Kilka dni temu w internecie ukazał się list Matki-katoliczki, Katarzyny Zarosy, skierowany do Jego Ekscelencji Arcybiskupa Marka Jędraszewskiego, który w ostatnim liście duszpasterskim poruszył temat niskiej dzietności i jej przyczyn. Zdaniem Księdza Arcybiskupa odpowiadają za to głównie dwa czynniki: negatywne przedstawianie dużych rodzin w mediach, a także indywidualizm i skoncentrowanie na karierze, które odznaczają młodych Polaków. Matka-katoliczka nie zgadza się jednak z taką diagnozą, a ja, również matka-katoliczka, pozwalam sobie nie zgodzić się z nią. Dlatego pozwalam sobie odpowiedzieć na jej list, ze swojej perspektywy jako mamy, ale także osoby działającej społecznie między innymi właśnie w obszarze troski o rodzinę i dzietność.
Droga Matko-katoliczko!
Wczoraj wieczorem natrafiłam na Twój list zamieszczony w jednym z moich ulubionych mediów internetowych i muszę przyznać, że natychmiast z zaciekawieniem zabrałam się za lekturę. Tak się bowiem składa, że ja też jestem matką-katoliczką i problemy tej grupy społecznej żywo mnie interesują, chociażby dlatego, że przekładają się bezpośrednio na moje życie. A tematyka Twojego listu okazała się dla mnie dodatkowo interesująca, bo dotykała także demografii. I znów – jest to dziedzina, którą również ostatnimi czasy zgłębiam.
Jednak po lekturze jestem nieco zmieszana. Nie spodziewałam się chyba listu tak krytycznego w stosunku do osoby arcybiskupa, zwłaszcza że osobiście uważam, że diagnoza Jego Ekscelencji co do przyczyn zapaści demograficznej w Polsce jest dość trafna. Przede wszystkim jednak nie spodziewałam się chyba, że matka-katoliczka uderzy tak mocno w argumenty typowe raczej dla antyklerykałów czy rodzimych feministek: ksiądz arcybiskup jest kompletnie oderwany od rzeczywistości, a sam Kościół nie robi nic, aby poprawić sytuację polskich rodzin, interesując się ich istnieniem tylko w kontekście ochrony dzieci poczętych.
To stwierdzenie moim zdaniem głęboko niesprawiedliwe i, no właśnie: oderwane od rzeczywistości. Polski Kościół jest akurat instytucją, która prowadzi ogrom placówek o różnych specjalizacjach, które udzielają wsparcia rodzinom.
Muszę się zgodzić, że z pewnością media i obraz rodziny, jaki jest w nich przedstawiany, to nie jedyna przyczyna warunkująca katastrofalnie niską dzietność w naszym kraju. Nie jest nią również szerząca się ideologia indywidualizmu i potrzeba robienia kariery. Ale są to z pewnością przyczyny rzeczywiste i istotne. I bynajmniej nie jest to moja subiektywna opinia oparta na własnym doświadczeniu.
Liczby nie kłamią
Wydany niedawno raport ASM – Centrum Badań i Analiz Rynku dotyczący właśnie warunków do poprawy kondycji demograficznej Polski ukazuje, że przyczyny niskiej dzietności są oczywiście złożone, ale co ciekawe, w czołówce tych najważniejszych nie znajdują się wcale marne zarobki czy brak dostępności mieszkań.
Na brak odpowiednich warunków mieszkaniowych wskazuje tylko 2% ankietowanych. 6,4% deklaruje natomiast, że dziecko to zbyt duże obciążenie finansowe. A jakie odpowiedzi zyskały najwięcej zwolenników? Cóż, to może Cię, Matko-katoliczko, nieco zaskoczyć…
Zdecydowanym zwycięzcą rankingu jest prozaiczna odpowiedź „Nie czuję potrzeby posiadania dziecka” (21,9%). Nieco dalej uplasowały się stwierdzenia „Chcę być niezależny/a, wolny/a” (15,5%) i „Dziecko to zbyt duża odpowiedzialność” (13,9%). Dość popularna jest także odpowiedź „Chcę się skupić na sobie/swoich potrzebach” (10,8%). Może warto jeszcze dodać, że są to jedyne odpowiedzi, które w ogóle uzyskały dwucyfrowe wyniki. Cała reszta możliwości była wybierana znacząco rzadziej.
Czy to przypadkiem nie jest ten wskazany przez arcybiskupa Jędraszewskiego egoizm? Czy aby na pewno wskazane w badaniu „własne potrzeby” to nie może być np. kariera? A obraz rodzicielstwa jako zbyt dużej odpowiedzialności czy też końca wolności i niezależności, nie został wykreowany przez media?
Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że więcej racji w swojej diagnozie miał jednak ksiądz arcybiskup, a nie Ty, Matko-katoliczko. Nie chcę przez to negować Twojego osobistego doświadczenia, które zresztą zapewne podziela wielu innych rodziców, ale jeśli chcemy dyskutować poważnie i znaleźć skuteczne rozwiązania dla tego poważnego problemu, nie możemy jednak opierać się na subiektywnych diagnozach i dowodach anegdotycznych.
Ciekawe w tym aspekcie mogłoby też zresztą być spojrzenie na inny raport, tym razem badający sytuację demograficzną w Czechach i analizujący przyczyny sukcesu w poprawie dzietności w tym kraju.
Wynika z niego, że Polacy znacznie bardziej niż Czesi cenią pracę zawodową (za bardzo ważną uznaje ją 52% Polaków, a tylko 35% Czechów, natomiast mają znacząco inne podejście do posiadania dzieci. Aż 58% Czechów uważa, że wychowanie dzieci to powinność wobec społeczeństwa, a tego samego zdania jest tylko 22% Polaków.
Te obrazują, że nastawienie Polaków do posiadania dzieci jest zupełnie inne niż chociażby naszych południowych sąsiadów i niestety bardzo negatywnie wpływa na dzietność w Polsce.
W Czechach polityka prorodzinna oparta jest na modelu work-life balance, a opieka nad dzieckiem jest postrzegana zupełnie inaczej. Matka rezygnująca z pracy zawodowej na rzecz opiekowania się dzieckiem, czyli naszego polskiego przysłowiowego „siedzenia w domu”, jest postrzegana pozytywnie. I jest czymś znacznie bardziej powszechnym, bo w Czechach państwo umożliwia pozostanie z dzieckiem aż do trzeciego roku życia. Aktywność zawodową w tym okresie życia dziecka podejmuje tylko 22% matek, gdy dla porównania w Polsce jest to aż 70%.
Już choćby tu widać ziejącą czarną dziurą różnicę w mentalności: w Czechach matka opiekująca się dzieckiem przez pierwsze trzy lata to osoba, która wypełnia swój społeczny obowiązek; w Polsce to pasożyt i darmozjad, wyzyskujący tę lepszą, pracującą część społeczeństwa, bo ubzdurała sobie, że ma jakieś większe prawa z tytułu urodzenia „bąbelka”.
Mieszkanie za małe, oczekiwania… za duże
Wystarczy spojrzeć na to, co spotkało rodziców (zwłaszcza wielodzietnych) po wprowadzeniu programu 500+. To przeliczanie dzieci na pieniądze, jawny w niektórych grupach społecznych hejt na osoby, które mają dzieci, motywowany tym, że dostają pieniądze „za nic”. To akurat część mojego osobistego doświadczenia, bo sama zostałam kiedyś nazwana (dosłownie) pasożytem, ze względu na to, że nie pracowałam (powiedzmy – pracowałam tylko dorywczo na zlecenia) w czasie, kiedy moja najmłodsza córka miała dwa lata.
Jako również matka-katoliczka uważam więc, że Arcybiskup Jędraszewski miał rację w swojej diagnozie rzeczywistych przyczyn niskiej dzietności w Polsce, a przynajmniej na pewno zwrócił uwagę na pewne kluczowe aspekty, które najczęściej są pomijane lub nawet celowo przemilczane w mediach. A to, czemu tak się dzieje, to moim zdaniem niestety kwestia właśnie dominujących prądów kulturowych, które właśnie takiemu skoncentrowanemu na sobie i własnych przyjemnościach życiu sprzyjają.
Nie chcę zarzucać Ci, Matko-katoliczko, jakichś feministycznych naleciałości, ale argument o tym, że arcybiskup jest oderwany od rzeczywistości, bo ma do dyspozycji osobny pokój do spania, osobny do jedzenia i jeszcze jeden do pracy, a ogólnie to nie ma dzieci i nie wie, jak naprawdę wygląda życie polskich rodzin, jednak mocno feminizmem „zalatuje”. To przecież koronny argument tych środowisk: co jakiś „klecha” może wiedzieć o tym, jak budować małżeństwo, wychowywać dzieci, a przede wszystkim jakim prawem dyktuje kobietom czy i kiedy mają rodzić. A w tym wypadku jeszcze – ile mają rodzić.
Sprawiedliwe byłoby jednak uznanie, że księża, choć pozbawieni własnej praktyki bycia mężami i ojcami, jednak wywodzą się z normalnych rodzin i to samo doświadczenie życia w rodzinie nie jest im obce, choć może mają tam inne role. Po drugie zaś dysponują oczywiście możliwością zbierania doświadczeń wielu rodzin, nad którymi sprawują opiekę duszpasterską i być może, co prawda tylko z punktu widzenia badacza, a nie uczestnika, ale mają nawet szersze spojrzenie na sytuację rodzin niż przeciętny „Kowalski”.
A to, że ksiądz nie musi gnieździć się w, jak napisałaś, 80-metrowym mieszkaniu z kilkorgiem dzieci? No cóż, nie musi. To jednak znów tylko Twój własny ogląd, Matko-katoliczko, bo dla wielu te 80 metrów to byłby niezły luksus. Ja i mój mąż, mając jeszcze wówczas trójkę dzieci, dysponowaliśmy marnymi 65 metrami na jednym z warszawskich osiedli. Nie tylko przeżyliśmy, ale nawet całkiem ciepło wspominamy te lata. A wielu rzeczy, które mieliśmy, mieszkając tam, na wyciągnięcie ręki, teraz nam brakuje.
W tym wypadku punkt widzenia zależy więc chyba wyjątkowo mocno od punktu siedzenia. I znów dotyka to problematyki, którą poruszył Arcybiskup Jędraszewski: być może tym, co tak naprawdę wpływa na dzietność, są w dużej mierze nasze oczekiwania i wymagania. Czyli… no właśnie, to jak postrzegamy posiadanie dzieci i nasze ambicje życiowe w tym kontekście.
Matczyna logistyka
Na koniec jeszcze kwestia, która wzbudziła chyba największe poruszenie w przestrzeni internetu, czyli przewijaki w kościołach. Przyznam szczerze, że nigdy nie przyszło mi do głowy, że akurat przewijak mógłby być tym, czego mi w Kościele najbardziej brakuje. Może wskazałabym na brak poszanowania przepisów liturgicznych (czasami)? Deficyt księży, którzy są głęboko zaangażowani w wiarę w Chrystusa i wykształceni teologicznie, żeby czasem z ambony nie głosić straszliwych bzdur (przepraszam, ale i to się zdarza). Może brakuje mi jeszcze dobrego prowadzenia różnych wspólnot kościelnych, które coraz częściej skręcają w stronę coachingu i grup wsparcia niż miejsc, gdzie mamy się formować i umacniać w wierze.
Ale nie brakuje mi przewijaków. Choć pewnie nie miałabym pretensji, gdyby były.
Nie rozpatruję chyba Kościoła jako miejsca, które ma zapewnić mi infrastrukturę na najwyższym poziomie i udogodnienia dla mnie, jako matki z dziećmi. To, że zdarzają się księża, którzy potrafią nawet głośno skrytykować rodziców, którzy przyprowadzają do kościoła małe dzieci, które zachowują się „jak dzieci”, to prawda. Drugą stroną tego medalu jest jednak fakt, że wielu rodziców rzeczywiście daje swoim dzieciom tak ogromne przyzwolenie na „bycie dziećmi”, że nie ma już w ich obecności zbyt wiele miejsca na uczestnictwo we mszy. A jeszcze inna sprawa to to, że są też i tacy księża, którzy chwalą rodziców za przyprowadzanie dzieci do kościoła i nie tylko nie mają pretensji, ale z ciepłym uśmiechem zachęcają do tego (w tym miejscu pozdrawiam mojego księdza proboszcza).
Czy w Kościele nie zdarzają się osoby czy postawy, które są przeciwne rodzinom? Oczywiście, że się zdarzają. Prawdopodobnie wynikają z tego, że Kościół tworzą ludzie i ludźmi są także i kapłani. Wraz ze swoimi usposobieniami, poglądami i postawami, które czasem mogą być bardziej, a czasem mniej przychylne rodzinom, dzieciom albo zakładaniu w salkach parafialnych klubów dla mam (których, swoją drogą, naprawdę w Polsce nie brakuje).
Droga Mamo-katoliczko, przykro mi, że być może masz tak niekorzystne doświadczenia z Kościołem czy poszczególnymi księżmi, że pchnęły Cię one do stwierdzenia, że Kościół jako instytucjonalna całość tylko udaje, że otacza troską rodziny, a dodatkowo nie powinien wypowiadać się na temat posiadania dzieci, bo jest to rzecz, o której nie ma pojęcia.
Et-et, czyli i to, i to
Ja jednak, jako również Matka-Katoliczka, uważam, że Kościół jest instytucją, która powinna w pierwszym rzędzie zabierać głos w sprawach społecznych, choćby z racji wypracowanego przez wiele wieków niezwykle bogatego i cennego nauczania właśnie w tej dziedzinie. Sam fakt, że to dzięki często odmiennej wizji Kościoła na wiele spraw, której nie uświadczymy w mainstreamowych mediach, ma szansę zrodzić się dyskusja, już jest cenny. A w tym wypadku, cóż – osobiście przychylam się do zdania Arcybiskupa Jędraszewskiego. Który, choć może mieszka w pałacu biskupim, chyba dość nieźle potrafi obserwować dzisiejszych młodych ludzi i wyciągać sensowne wnioski.
Czy więc problemy mieszkaniowe albo niskie płace rzeczywiście odpowiadają za to, że w Polsce rodzi się tak mało dzieci? W pewnym stopniu tak. Zajmijmy się i tym, tworząc rozsądne struktury wsparcia rodzin w wychowaniu dzieci, łączeniu pracy z życiem rodzinnym i spełnianiu własnych założeń i marzeń. A czy, jak twierdzi Arcybiskup Jędraszewski, na niską dzietność w ogromnym stopniu wpływa kreowany przez media klimat wokół rodziny i rodzicielstwa albo indywidualizm, który stał się powszechną przyczyną odwodzącą młodych ludzi od dzielenia się swoim wygodnym życiem z dziećmi? Tak, co pokazują choćby badania społeczne. To spostrzeżenie nie tylko trafne, ale wręcz kluczowe.
A ostatecznie o to nam chyba chodzi, bo właściwe diagnozy przyczyn mogą pozwolić nam zrobić krok w dobrym kierunku i być może poradzić sobie z problemem, który za kilka dekad może sprawić, że jako naród będziemy w naprawdę katastrofalnym położeniu.
I niestety rację ma Ksiądz Arcybiskup, pisząc, że potrzeba nam „wielkiego duchowego nawrócenia oraz szlachetnego, a przy tym pełnego ufności zawierzenia się Bogu i otwarcia się na Jego błogosławieństwo, związane z płodnością i posiadaniem dzieci”. To zaufanie i zawierzenie Bogu tak dalece, aby oddać mu także swoją obawę o to, jak pomieścimy kolejne dziecko na 60 czy 80 metrach kwadratowych, ma znacznie większe znaczenie, niż ten metraż, pensja, wsparcie państwa czy nawet kluby dla mam i przewijaki w kościołach. Tylko to zmienia myślenie z gloryfikowania tylko i wyłącznie „odpowiedzialności” na „hojność”. A umiejętne łączenie tego, jest w końcu naszym obowiązkiem, jako rodziców-katolików.
Pozdrawiam Cię,
Katoliczka, żona i mama czwórki dzieci
Aleksandra Gajek