Od dziś w wielu parafiach rozpoczyna się tradycyjna wizyta duszpasterska. Co jest jej głównym celem? Jakie szanse dostrzegają w niej rodzina, młodzi i kapłani?
By poznać swoje owce
Tak jak Chrystus, Dobry Pasterz, zna swoje owce, podobnie i proboszcz, jako własny pasterz parafii, powinien starać się poznać powierzonych jego opiece wiernych. Na takim fundamencie wyrasta kanoniczna instytucja wizyty duszpasterskiej.
Choć spotkanie kapłana z wiernymi dokonuje się często w ściśle ustalonych ramach (np. posługa sakramentalna, dyżur kancelaryjny), powinno mieć ono charakter ściśle osobisty. Duchowny nie występuje tu przecież wyłącznie jako szafarz sakramentu czy urzędnik, prowadzący kościelną administrację, ale przede wszystkim spotyka się z wiernymi jako ich własny pasterz. – Miejsc realizowania funkcji pasterskiej wobec parafian jest wiele. Jednym z nich, wyjątkowym i szczególnym, jest ich mieszkanie, w którym kapłan może choć przez chwilę wejść w przestrzeń osobistego życia swoich wiernych, poznać sprawy, które na co dzień zajmują ich serca – mówi ks. Paweł Ochocki, wicekanclerz Kurii Metropolitalnej w Krakowie.
Dokumenty Soboru Watykańskiego II wskazują na konieczność nawiązywania i pogłębiania pasterskiej więzi pomiędzy proboszczem a wiernymi. W Kodeksie Prawa Kanonicznego znajduje się nawet odrębny przepis, stanowiący o powinności poznania wiernych. W kanonie 529 § 1 czytamy, że proboszcz, by sumiennie sprawować urząd pasterza, powinien starać się poznać wiernych powierzonych jego opiece. W związku z tym powinien odwiedzać rodziny, uczestnicząc w troskach wiernych, zwłaszcza niepokojach i smutku, umacniać ich, jak również – jeżeli w czymś błądzą – roztropnie napominać. Winien wspierać chorych, a zwłaszcza bliskich śmierci, wzmacniając ich troskliwie sakramentami i polecając ich dusze Bogu. Szczególną troską ma otaczać ubogich, cierpiących, samotnych, wygnańców oraz przeżywających szczególne trudności. Winien także zabiegać o to, by małżonkowie i rodzice otrzymywali pomoc w wypełnianiu swoich obowiązków oraz popierać wzrost życia chrześcijańskiego w rodzinach.
Jak zaznacza ks. Ochocki, nie jest to jedynie zachęta, lecz postanowienie ustawodawcy, które powinno być wypełniane przez proboszcza, również we współpracy z wikariuszami. Przepis zawarty w przywołanym kanonie konkretnie wskazuje, w jaki sposób realizowana jest troska pasterza o wiernych, także w czasie odwiedzin kolędowych. Natomiast o szczegółach wizyty duszpasterskiej mówią już ustawodawcy partykularni, czyli synody poszczególnych diecezji i dokumenty diecezjalne.
– W naszych warunkach kapłan odwiedza bardzo wielu wiernych, szczególnie w parafiach miejskich, co w konsekwencji wyznacza ramy czasowe tego spotkania, trwającego nieraz zaledwie kilka chwil. Jednak wizyta duszpasterska, nawet w takich warunkach, umożliwia dokonanie rozeznania wśród ludzi, którzy zamieszkują parafię. Często jest też tak, że kapłana przyjmują osoby, które nie do końca podejmują życie sakramentalne. Kolęda jest zatem dla nich jedyną możliwością bliskiego spotkania z duchownym. To też jest wielka szansa do ewangelizacji – wyjaśnia wicekanclerz. – Czasem tych kilka minut wystarczy, by kogoś zachęcić do kolejnego spotkania. I tę szansę, nawet kilkuminutową, warto wykorzystać – zachęca.
Dlatego tak ważna jest formuła kolędy „od domu do domu”, która choć jest dużym wyzwaniem i trudem, stwarza wiele duszpasterskich możliwości. Ks. Ochocki podkreśla, że obowiązek poznania wiernych spoczywa na proboszczu i to on jest adresatem kanonicznej normy. Z tego powodu to proboszcz powinien być inicjatorem kolędowego spotkania. – Formuła kolędy „na zaproszenie”, choć praktycznie łatwiejsza, stwarza niebezpieczeństwo pominięcia tych, którzy nie uczestniczą w życiu parafialnym. Umniejsza także inicjatywę proboszcza i pozostałych duchownych na rzecz wiernych, przez co rozmywa się obraz kapłana-pasterza, który nieustępliwie wciąż poszukuje każdej zagubionej owcy – tłumaczy kapłan.
Przy okazji wizyty duszpasterskiej wierni mogą według własnego uznania i woli złożyć kapłanowi dowolną ofiarę. Zwykle jest ona wyrazem wdzięczności za jego całoroczną posługę. Znaczna część ofiar przekazywana jest na cele diecezjalne, m.in. na utrzymanie domów księży emerytów i chorych oraz na misje.
Relacja robi różnicę
– Mam to szczęście, że wiara nigdy nie była dla mnie formalizmem. Ale zaczęło się pewnie od tego, że moi rodzice zawsze przyjmowali księdza. Kiedy byłam na studiach i mieszkałam w akademiku, też go przyjęłam. I nawet się tym cieszyłam, było trochę inaczej niż w domu rodzinnym; krzyż wisiał gdzieś na ścianie, a świeczki co najwyżej zapachowe. Ale ksiądz przyszedł, pomodlił się. Miałam satysfakcję, że moja koleżanka, z którą mieszkałam, też się ze mną pomodliła. Bo przecież na co dzień tego nie robiłyśmy – wspomina Małgorzata, zapytana o to, czy kolęda jest spotkaniem czy wypełnianiem tradycji.
Wraz z mężem stwierdza, że początkowo kontynuowali doświadczenie wyniesione z domu, ale po założeniu własnej rodziny zweryfikowali swoje wybory, by przekazywać dzieciom nie tylko tradycje, ale przede wszystkim wiarę. I z niej wynika ustalanie priorytetów, np. rezygnacja z treningu, gdy wypada w czasie kolędy.
Jak wyjaśnia Marcin, większe zaangażowanie w życie parafii sprawiło, że lepiej poznali księży i dzięki temu wizyta duszpasterska stała się dla nich spotkaniem. – To nie ksiądz, którego widzimy tylko na Mszy, ale ktoś znajomy. Możemy porozmawiać z nim o przeróżnych sprawach, wiemy, czym się interesuje, on zna naszą rodzinę. To nie przymus, ale po prostu fajne spotkanie. Oczywiście w biegu, choć różnie bywa. Ksiądz proboszcz uwielbia grać w szachy, nasi synowie też, więc na koniec rozegrają kilka partii – mówi parafianin z Zielonek. Małżeństwo wskazuje również, na przykładzie nastoletnich synów, że młodzież chce dialogu z kapłanami. Na lekcjach religii chcą zadawać pytania, dyskutować i być wysłuchani.
Małgorzata zwraca uwagę także na kwestię odpowiedzialności osób świeckich za kapłanów. – Księża mieszkają z dala od swoich domów, przy okazji świąt może im brakować rodzinnej atmosfery. Myślę, że warto podczas odwiedzin zaproponować im herbatę czy kolację. Nawet jeśli odmówią, to chociaż poczują się zauważeni. Ważne, byśmy otwierali się na księży też w takim aspekcie, by mogli ogrzać się przy naszym ognisku rodzinnym. By nie musieli mierzyć się z zarzutami, że nie wiedzą, jak żyje się w rodzinie. Niech zobaczą i trochę ogrzeją się od naszego ciepła – przyznaje.
Ksiądz przychodzi z błogosławieństwem
– Jestem katolikiem, więc to dla mnie naturalne, że przyjmuję księdza po kolędzie. Nawet po to, żeby zamienić z nim kilka słów. Wynika to nie tyle z tradycji, co z tego, że czuję się związany z tą parafią – mówi Szymon.
– To dobra okazja, żeby porozmawiać z księdzem o naszych wątpliwościach związanych z wiarą. Ale przede wszystkim chodzi o błogosławieństwo, z którym on chodzi – stwierdza Marcin.
– Mamy świadomość, że to nie jest zwykła wizyta, tylko chodzi o błogosławieństwo domu i domowników. Z tego powodu, w miarę możliwości, powinni być wszyscy. Plusem jest też to, że można poznać księdza z innej perspektywy; dowiedzieć się o jego pasjach, czy opinii na dany temat. A on może zobaczyć, dla kogo sprawuje sakramenty – dodaje Bartek.
Współlokatorzy mieszkający w Krakowie, pochodzących ze Skomielnej Białej, Wodzisławia Śląskiego i Bukowiny Tatrzańskiej, zawsze starają się wpisać we wspólny grafik wizytę duszpasterską. Z uśmiechami na twarzach wspominają też kolędy z perspektywy ministranta.
W parafii MB Częstochowskiej w Wodzisławiu kolęda rozpoczyna się już w Adwencie. Wynika to z dużej liczby parafian. – Wtedy śpiewaliśmy pieśni adwentowe. Po świętach robiłem z bratem wyzwanie, żeby w każdym domu śpiewać inną kolędę. Powtórzyliśmy „Mizerna cicha”, bo śpiewaliśmy ją w dwóch wersjach melodycznych – mówi Marcin. Dodaje również, że podczas posługi na kolędzie lubił rozmowy z domownikami przed przyjściem księdza.
W Bukowinie Tatrzańskiej kapłana można spodziewać się po Nowym Roku. W okresie świątecznym wielu gospodarzy przyjmuje turystów i im poświęca uwagę. Po sezonie zaś wyczekują wizyty duszpasterskiej. Zdarzało się też tak, że górale przyjmowali księdza razem z gośćmi lub informowali ich o zmianach np. godziny posiłków ze względu na wizytę duszpasterską. – Wikary kazał nam pytać mieszkańców, czy przyjmują kolędę. Ludzie się obrażali przez to, mówili: „Czemu ty w ogóle takie pytanie mi zadajesz, to jest takie oczywiste”. Potem zaczęliśmy tylko mówić, że ksiądz zaraz będzie – opowiada Bartek. Wskazuje też, że często on słyszał pytanie „Cyj ześ ty?”, a po kolędzie parafianie zaczepiali go w sklepie, mówiąc „Jo cie znom”.
Każde spotkanie jest szansą
– Kolęda to spotkanie, bo to chyba jedna z niewielu aktywności dziś w Kościele, kiedy idziemy też do tych, którzy niekoniecznie co niedzielę są na Mszy. Kolędę przyjmuje ok. 50-60% ludzi, a do kościoła chodzi znacznie mniej. Myślę, że to jest szansa na spotkanie, choć niezbyt długie – wyjaśnia ks. Mateusz Szymczyk.
– Jako kapłani jesteśmy tymi „dusz-pasterzami” i dostrzegamy w drugim człowieku duszę, o którą chcemy zadbać. Nie tylko wtedy kiedy udzielamy sakramentów świętych w kościele, czy też nauczamy w szkołach, ale też ten raz w roku, gdy idziemy z wizytą duszpasterską do domów i mieszkań naszych parafian – wskazuje ks. Bartłomiej Skwarek.
Mając doświadczenie posługi na wsiach oraz w mieście, kapłani przyznają, że gościnność jest niezmienna. Czasem można zauważyć różnice w tematach rozmów; na wsiach ludzie pytają o sprawy związane ze świątynią, funkcjonowaniem parafii, zaś w mieście poruszają tematy dotyczące swojej duchowości czy problemów Kościoła.
– Tu i tu zawsze dostrzegam wartość tego doświadczenia. Inni ludzie, inne tematy, inne problemy, o których dyskutują. Niekiedy szukają odpowiedzi na pewne pytania, bo czasem to jest jedyny realny kontakt z kapłanem – stwierdza ks. Skwarek.
Znaczącą różnicę stanowią godziny odwiedzin oraz liczba domów i mieszkań. Na wsi kolęda może rozpocząć się rano, zaś w mieście dopiero popołudniu, gdy większość parafian kończy pracę. Czas przejścia z jednego do drugiego domu jest dłuższy niż w obrębie bloku, co również przekłada się na długość trwania wizyty duszpasterskiej w parafii. Kapłani zaznaczają również, że kolęda w okresie świątecznym nie jest jedyną możliwością, by się z nimi spotkać. Niektóre sprawy wymagają dłuższej rozmowy, dlatego można umówić się na kolejne spotkanie.
Ks. Szymczyk podkreśla, że kluczem do sukcesu w kolędzie jest współpraca z ministrantami. – Mamy bardzo dobrych i ogarniętych ministrantów. Kilka dni wcześniej roznoszą po blokach kartki z informacją, koło której godziny danego dnia będzie kolęda. Spisują, kto przyjmuje, kto nie, stawiają znak zapytania jak ktoś nie otworzył. Na początku dnia kolędowego wie się mniej więcej, ile mieszkań odwiedzimy w wieżowcu. Wtedy też można zaplanować, ile czasu można poświęcić na dane mieszkanie. Ministranci pokazują też, że idziemy do mieszkania nr 4, potem 6, bo w poprzednim nikogo nie ma. Dzięki temu oszczędza się sporo czasu – tłumaczy kapłan. – Na dużym osiedlu nie dałoby się przejść po kolędzie bez ministrantów, dlatego kierujemy do nich wielkie podziękowania. Ludziom też byłoby trudniej, bo nie byliby konkretnie poinformowani, kiedy ksiądz przyjdzie – zauważa ks. Szymczyk.
Księża podkreślają, jak kluczową rolę podczas wizyt duszpasterskich odgrywają otwartość oraz świadectwo. – Młodzi mają wyraziste patrzenie na Kościół, często nie mają doświadczenia coniedzielnych Eucharystii, dlatego nieraz pojawiają się merytoryczne dyskusje. Skoro oni nas zapraszają, to musimy właściwie się zachować, żeby z tej wizyty nie wyszło nawracanie na siłę czy przewartościowywanie im życia – mówi ks. Skwarek. Ks. Szymczyk dodaje, że rozmowy nie zawsze będą dotyczyć Pana Boga. Czasem będą to codzienne tematy, które również warto podjąć.
Odwiedziny kapłana, błogosławieństwo domu oraz domowników są szczególnie ważne dla osób starszych i samotnych. To niekiedy jedyny moment, kiedy ktoś poświęca im czas i uwagę. – Staram się być tym, który poświęca im tyle czasu, ile potrzebują. Nawet jeżeli już się powtarzają po kilka razy. Ale mają tego słuchacza, wiedzą, że ksiądz przychodzi nie tylko po to, żeby się pomodlić i wyjść, ale też wysłuchać. Czasem to było zwykłe żalenie się, ale można było też dowiedzieć się, jak życie ich doświadczyło, jakie mają patrzenie na obecne czasy. Bardzo miło wspominam właśnie ludzi starszych. Tych, którzy trochę już tego życia mają za sobą. Ukazują mi inne spojrzenie na pewne sprawy – dzieli się ks. Skwarek.
– Do tej pory są takie sytuacje, że panowie ubierają garnitury. Zawsze jestem urzeczony takimi sytuacjami. To są spotkania, które się pamięta. Dzięki nim człowiek uczy się, jak tę kolędę realizować – przyznaje ks. Szymczyk.
W pamięci szczególnie zapadają im również ich pierwsze wizyty duszpasterskie. Ks. Bartłomiej wspomina tę z praktyki diakońskiej. Wchodząc do pierwszego domu, był zestresowany. Pani zauważyła jego zdenerwowanie i zaproponowała, by usiadł. Zamiast modlitwy, która zazwyczaj rozpoczyna kolędę, odbyła się spokojna rozmowa.
Ks. Szymczyk przywołuje rozmowę z małżeństwem z 50-letnim stażem. – Pan mówi mi, że zamienili się z synem mieszkaniami. Kiedyś mieli trzypokojowe, ale stwierdził, że na stare lata wystarczy im jednopokojowe. Zapytałem się, dlaczego tak zrobili. On odpowiedział: „A tak, żeby być bliżej żony. Po co mam tak daleko do niej chodzić?” – podzielił się ksiądz.