do końca? Nie uciekł, nie zawiódł! Pewnie powodów wierności Jana było wiele, ale dla mnie kluczowy jest ten zawarty w J 13, 23… (przyp. red. „Jeden z uczniów Jego – ten, którego Jezus miłował – spoczywał na Jego piersi”).
Jest Ksiądz ojcem duchownym krakowskiego seminarium. Na czym polega Księdza rola?
To bardzo szerokie pytanie. Długo by trzeba mówić… Zapewne jest wiele mądrych definicji ojca duchownego ukutych przez specjalistów od formacji duchowej, teologów duchowości, itd… Dokumenty Kościoła precyzują także zadania, jakie ma w seminarium ojciec duchowny, ale nie będę ich tu wyliczał. Odpowiem na to pytanie w pewien obrazowy sposób. Bycie ojcem duchownym dla alumna jest analogiczne do bycia ojcem „fizycznym” dla dziecka. Ojciec uczy dziecko życia w świecie, pośród ludzi. Uczy relacji do Boga. Pokazuje, co jest dobre, a co złe. Jak wybierać to, co dobre, jak odrzucać, co złe. Ojciec zapewnia bezpieczeństwo dziecku. Troszczy się o pożywienie, ubranie dla niego. Dawniej ojciec uczył także zawodu, rzemiosła by syn mógł sam żyć i utrzymać rodzinę, którą założy. Ojciec „ma oko” na dziecko nawet wtedy, gdy ono myśli, że już wszystko wie i samo idzie w świat, jak ojciec biblijnego syna marnotrawnego. To się przekłada na ojcostwo duchowe. Niemal kropka w kropkę. Tylko zamiast potrzeb „fizycznych” ojciec duchowny zaspokaja i uczy, jak w dorosłym, czyli w kapłańskim życiu, zaspokoić potrzeby duchowe swoje i wiernych, do których będzie się posłanym.
Czy przez to zadanie jest Ksiądz w swojej pracy jeszcze bliżej Słowa Bożego?
Siłą rzeczy! Ja nie wymyślam niczego nowego czy swojego dla kleryków. Ja im tylko próbuję pokazać, co do nich mówi Pan Bóg. Uczę ich otwierać uszy na Jego głos, Jego Słowo. Siłą rzeczy sam muszę tego Słowa słuchać, ale to akurat nie jest niczym nowym, bo to samo robi się głosząc kazania czy homilie na każdej parafii, z tą różnicą, że tu odbiorca, a dokładnie jego pytania do Boga są nieco inne.
Co chciałby Ksiądz wprowadzić, dodać od siebie w nowej odsłonie „Dobrej Nowiny”, którą będzie Ksiądz współtworzyć z ks. Robertem Młynarczykiem?
Nie mam jakichś osobistych planów czy ambicji, by wnosić coś nowego sobą. Jeśli tak się stanie, to nie będzie to mój zamysł, lecz, ufam, Pana Boga, który mną się jakoś ma zamiar posłużyć. Głoszenie Dobrej Nowiny to nie reklama siebie czy autopromocja, czy pole do popisu swoimi talentami… Nie mam zamiaru tego robić! Chcę się skupić na Słowie Bożym, tym, jak ja je słyszę i co z tego wydaje się mi ważne dla innych. Nie wiem czy trafię w czyjeś zainteresowania czy „gusta”. Zresztą nie o to tu chodzi! Nie chodzi przecież o to, by szukać „smakołyków duchowych”, pieszczących moje duchowe „ego”, ale tego, co chce mi powiedzieć Bóg, osobiście do mnie! Czasem ten pokarm, to słowo może być mało atrakcyjne dla ucha, ale ważne dla serca!
Czy jest pewien stres, związany z debiutem w tej nowej roli?
Raczej nie. Gdybym głosił siebie, to bym się stresował jak wypadnę, ale nie mam zamiaru tego robić. Zrzucam odpowiedzialność na Pana Boga. Skoro mnie do tego wyznaczył, bo ja tego nie szukałem, to widać miał w tym swój cel. Tylko przed Nim bym się stresował, ale On mnie zna, wie, jaki jestem i na co mnie stać, więc po co się denerwować? Nie znaczy to, że lekceważę zadanie. Po prostu dam z siebie tyle, na ile mnie stać! On wiedział wcześniej, ile to będzie, dlatego ufam, że to On mi to zlecił.
Dlaczego warto będzie w sobotę wieczorem włączyć YouTube albo Spotify i posłuchać rozważania Ewangelii?
Warto dlatego, że zawsze warto słuchać Słowa Bożego! Ba, nie tylko warto, ale nawet trzeba! Nie ma nic ważniejszego, ani nic ciekawszego do słuchania na tym świecie. Jeśli ktoś nie potrafi inaczej, albo nie ma możliwości, to niech słucha właśnie poprzez Internet. „Duch tchnie kędy chce”… Wiem, że taka zachęta oblałaby egzamin u PR – owca, ale Jezus nie dbał aż tak o PR.
Gdy dzisiaj myśli Ksiądz „Dobra Nowina”, jakie pierwsze skojarzenie pojawia się w głowie?
Krzyż. I zaraz po nim, niemal równocześnie, Zmartwychwstanie! Nic innego! Krzyż naprawdę jest najlepszą nowiną, choć trudno to zrozumieć dzisiejszemu światu… Ci, co nie wierzą w Boga, w życie po śmierci, są jakoś usprawiedliwieni. Dla nich Dobra Nowina, którą głosił Jezus nie była dobrą, ale dziwię się czasem tym, którzy mówi, że wierzą w Boga, a panicznie uciekają od krzyża, nie chcą o nim słyszeć, patrzą na Ewangelię jak na podręcznik o tym, jak uniknąć cierpienia. Szukają w niej tylko cudu uzdrowienia czy pomocy w rozwiązaniu jakiegoś zmartwienia… Z jednej strony ich trochę rozumiem, bo to jest „ludzkie”, ale z drugiej strony, dziwne to… Chcą być w niebie, chcą zmartwychwstać, a nie chcą cierpieć i nie chcą umrzeć. A przecież nie da się inaczej! Nie da się zmartwychwstać, jeśli się wpierw nie umarło. Nie ma też Dobrej Nowiny bez Golgoty, bez krzyża!
Ks. Marek Suder – kapłan Archidiecezji Krakowskiej, ojciec duchowny Wyższego Seminarium Duchownego, współodpowiedzialny za formację alumnów w czasie roku propedeutycznego w Zembrzycach.