Nieustannie potrzeba nam wrażliwości na drugiego człowieka, gotowości do poświęceń, i ufności w Bożą opiekę, o których opowiadają siostry posługujące w Domach Pomocy Społecznej podczas pierwszej fali koronawirusa.
Trwająca pandemia wciąż wymusza na nas stosowanie się do ograniczeń dotykających życia osobistego i społecznego. Doświadczenia sióstr z początku roku pokazują, iż zatrzymanie się i zwrócenie szczególnej uwagi na drugiego człowieka – tego obok oraz tego nieznanego – zmuszają do refleksji i są w stanie przemienić ludzkie serca.
Udział w rozbudzeniu wrażliwości
Siostry dominikanki z klasztorów w Krakowie, Białej Niżnej i z Kielc, oraz ks. Piotr Dydo-Rożniecki, kapłan z diecezji tarnowskiej, posługiwali w bocheńskim DPS-ie na przełomie kwietnia i maja.
Po otrzymaniu telefonu ze starostwa m. Aleksandra Zaręba OP, przełożona generalna Zgromadzenia Sióstr św. Dominika, obiecała pomoc. Już dwa dni wcześniej jedna z sióstr poprosiła ją o możliwość podjęcia posługi w hospicjum w Warszawie, w którym kiedyś działała jako wolontariuszka. Wyjaśniła, że zostało tam bardzo mało osób z personelu, jest wielu zakażonych, i jest świadoma, na co się pisze. – To był moment, w którym po raz pierwszy to przerabiałam. Posługa siostry, idą święta, nie będzie codziennej Eucharystii, ale z drugiej strony – kto ma iść? Może dlatego w kolejnej sytuacji było tak, że się nie zastanawiałam, tylko stwierdziłam, że nie można nie spróbować. Potem już tylko dzwoniłam do sióstr – opowiada dominikanka.
– Gdy matka zadzwoniła, miałam sekundę. Pomyślałam – skoro trzeba, to trzeba. Powiedziałam, że za 5 minut zadzwonię, choć po co się tyle zastanawiać. Ja byłam już ostatnia – wspomina s. Tadeusza. M. Aleksandra dodała, iż dopytywała się o warunki panujące w DPS-ie, gdyż siostra jest w grupie ryzyka. Otrzymała odpowiedź, iż będzie ona w domu, w którym nie ma koronawirusa. Po przyjeździe sióstr do Bochni matka dowiedziała się, że s. Tadeusza jako pierwsza, ubrana w maseczkę i rękawiczki, przekroczyła próg tego drugiego budynku.
– Czułam się jak Szymon z Cyreny. Sam z siebie nie wiedział o co chodzi, i został poproszony: „Czy ty byś mógł”? To może nie było po jego myśli, bo szedł do domu, do rodziny, a tu nagle: „Czy możesz na razie to zostawić i zrobić coś innego?”. Towarzyszyło mi przekonanie: „Tak, zrobię to”. W ogóle nie ma zastanawiania się w posłuszeństwie. Tam jest: „Czy byś mogła?” i ty wiesz, że możesz i idziesz – wyznaje s. Vianneya.
Rzeczywistość DPS-owa
Siostry były w Bochni już w Wielki Piątek popołudniu. 8 z nich zostało skierowanych do pomocy w części psychiatrycznej domu, w której podopieczni zmagali się z koronawirusem, zaś 2 posługiwały wśród seniorów, w strefie nieobjętej nadzorem epidemicznym.
S. Tadeusza wspomina moment, gdy zaraz po przyjeździe na habity włożyły fartuchy, następnie maseczki i rękawiczki, i weszły na oddział, gdzie zostały szybko oprowadzone. Od razu zaczęły się organizować i dzielić na dyżury ośmiogodzinne. Po tygodniu udało im się wprowadzić dyżury z jedną nocą spania. Jednak pierwsze dwa dni były ciężkie. – Po pierwszej nocy siostry witały się ze sobą przez okno i padło wtedy pytanie: „Jak tam, przeżyłyście?”, a siostry z uśmiechami odpowiadały: „My tak, pacjenci też przeżyli!” – opowiada s. Vianneya.
W drugim budynku s. Vianneya oraz s. Maria pomagały pracownikom w weekendy. Później zajmowały się również pralnią. W tej posłudze cenne okazało się doświadczenie życia zakonnego, bowiem siostry bez wcześniejszego zapoznania się z organizacją tej pracy poradziły sobie z praniem, suszeniem i rozkładaniem rzeczy dla 85 osób.
Siostry przyznają, iż pracownicy bardzo doceniali ich obecność. Starali się razem spędzać przerwy, rozmawiać i zadawać pytania na różne tematy. Dalej utrzymują ze sobą kontakt, proszą o modlitwę w swoich intencjach i informują o śmierci znanych siostrom podopiecznych. Również mieszkańcy domu cieszyli się, że są wśród nich siostry, z którymi mogą porozmawiać, i to nie tylko o wierze. Byli wdzięczni, upominali i uspokajali się nawzajem, gdy nerwy brały górę. Panowie, którym czasem brakowało cierpliwości, pilnowali języka, i zachowywali się kulturalnie.
– Ludzie byli bardzo wdzięczni. Cokolwiek się robiło, byli bardzo wdzięczni. I nie chcieli nas w ogóle puścić. Zżyłyśmy się z nimi, po imieniu się każdego znało, modliło się z nimi, opowiadali nam swoje historie życiowe. Jak już było wiadomo, że trzeba będzie powoli wracać, mówili, że możemy tu pracować, nie musimy do siebie wracać – wspominają siostry.
Trudnością w tej posłudze był także ograniczony dostęp do sakramentów. W Wielki Piątek oraz w Wielką Sobotę siostry nie uczestniczyły w liturgii. W uroczystość Zmartwychwstania ks. Piotr Dydo-Rożniecki odprawił Eucharystię w budynku objętym nadzorem epidemicznym. By siostry przebywające w innej części domu mogły się z nimi łączyć, ustawiano stół będący ołtarzem na środku pokoju oraz otworzono okna. Później siostry uczestniczyły w Mszach za pośrednictwem transmisji prowadzonych za pomocą telefonu. Miały również możliwość modlitwy w kaplicy, w której nieustannie znajdował się Pan Jezus. Właśnie stamtąd s. Maria wraz z s. Vianneyą przez radiowęzeł odmawiały koronkę do Bożego Miłosierdzia, różaniec oraz litanię do Matki Bożej. Dopiero po pewnym czasie dowiedziały się, że słychać je także w drugim budynku.
– Naprawdę poczułam się między nimi jak w domu. Jak w takiej jednej, wielkiej rodzinie, w której jeden drugiego potrzebuje. To nie jest tak, że oni nas potrzebowali, a my, łaskawe bohaterki, poszłyśmy pomóc. My tam pojechałyśmy jak do wspólnoty rodzinnej. Bardzo dużo od nich otrzymałyśmy – wyjaśnia dominikanka. – Ich wdzięczność była tak wielka, że moją pierwszą myślą było: „Matko, bardzo bym chciała pracować w DPS-ie”. Dotychczas pracowałam tylko z dziećmi, choć w naszych DPS-ach są osoby w różnym wieku. Poczułam takie naglenie, że chciałabym tam pracować – wyznała s. Vianneya.
– Niesamowite było wsparcie sióstr z naszej wspólnoty. To nie jest tak, że matka nas wysłała, a inne siostry nie. Utrzymywałyśmy łączność przez telefon, a troska wyrażana w pytaniach i zapewnieniach, że są z nami i modlą się za nas, była piękna. Ale nie tylko ta modlitewna – byłyśmy z różnych domów, więc co rusz inne przełożone przyjeżdżały, żeby nasze zachciewanki spełniać. Matka też była, widziałyśmy się tylko na odległość. To było fantastyczne. Nie czuło się, że jesteśmy oddane i zapomniane – wymienia s. Tadeusza.
S. Aleksandra podkreśliła wielką solidarność całego zgromadzenia. Gdy siostry były już w DPS-ach, wystosowała do wspólnoty list z prośbą o podejmowanie takiej posługi oraz o modlitwę. Wiele dominikanek odpowiedziało na ten apel i dzięki temu wspomogły domy w Stalowej Woli oraz w Kaliszu. Matka powiedziała, że poruszająca była ich jedność w modlitwie oraz chęć pomocy – siostry mówiły, że nie mogą siedzieć w domu, skoro potrzeba pomocy. Potem były już potrzebne w przedszkolach.
Siostry zaznaczyły również, że dzięki dobroci innych ludzi pomoc ta mogła odbywać się na kilku płaszczyznach. M. Aleksandra wspomniała o założonej niegdyś fundacji zgromadzenia, która pomagała lokalnie, np. poprzez zbiórkę dla sióstr na Ukrainie. W trakcie pandemii zbierano fundusze na m.in. środki ochrony i kombinezony. Do akcji włączyło się mnóstwo ludzi, dzięki którym środki ochrony trafiły również do innych domów w Polsce. Także przez fundację udało się znaleźć wolontariuszy, którzy posługiwali w innych miejscach. S. Vianneya przywołała także moment, w którym pewna pani podjechała pod dom i przekazała dla ks. Piotra uszyty przez siebie złoty ornat, by odprawił w nim Mszę w Zmartwychwstanie. Nie podała nawet swojego imienia, lecz powiedziała tylko, iż będzie szczęśliwa, gdy ksiądz go wykorzysta.
Pytanie o priorytety
Siostry wyrażają wielką wdzięczność Panu Bogu za to doświadczenie. Dostrzegają w nim, jak i w całej pandemii szansę na postawienie sobie fundamentalnych pytań.
– Człowiek lubi stawiać się na miejscu Pana Boga, lubi kontrolę i dokładne planowanie. Dla mnie ten czas pandemii wymaga postawienia pytania: „Kto tu jest Bogiem?”. Bardzo często wydaje się, że cały świat to czubek mojego nosa i to, co widzę. Warto zadać sobie pytanie, kto kontroluje twoje życie – ty sam, czy oddajesz kontrolę Bogu – zachęca do refleksji s. Vianneya.
– Udało się obudzić wrażliwość, i Pan Bóg pozwolił nam mieć w tym trochę większy udział. Nigdy wcześniej nie mówiono tyle o dystansie społecznym, jak w ostatnim czasie. Okazało się, że ludzie bardzo potrzebują bliskości i wzajemnej wrażliwości. To też czas, w którym świat się zatrzymał. Wydawało się to niemożliwe, ale stało się i dlatego trudno się w tym odnaleźć. To również szansa na postawienie pytania, co jest priorytetem w życiu – podkreśla m. Aleksandra.
10 sióstr dominikanek oraz ks. Dydo-Rożniecki otrzymali nagrodę TOTUS TUUS 2020, w kategorii „Promocja godności człowieka” za „heroiczną pomoc osobom z niepełnosprawnością intelektualną w czasie szerzącej się pandemii koronawirusa”, przyznawaną w ramach Dnia Papieskiego przez Fundację „Dzieło Nowego Tysiąclecia”.
Otwieranie szczelin dla Miłosiernego
Trzy siostry ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia z krakowskich Łagiewnik w kwietniu pełniły posługę w DPS-ie w Kaliszu. Jak wspomina s. Zacheusza, już od dłuższego czasu pracowało w niej pragnienie włączenia się w tę pomoc. Gdy pojawiła się prośba o wsparcie Domu w Kaliszu, od razu na nią odpowiedziała. Znała już trochę tę pracę, gdyż podczas pobytu na placówce w Warszawie działała w tamtejszym DPS-ie.
U s. Eneaszy również pojawiła się taka myśl, która spełniła się się po otrzymaniu listu z prośbą o pomoc. Z powodu zmiany codzienności przez lockdown pomyślała, iż jej obowiązki może podjąć każda inna siostra. – Powiedziałam, że pojadę, chyba że są siostry, które też się zgłosiły, i mają doświadczenie, bo ja kompletnie go nie mam. Nigdy nie miałam styczności z osobami starszymi, nawet w rodzinie. To była taka moja jedyna obawa – czy ja będę mogła pomóc tym ludziom. Ale było we mnie takie pragnienie – życie ludzkie, które jest największą wartością, jest zagrożone. Skoro jest potrzeba, to jedziemy – wyznaje s. Eneasza.
Codzienność w domu
Obawy s. Eneaszy związane z brakiem doświadczenia stopniowo się zmniejszały. Po obchodzie i wyjaśnieniu, co należy robić, szła i to wykonywała nie zastanawiając się, gdyż potrzeby były naglące. – Praca była ciężka, atmosfera niecodzienna i trudna. Gdybym normalnie została skierowana do naszego DPS-u, pewnie myślałabym, że czegoś nie umiem, a tutaj było to jedno pytanie, potem jeden obchód i koniec. Człowiek się uczył i pracował, żeby jak najwięcej ludziom pomóc – wyjaśnia siostra.
S. Zacheusza wspomniała o trudnym momencie związanym z posługą wśród osób zarażonych koronawirusem. Wiedziała, iż przyjechała tu, by im pomóc, a jednocześnie czuła lęk o siebie. Wiedziała, że musi to szybko przepracować i podporządkować się innym wartościom. Często towarzyszyła jej myśl: „Jezu, przecież przyjechałam dla Ciebie, jesteś teraz zarażony koronawirusem, i muszę Cię przygotować tam, gdzie masz jechać, czyli do szpitala”. – Gdy Pan Bóg wyposaża w pragnienia, to dodaje też sił i łask, by lęk i trudne chwile pokonywać. Umocnieniem była też Eucharystia i adoracja. Ceniłam sobie poranną modlitwę, na której oddawałam Panu Jezusowi tę pracę, by iść na oddział nie ze swoją siłą, tylko z Jego – tłumaczy s. Zacheusza.
Na początku pobytu w DPS-ie siostry nie miały możliwości uczestniczenia w Eucharystii, dlatego biskup wydał pozwolenie, by jedna z sióstr udzielała Komunii świętej. Pierwszą Mszę świętą przeżyły w Święto Miłosierdzia Bożego, co było dla nich wymownym znakiem działania Boga. Budujące dla nich były również wieczory, kiedy, mimo zmęczenia, wszystkie spotykały się na wspólnej modlitwie.
Obecność sióstr budziła w mieszkańcach i pracownikach domu poczucie bezpieczeństwa. Starały się one wspierać personel również drobnymi gestami, takimi jak przynoszenie wody lub poklepanie po ramieniu. Zawsze były otwarte na rozmowę. Chętni dzielili się swoimi historiami oraz przemyśleniami związanymi z codziennością. Kontakt z niektórymi pensjonariuszami był ograniczony z powodu ich stanu zdrowia, natomiast z innymi siostry prowadziły rozmowy na różne tematy. S. Zacheusza przywołała wspólne odmawianie „Zdrowaś Maryjo” z pewnym panem. Przyznał on, iż ostatni raz modlił się do Pierwszej Komunii. Z trudem przychodziło mu zapamiętywanie słów, dlatego siostra zachęciła go, by powtarzał tylko „Jezu, ufam Tobie”.
– To było dla mnie odkrywcze, gdy przypomniałam sobie, jak Pan Jezus powiedział Faustynie, że wystarczy Mu szczelina, żeby wejść ze Swoim miłosierdziem. Myślę, że nasz wyjazd był też po to, by pootwierać takie szczeliny, żeby On już potem działał. I to, że miłosierdzie nie jest tylko na szczególne dni, jak Święto Miłosierdzia, tylko ono jest zawsze. Cokolwiek na świecie by się nie działo, to Bóg czeka z tym miłosierdziem. To było nasze pragnienie, a przede wszystkim Jego pomysł, żebyśmy włączyły się w tę misję niesienia miłosierdzia – wyznaje s. Eneasza
– To było głoszenie miłosierdzia konkretnym czynem i modlitwą. Patrząc na chorych, naprawdę dostrzegałam w nich Chrystusa przybitego do krzyża, który potrzebuje mnie, żeby Go nakarmić, umyć czy zmienić pampersa. Jednocześnie polecałam chorych Jego opiece, żeby się nimi zajął, żeby otoczył swoją miłością i miłosierdziem, żeby poczuły bliskość Jezusa i żeby się nie bały. Wiadomo, ze ich droga zmierza ku końcowi i rozpoczną nowy etap życia z Jezusem. Prosiłam za nich, by nie bali się przejść z jednego życia do drugiego, żeby otwierali się na kochającego Ojca – wyjaśnia s. Zacheusza.
Siostry przekonują, że doświadczyły w Kaliszu prawdziwie domowej atmosfery. Wiele osób z zewnątrz udzielało im pomocy. S. Eneasza wymienia m.in. syna jednej z podopiecznych, który wysyłał ciasta z podziękowaniami dla całego personelu. Wielkim umocnieniem były również telefony od sióstr i rodzin, które przeżywały tę sytuację tak samo jak one. Wspólnoty zakonne stale troszczyły się o ich potrzeby i obejmowały je modlitwą. Otaczały nią również pacjentów, których siostry polecały ich pamięci.
Wdzięczność
S. Zacheusza podkreśla, że posługa w DPS-ie była dla niej mocnym doświadczeniem, które nieustannie w niej pracuje. To tam tak naprawdę dotykała żywego Jezusa – Jezusa przybitego do krzyża, powykrzywianego, który nie mógł ruszyć ręką ani nogą. Często powtarzała w sercu: „Jezu, ja Cię takiego przybitego kocham”. S. Eneasza wskazuje, że to przeżycie głęboko dotyka serce i realnie wpływa na jej codzienność. Towarzyszenie ludziom starszym wzbudziło w niej większą cierpliwość, wrażliwość i wyrozumiałość wobec starszych sióstr. Zdobyta wiedza praktyczna pomoże jej w przyszłości w opiece nad schorowanymi osobami. Czas ten pozwolił jej również spojrzeć głębiej na wartość ludzkiego życia, które od poczęcia do naturalnej śmierci jest dla Boga niesamowicie cenne.
Siostry zwróciły szczególną uwagę na potrzebę bycia wdzięcznym – za drobne, codzienne rzeczy, za zdrowe ręce, nogi i za rodzinę i przyjaciół. Widok mieszkańców DPS-u odizolowanych od swoich najbliższych lub tych, którzy nie mają już nikogo bliskiego, zmuszał do refleksji nad relacjami ze swoimi rodzinami. Dostrzegły również, że w codzienności trzeba się zatrzymywać, żyć tu i teraz i nie czynić dalekich planów, gdyż Boga można spotkać tylko w dwóch momentach: tu i teraz, i w godzinie śmierci.
– Pandemia wniosła w ludzkie życie bliskość. Serce człowieka stało się bardziej hojne, zaczęło się otwierać na kogoś obok. Pojawiły się pytania o to, jak się ktoś czuje, czy potrzebuje zrobienia zakupów. Mam takie doświadczenie z bardzo młodych lat, gdy szłam kiedyś al. Solidarności w Warszawie i mijałam staruszkę z laseczką. Po prostu się do niej uśmiechałam, tak jakoś spontanicznie, i ona chwyciła mnie za rękę i powiedziała: „Siostro, bardzo dziękuję za ten uśmiech, bo od wielu lat nikt się do mnie nie uśmiecha”. To było dla mnie dużym przeżyciem. Może ten czas pandemii przyczynił lub przyczyni się do tego, że więcej będziemy się do siebie uśmiechać, i będziemy zauważać drugiego na ulicy – dzieli się s. Zacheusza. Na koniec dodała, że jeśli będzie trzeba, znowu pojadą do DPS-ów.