- Nie należy tracić ducha, lecz rozpoznawać czas, w którym jest miejsce na świadectwo dawane Chrystusowi, na refleksję nad własnym postępowaniem, w tym także nad błędami, które człowiek mógł popełnić, że tak wielu młodych ludzi odwróciło się od Boga jedynego, wyszukując sobie w Jego miejsce różnych bożków (idoli). Trzeba też modlić się do Boga za nas wszystkich: za tych, którzy się pogubili i za tych, którzy przy Nim trwają, byśmy kiedyś mogli wszyscy razem spotkać się w domu Ojca - pisze w swoim tekście ks. dr hab. Tomasz Kraj. Poniżej publikujemy pełną treść komentarza.
Protesty wobec wyroku Trybunału Konstytucyjnego – komentarz teologiczny
Stając wobec protestów przeciw orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego RP w sprawie aborcji eugenicznej wielu z nas jest zaskoczonych niebywałą agresją protestujących oraz niezwykle ordynarnym przebiegiem tychże protestów. Jednocześnie widzimy, jak atakowane są kościoły, księża i ludzie wierzący, którym przypisuje się skrajne zło. Ta burza wywołuje u niektórych księży obawy co do możliwości kontynuowania dotychczasowego przekazu moralnego zarówno co do treści, jak i co do sposobu jego głoszenia. Musimy ten problem widzieć w kontekście znanych nam słów św. Pawła Apostoła, wyrażonych w jego Drugim Liście do Tymoteusza (4, 2): „głoś naukę, nastawaj w porę, nie w porę, [w razie potrzeby] wykaż błąd, poucz, podnieś na duchu z całą cierpliwością, ilekroć nauczasz”. Jako uzasadnienie takiej potrzeby św. Paweł wypowiada słowa, które niejako się zmaterializowały w obecnym proteście: „Przyjdzie bowiem chwila, kiedy zdrowej nauki nie będą znosili, ale według własnych pożądań – ponieważ ich uszy świerzbią – będą sobie mnożyli nauczycieli. Będą się odwracali od słuchania prawdy, a obrócą się ku zmyślonym opowiadaniom” (2 Tm 4, 3-4). Dlaczego odwołujemy się do napomnień i ocen św. Pawła? Choćby dlatego, iż można przypuszczać, że duża część protestujących to są ludzie ochrzczeni (niektórzy się sami do tego przyznają), którzy na skutek niezrozumienia, ignorancji lub manipulacji po prostu się zagubili. Zagubienie, jak nietrudno się domyślić, nie polega przede wszystkim na tym, że protestują, lecz na tym, że są przekonani, iż racja jest po ich stronie.
Posłuszeństwo wiary
Trzeba pamiętać, że przepowiadanie Kościoła w sprawach moralnych dotyczy przede wszystkim jego członków, którzy z tej właśnie racji, że są członkami Kościoła, mają obowiązek posłuszeństwa Bogu i jego sługom: „Kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną gardzi; lecz kto Mną gardzi, gardzi Tym, który Mnie posłał” (Łk 10, 16). Na ewentualne oskarżenia, które ostatnio często padają pod adresem duchownych w naszym kraju, można odpowiedzieć słowami Chrystusa, które choć odnoszą się do faryzeuszów, mogą znaleźć zastosowanie i do tych, których ludzie (często niesprawiedliwie) za takich uważają: „Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie” (Mt 23, 3).
W przypadku demonstracji za aborcją i buntu przeciw Bożemu przykazaniu („Nie zabijaj!”) w grę wchodzi nieposłuszeństwo wiary, które jest poważnym wykroczeniem moralnym i które sprawia, że taki wierzący sam siebie umieszcza poza wspólnotą ludzi wierzących, co skutkuje zerwaniem przyjaźni z Bogiem i odcięciem się od Jego nadprzyrodzonych darów, jakimi są różne postaci Jego łaski. Ktoś może powiedzieć: „A co nas to obchodzi?! My właśnie tak chcemy!”. Problem w tym, że wiara nie realizuje się przede wszystkim poprzez słowną deklarację, lecz poprzez postawę życiową: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Mt 16, 24). Przynależność do Chrystusa, bycie jednym z Jego uczniów, nie wyraża się przede wszystkim słowami: „Nie każdy, który Mi mówi: «Panie, Panie!», wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie” (Mt 7, 21). Wolą zaś Ojca jest posłuszeństwo wobec Jego Syna, Jezusa Chrystusa, wypełnianie przykazań Bożych oraz innych Jego wskazań zawartych na kartach Ewangelii, które wyjaśnia nam i głosi Kościół przez Urząd Nauczycielski.
Przykazania a Ewangelia
Ludzie jednak mogą powiedzieć: „Te przykazania są bardzo trudne, a niektóre z nich, zwłaszcza dzisiaj, wprost nieżyciowe. Jak można ich wymagać od ludzi?”. I tutaj dochodzimy do pierwszej niezwykle ważnej prawdy związanej z życiem chrześcijańskim, która jako jedna z pierwszych powinna być głoszona przez sługi Jezusa. Ewangelia ma niejako dwie części: pierwszą jest nauka moralna (te wszystkie przykazania, które wyznaczają drogę za Jezusem), a drugą jest instrukcja, jak te przykazania wprowadza się w życie. Ta druga cześć zawiera min. takie słowa: „Ja jestem krzewem winnym, wy – latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić” (J 15, 5). Te słowa oznaczają, że nie da się wprowadzić w życie przykazań Bożych i wszelkich Jego wskazań moralnych bez Jego pomocy. To nie jest tak, że człowiek usłyszy lub wyczyta obowiązki moralne i ma je sam wprowadzić w życie. Nikt z ludzi nie jest w stanie zrobić tego sam, o własnych siłach. Można to uczynić jedynie w łączności z Panem. Ta łączność realizuje się przede wszystkim przez naszą modlitwę (czyli naszą rozmowę z Bogiem) oraz przez specjalny Pokarm, który daje nam siłę, by przy Bogu być i od Niego czerpać wiedzę i siłę. Tym Pokarmem jest Eucharystia. Trzeba to z naciskiem podkreślać, że człowiek sam, o swoich własnych siłach, nie jest w stanie żyć Ewangelią, zmagając się z pokusami i złem, które nas otacza i chce wziąć w niewolę. Gdyby człowiek był w stanie sam zrealizować wskazania Ewangelii, to znaczyłoby to, że jest w stanie sam pokonać zło. Innymi słowy, że całe dzieło Boga, któremu na imię Wcielenie, wraz z męką, śmiercią i Zmartwychwstaniem Chrystusa jest zbędne, ponieważ człowiek sam może się zbawić. I wielu naszych wiernych tę wersję próbuje realizować: to m.in. wszyscy ci, którzy „liznęli” coś z chrześcijaństwa, na przykład na katechezie, ale nigdy albo nie zrozumieli, na czym to wszystko polega i nikt im nie wyjaśnił, albo nigdy na serio nie podjęli trudu bycia uczniami Chrystusa. To ci, którzy próbują żyć Ewangelią bez Chrystusa, bo się nie modlą ani nie chodzą do kościoła (a więc nie przyjmują Eucharystii). Nazywamy ich najczęściej „wierzącymi niepraktykującymi” – czyli kwadratura koła.
Logika działania moralnego
Należy zwrócić uwagę na to, że wszystko tutaj jest bardzo logiczne i bardzo konsekwentne. Wielu ludziom się wydaję, że logika i ścisłość obowiązują jedynie w matematyce, fizyce lub na terenie nauk empirycznych. Natomiast cała rzeczywistość ludzkich wyborów moralnych, to jest takie „pływanie”, zupełna dowolność, którą można sobie kształtować według własnego „widzi mi się”, bo i tak zawsze wyjdzie „na nasze”. Niestety, w dziedzinie moralnej tak nie jest. Widać to nie tylko w chrześcijaństwie, ale także w całej gamie różnych innych projektów etycznych, jak choćby w najbardziej znanym dla nas tzw. etycznym projekcie oświeceniowym. Ten projekt polegał pierwotnie na wydobyciu co ważniejszych zasad z Ewangelii i na próbie ich realizacji bez odniesień transcendentnych, bez odniesień do Boga. Dość szybko okazało się, że realizacja tych wskazań jest bardzo trudna, wprost niemożliwa dla zwykłego śmiertelnika. I jest to ocena prawdziwa, ponieważ ten projekt był niczym innym, jak próbą życia Ewangelią – ale bez Boga, opierając się wyłącznie na ludzkich siłach (a najbardziej na ludzkim rozumie). Co więc dzieje się, gdy człowiek ma przed sobą wymagania, których nie jest w stanie spełnić? Możliwości są dwie: albo zwrócić się do Boga z prośbą o pomoc (co z góry wykluczał projekt oświeceniowy), albo zrezygnować z tych wymagań moralnych. Europa oświeceniowa wybrała to drugie rozwiązanie.
Zło jednak jest ogromną siłą. Człowiek jest wobec niego bezsilny; sam nie daje rady. Efekt jest taki, że staje się on niewolnikiem zła: najpierw zło zaczyna opanowywać jego życie, potem różne jego odniesienia, wreszcie za przyzwoleniem wielu całe życie społeczne. Zaczynają się pojawiać różne propozycje społeczne, które dawniej były nie do wyobrażenia: rozbijanie małżeństwa i niszczenie rodziny, dewiacje seksualne jako model życia, zamachy na ludzkie życie w imię dobra: aborcja i eutanazja, chęć stworzenia istoty post-człowieczej (wtedy nie będzie już obowiązywał Dekalog, bo on jest dla człowieka, a nie dla istoty post-człowieczej). Wszystko to ubrane w szaty postępu, dobra, ludzkiej godności i podstawowych ludzkich praw. Tu nigdzie nie mówi się o złu. Jedynie forma, jaką przybierają nowe propozycje moralne (agresja, wściekłość, gniew, szantaż, zupełny brak tak często postulowanej tolerancji) zdradza, jakiej proweniencji są te propozycje.
Działanie zła
Ktoś może powiedzieć, że jest to demonizowanie przeciwnika, bo przecież ludzie, którzy są zaangażowani w te nowe propozycje uczynili i dalej czynią w swym życiu wiele dobra. Chodzi w tym miejscu o rozróżnienie: są ludzie, którzy się pod takimi propozycjami podpisują z powodu zwykłej ludzkiej głupoty („Mówi głupi w swoim sercu: «Nie ma Boga»” Ps 53, 2); są tacy, którzy chcą niejako na złość zrobić swoim w domu, księdzu katechecie, Kościołowi, często nie zdając sobie sprawy, jak bardzo są zmanipulowani. Są też ludzie, którzy czynią zło w sposób całkowicie świadomy i z premedytacją, sądząc zapewne, że w odpowiednim czasie (jak tylko będą chcieli), od tego zła się uwolnią. Ponieważ wszyscy oni mogą wykazać się jakimś dobrem (czasem takim, o jakim mówi Ewangelia), to myślą, że nie jest źle. Nie zdają sobie sprawy z tego, jak działa zło. Tymczasem zło działa jak pasożyt, jak choroba. Żeby mówić o człowieku chorym, to człowiek ten musi mieć w sobie coś ze zdrowia. Jeśli nie ma w sobie ani krzty zdrowia, to nie mówimy o chorym, lecz o trupie. Musi więc w chorym być trochę zdrowia, by choroba miała na czym pasożytować. Podobnie jest ze złem. By zło mogło w człowieku istnieć, musi w nim być choć trochę dobra. Jednak świadomość tego dobra usypia człowieka. Dlatego też wydaje mu się, że nie jest jeszcze tak źle. Potem dopiero okazuje się, że jest bardzo źle. Komendant obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu Rudolf Höss, człowiek odpowiedzialny za horrendalne zbrodnie, był podobno dobrym ojcem dla swoich dzieci. Ktoś powie: nie był przecież zły, bo było w nim jakieś dobro. Jednak tak powie jedynie ten, kto nie rozumie, jak działa zło i jak bierze ono człowieka w swą niewolę: krok za krokiem. Tu nie ma żadnego demonizowania.
Przekłamania: człowiek czy płód
Jeśli popatrzymy na uczestników demonstracji popierających aborcję, która jest zabiciem niewinnego człowieka, to dochodzimy do wniosku, że jest tam wielu kandydatów i kandydatek na niewolników zła – a jest to niewola straszna, która przybiera różne formy. Zanim jednak do tego przejdziemy, wypada jeszcze zwrócić uwagę na liczne kłamstwa, zawarte w postulatach protestujących oraz na wiarę w możliwość urządzenia dobrego świata na własną modłę (nikt przecież nie chce złego świata, lub takiego, w którym się źle żyje). Wśród haseł zwolenników aborcji padają stwierdzenia, że dotyczy ona nie człowieka, a płodu. Problem w tym, że „człowiek” to nazwa gatunku homo sapiens, a „płód” to nazwa fazy rozwojowej tegoż człowieka – dokładnie okresu rozwoju pomiędzy 11 tygodniem a narodzinami. Twierdzenie, że „płód to nie człowiek”, przypomina do złudzenia inne: „to nie człowiek, tylko dziecko”, lub: „to nie człowiek, tylko dorosły”, czy też: „to nie człowiek, tylko starzec”. Te przykłady wystarczająco jasno ukazują absurdalność rozróżniania na „człowieka” i „płód”. Rozróżnianie to jednak ma celu stwierdzenie, że płód z racji na swą całkowitą zależność od matki we wskazanym okresie rozwoju, nie może być uznany za człowieka, rozumianego jako istotę, której przysługują ludzkie prawa: „to jeszcze nie jest człowiek”. Staramy się więc zapytać, od kiedy istota ludzka przed narodzeniem staje się człowiekiem. Trudność w odpowiedzi na to pytanie polega na tym, że w procesie rozwoju człowieka przed narodzeniem nie da się wskazać żadnego takiego momentu, który byłby jakoś przełomowy w tym rozwoju; który byłby jakąś wyraźną cezurą, że oto do tego momentu nie mamy jeszcze do czynienia z człowiekiem, natomiast po nim jest już człowiek. Jest tak dlatego, że rozwój człowieka w łonie matki jest procesem ciągłym, bez przerw i przeskoków – przynajmniej z punktu widzenia biologicznego. Owszem, możemy stwierdzić, że w trzecim miesiącu płód miał 9-10 cm długości a w szóstym już około 30, ale to nie oznacza, że między trzecim a szóstym miesiącem nic się nie działo i dopiero na początku szóstego miesiąca, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, nastąpił jakiś wielki przeskok i z 10 cm zrobiło się 30. Nie ma więc możliwości ustalić w okresie rozwoju płodowego (ani też wcześniej) takiego momentu, w którym można by powiedzieć: dotąd nie było człowieka, a odtąd już jest. To, oczywiście, nie oznacza, że nie próbuje się znaleźć jakiegoś parametru, którego pojawienie się w rozwoju człowieka miałoby służyć za taką cezurę (często wymienia się tu zmiany w układzie nerwowym). Są to jednak „dowody” bardzo słabe w stosunku do tego, co by się chciało w oparciu o nie udowodnić.
Jeśli nie da się twierdzenia o braku człowieczeństwa ludzkiego płodu oprzeć na racjach biologicznych, to pytamy się, na jakich innych racjach można by takie stwierdzenie oprzeć. Co sprawia, że do tego momentu nie było człowieka, a od tego momentu jest? Okazuje się, że taką podstawą jest najczęściej arbitralne stwierdzenie polityków, którzy ustalają w parlamencie w sposób pseudo-demokratyczny, że na przykład do końca trzeciego miesiąca rozwoju można dokonywać aborcji na życzenie matki, bo nie mamy jeszcze do czynienia z człowiekiem, a od czwartego miesiąca już tej aborcji nie można dokonywać, bo tu jest człowiek. Co znaczy taka decyzja? Ona oznacza, że racją dla zaistnienia człowieczeństwa jest decyzja parlamentu. To parlament, inni ludzie, decydują, kto jest człowiekiem, a kto nim nie jest. Jeśli zgodzimy się na to, że parlament może taką decyzję podjąć, że ma takie uprawnienia, to, konsekwentnie, musimy też przyjąć, iż parlament może podjąć przeciwną decyzję: że ktoś przestaje być człowiekiem. Jest to, niestety, logika Holokaustu, którą w naszym nowoczesnym, jakby się wydawało, społeczeństwie postulują „wyzwolone” kobiety, nazywając to postępem i prawami człowieka (tego silnego, oczywiście, bo słaby ma być ofiarą tych „praw”). Dlaczego takie stawianie sprawy jest pseudo-demokracją? Ponieważ demokracja nie polega na rządach większości, działającej JEDYNIE w oparciu o matematyczną przewagę głosów. Taki ustrój to tyrania większości. Demokracja polega na rządach większości w oparciu o wartości podstawowe, których się nie głosuje (wartości podstawowe, wśród nich ludzkie życie, po prostu nie podlegają głosowaniu). Nie wystarczy, że większość czegoś chce, by to stawało się prawem. Nie wystarczy, że naród (jego większość) w pewnym okresie popierała swojego Führera, by wszystko, co on następnie czynił, było wyrazem demokracji. Nie jest przejawem demokracji, lecz raczej tyranii, skazanie na zagładę całych grup etnicznych, pozbawiając ich wcześniej prawa do życia. Nikt dziś nie mówi, że Niemcy, którzy do czegoś takiego doprowadzili, byli demokratami i że był to przejaw postępu. Tymczasem takie samo myślenie, ta sama antydemokratyczna i właściwa tyranii logika funkcjonuje u zwolenników i zwolenniczek aborcji.
Także twierdzenia o płodzie typu: „to nie człowiek, a jedynie «zlepek komórek»” lub część ciała matki są nie do utrzymania wobec faktów związanych z możliwością samoistnego życia i rozwijania się poza organizmem matki tegoż „zlepku”, a nawet kogoś jeszcze młodszego – ludzkiego embrionu. Paradoksalnie udowadnia to zapłodnienie in vitro, w ramach którego ludzki embrion, który z czasem przekształca się w ludzki płód, funkcjonuje i rozwija się samodzielnie poza organizmem matki. Dodatkowym dowodem na to, że ludzki płód jest osobnym i innym niż jego matka bytem biologicznym, jest jego system immunologiczny, który różni się od matczynego. Istnieje więc własny genom płodu, inny niż ten, który posiada matka. Tę inność, w stosunku do organizmu matki widać też szczególnie wtedy, gdy płód jest płci męskiej: wtedy komórki organizmu matki mają chromosomy XX, a komórki płodu chromosomy XY. Wreszcie, przy tej okazji, można też wspomnieć o wszelkich próbach deprecjonowania wiedzy ludzi myślących inaczej niż zwolennicy aborcji, przez określanie jej jako „średniowiecza”, co miałoby oznaczać zacofanie i ciemnotę. Tymczasem to właśnie zwolennicy aborcji trwając przy twierdzeniach, że życie ludzkie nie zaczyna się w momencie poczęcia (połączenia gamet), stają w opozycji do współczesnej nauki i bliżej im raczej do zarzuconych już twierdzeń z zakresu średniowiecznej biologii, gdy z braku mikroskopu nie można było zaobserwować takiego faktu.
Pomoc wspólnoty jako alternatywa
Nawet jeśli trudna sytuacja kobiety, która nosi pod swym sercem niepełnosprawne dziecko, jest pretekstem do jakiejś politycznej rozgrywki, to mamy do czynienia z wyzwaniem, na które należy odpowiedzieć. Na pewno nie można zignorować potrzeb tych dwóch osób (matki i dziecka). Państwo, jako wspólnota (zwłaszcza, że w jej imieniu jest stanowione prawo chroniące życie chorego dziecka) ma obowiązek udzielenia takiej pomocy, a nie jedynie ustanowienia prawa i pozostawienia kobiety i dziecka samym sobie. O takiej pomocy się dziś mówi i znając odpowiedzialność obecnego rządu, należy się spodziewać, że taka pomoc nastąpi. Czym innym jednak jest domaganie się pomocy w trudnej sytuacji, a czym innym domaganie się nieistniejącego uprawnienia, by można było taką ciążę usunąć. W grę wchodzi bowiem zabicie niewinnego człowieka, tj. człowieka, który nie został skazany sprawiedliwym wyrokiem na karę śmierci. Powodem do zabicia nie może być ani wada genetyczna, ani choroba lub cierpienie. Nie może być też takim powodem wada letalna, jeśli przez nią rozumie się śmiertelną chorobę dziecka. Nie wolno przyśpieszać niczyjego zgonu, ponieważ mamy wtedy do czynienia z zabójstwem. Trzeba też pamiętać, że czym innym jest zabić chorego człowieka, a czym innym pozwolić mu umrzeć (kwestia zastosowanych środków zwyczajnych i nadzwyczajnych), a jeszcze czym innym jest usuniecie martwego, obumarłego płodu, co nie może być mylone z aborcją. Trzeba też odróżnić od aborcji działanie mające na celu ratowanie zagrożonego przez nieprawidłową ciążę życia matki, gdy w grę nie wchodzi wybór zła, czy „mniejszego zła”, jakim jest pozbawienie życia dziecka lecz wybór dobra, jakim jest życie matki przy jednoczesnym dopuszczeniu do śmierci dziecka – w oparciu o zasadę działania o podwójnym skutku.
Zasada niepogwałcalności niewinnego ludzkiego życia jest podstawową zasadą naszej cywilizacji, coraz częściej, niestety, naruszaną – i to nie tylko w odniesieniu do dzieci przed ich przyjściem na świat. To naruszenie dokonuje się także przez zabijanie ludzi chorych w ramach eutanazji, zwłaszcza eutanazji niedobrowolnej (involuntary euthanasia), czyli wbrew woli tych ludzi. To pokazuje, jak zło, które pierwotnie odnosiło się do bezbronnego dziecka, rozprzestrzeniło się i teraz odnosi się także do innych ludzi, tym razem dorosłych. Wszystko jednak przed nami: w Niderlandach możliwość eutanazji obejmuje coraz to nowe grupy społeczne. A początkowo „złem koniecznym” miała być tylko aborcja.
Przekłamania cd.: aborcja jako „rozwiązanie” i syndrom postaborcyjny
Drugie wielkie przekłamanie związane z aborcją polega na wmawianiu kobietom, że po aborcji będzie tak, jak przed poczęciem. To znaczy, że po dokonaniu aborcji wróci czas sprzed poczęcia. Ten czas nie wróci! Czas sprzed poczęcia jest już historią. On nie wróci. Po aborcji, będzie tak, jak jest po aborcji. I choćby nie wiem jak zaklinano rzeczywistość, to po aborcji kobieta i wszyscy, którzy jej przy aborcji pomogli, będą doświadczać jej strasznych skutków. Literatura przedmiotu mówi tu o syndromie postaborcyjnym, czyli całym zespole przeżyć i traumatycznych stanów psychicznych, mających wpływ na życie kobiety, będących następstwem dokonanej aborcji, czyli zabicia niewinnego maleńkiego dziecka we wczesnej fazie jego rozwoju. Jest to taka zbrodnia, która na zawsze odciska się na psychice i duchowych przeżyciach matki (czasem także na sferze cielesnej, jako że człowiek jest jednością duchowo-cielesną). Ostatnio pewne środowiska próbują wymazywać ten syndrom, twierdząc, że nic takiego nie ma, a jest to jedynie wymysł środowisk pro-life, które straszą kobiety chcące zdecydować się na aborcję. Działania mające na celu wymazanie z literatury medycznej syndromu postaborcyjnego przypominają do złudzenia wcześniejsze wysiłki lobby homoseksualnego, by usunąć homoseksualizm z medycznego rejestru zaburzeń seksualnych. W końcu się to udało, ale nie na skutek medycznego odkrycia, że jest to stan normalny i pożądany i poprzez podanie przekonujących argumentów przemawiających za taką tezą, lecz na skutek głosowania, gdyż zwolennikom tej opcji udało się obsadzić więcej stanowisk swoimi ludźmi w odpowiednim gremium i „wygrali” oni głosowanie, co i za co należy uznać. Coś podobnego jak w przypadku aborcji, gdzie jej zwolennicy zyskali większość, która „demokratycznie” zdecydowała, że nagle potworna zbrodnia stała się czynem uprawnionym, a obecnie pretenduje do uznania go za niezbywalne prawo kobiety. We Francji przestępstwem stały się nawet działania mające na celu odwiedzenie kobiety od aborcji. Choćby nie wiem jak głosowano w różnych parlamentach, to jednak nie są one w stanie zakłamać rzeczywistości. Jest kara za ten wielki grzech i jedną z jej form jest syndrom postaborcyjny. To znaczy, że kobieta nie ma szans na zaznanie pokoju. Nosi w sobie ten ogromny ciężar. W naszej polskiej rzeczywistości trafia ona często właśnie do kapłanów, szukając ukojenia na spowiedzi. Najczęściej taka spowiedź nie jest pierwszą w jej życiu. Jest takie doświadczenie wielu księży, że spowiadali z tego grzechu kobiety w różnym wieku: nie tylko młode matki, ale o wiele częściej kobiety po 50-tce, po 60-tce i starsze, czasem w szpitalu, w związku z przygotowaniem do śmierci. Bo to jest właśnie taki grzech, że pozostawia nieukojony żal i wielki, trudny do wyobrażenia ból straty i ogromne niemożliwe do ukojenia wyrzuty sumienia. Można kobietom wmawiać, że to nic, że nic się nie stanie i nie stało. Te, które to zrobiły i mają odwagę pobyć same ze sobą w ciszy, wiedzą coś zupełnie innego. Wiedzą o tym także ci, którzy chcą im pomóc, między innymi właśnie księża.
Jest prawdą, że trudno kobiecie być samej ze sobą po takim czynie. Dlatego często angażują się one albo po stronie dobra działając jako aktywistki pro-life (zob. film „Nieplanowane”), albo wprost przeciwnie – jako bojowniczki „praw kobiet”, w tym „prawa” do aborcji. Ktoś może zapytać: jeśli aborcja jest związana z takim doświadczeniem zła moralnego i tych wszystkich jego skutków, to jak można się angażować w jej dalsze propagowanie? Jak to wytłumaczyć? Wszystko zależy od tego, czy kobieta szuka pojednania z Bogiem i ludźmi, czy też nie. Jeśli nie szuka, to wchodzi na ścieżkę, która prowadzi do jeszcze większego zła, często polegającego właśnie na propagowaniu aborcji, domaganiu się uznania jej za prawo ludzkie. Jest to działanie szatańskie. Pytamy się, czy szatan nie wiedział, że jego dziełem jest zło? Wiedział. Jednak ludzi przed złem nie przestrzegał, a raczej ku temu złu skłaniał. Podobnie czyni człowiek zły (zanurzony w złu), zanim dokona się w nim jakieś nawrócenie – bo taka jest logika zła, na której przełamanie własnym sumptem (pomysłem, siłą) liczy tylu i tyle naiwnych.
Co sądzić o doświadczeniu, z jakim mamy do czynienia na naszych ulicach?
Przede wszystkim należy samemu rozumieć, co się dzieje i z czym mamy do czynienia, by potem przedsięwziąć odpowiednie kroki. Poza wyrachowanymi aktywistami, którzy poprzez zło chcą zaistnieć w przestrzeni publicznej (chcą być sławni, zrobić karierę w polityce, przypodobać się pewnym elitom), mamy do czynienia z dużą grupą ludzi młodych, którzy zupełnie nie mają pojęcia o tym, jak funkcjonuje moralność: co to jest za dziedzina ludzkiego życia i jakie w niej rządzą prawa. Wielu wydaje się, że jeśli oni coś uznają za dobro, to wszyscy powinni to za dobro uznawać. Albo, że jeśli oni coś uznają za dobro lub zło, to jest to ich prywatna sprawa; że ich działania to świat, który tylko do nich należy i nikt poza nimi nie ma do niego wstępu – tak jakby to człowiek decydował o tym, co jest dobre, a co złe lub co takim jest w sprawach, które on/ona sam/a uzna za „prywatne”. Stąd przede wszystkim biorą się pretensje do Kościoła, do księży biskupów i kapłanów, że oto większość ludzi (na przykład z ich demonstracji, lub spośród ważnych urzędników Unii Europejskiej lub polityków zza zachodniej granicy) już ustaliła, co dziś, zwłaszcza w sferze „prywatnej”, jest dobrem a co złem, co jest czyjąś prywatną sprawą a co nie, a tymczasem ani Kościół, ani nasz Trybunał Konstytucyjny tego nie respektują. Także wielu sławnych celebrytów, m.in. spomiędzy dziennikarzy, prawników, naukowców a nawet lekarzy, przychyla się do poglądów wykrzyczanych na ulicy, a tu taki zawód! Dlatego należy Kościół upomnieć, że czasy się zmieniły, i że teraz już a na pewno będzie inaczej: że co innego będzie złem, a co innego dobrem moralnym. Bo my tak chcemy i ma się stać tak, jak chcemy!
Jak na ten bunt i praktyczną apostazję spojrzeć z perspektywy wiary i teologii?
Przede wszystkim należy pamiętać o podstawach: „Wierzę w jednego Boga, Ojca Wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi, wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych”. Bóg jest stworzycielem wszystkiego, co znamy i czym jesteśmy. On jednak nie tylko wszystko stworzył, lecz także w pewien sposób to stworzenie ukształtował. Bóg ma pewien zamysł (plan) wobec stworzenia, wobec wszystkiego, co jest. Człowiek natomiast jest w stanie ten Boży zamysł rozpoznać (Rz 1): jest w stanie rozpoznać, co jest dobre a co złe, co powinien czynić a czego unikać – i to pomimo grzechu pierworodnego i jego skutków.
Jednakże nie wszyscy ludzie mają taką samą zdolność do rozpoznawania tego, co jest moralnie dobre, a co moralnie złe (czyli co czyni człowieka dobrym lub złym jako człowieka). W przypadku najważniejszych przykazań takie rozpoznanie jest w miarę łatwe ze względu na ich znaczenie w ludzkim życiu oraz miejsce na skali dobra i zła. Dotyczy to także przykazania „Nie zabijaj!”. Widać jednak, że i tutaj można stracić orientację, czego przykładem są demonstracje. To, co jest potrzebne, by człowiek sprawnie odczytywał moralne dobro i zło, co z czasem czyni go ekspertem w moralności, to jego przywiązanie do dobra, nie zaś nowoczesność, autopromocja, a zwłaszcza autopromocja kosztem dobra moralnego. Ekspertem w dziedzinie moralności człowiek nie staje się na skutek wielu przeczytanych elaboratów etycznych ani też dlatego, że w swoim życiu dokonał już wiele wyborów moralnych. Staje się takim ekspertem, jeśli dokonał wielu DOBRYCH wyborów moralnych i dzięki nim nabył sprawność w rozpoznawaniu moralnego dobra oraz dokonywaniu dobrych wyborów moralnych i ich późniejszej realizacji. Ekspertem w moralności jest więc człowiek dobry, człowiek cnotliwy. On jest także autorytetem w dziedzinie moralnej.
Bóg stworzył świat i stworzył człowieka, a ponieważ „jest jeden Bóg”, to nie ma nigdzie indziej żadnego innego konkurencyjnego świata, stworzonego przez innego boga, do którego moglibyśmy się odnieść, weryfikując nasze wybory moralne i na przykład uznać Dekalog jako zasady moralne, które się już przeżyły, bo ten inny bóg tak postanowił. Nie ma ani innego boga, ani innego świata; nie ma też jakiegoś mojego „prywatnego” świata, bo ja tak postanowiłem wyrzucając Boga z mojego życia i sądząc, że teraz ja będę stwórcą i stworzę własny świat na miarę moich potrzeb i wyzwań, świat naprawdę nowoczesny, europejski, mój Brave New World. To wszystko jest mrzonką, której jednak ludzie chcą bronić, agresywnie atakując inaczej myślących. Ci inni patrzą na demonstrantów jak na amatorów, którym w przypływie amoku wydaje się, że do nich należy dzisiejszy świat, że czekali na swoje pięć minut wystarczająco długo i że teraz oni będą decydować o życiu i śmierci na polskiej ziemi. Jest to zarazem bunt przeciwko Bogu jedynemu i przeciwko Jego zamysłowi odnośnie do świata i człowieka, bunt z góry skazany na całkowitą porażkę. Jest tylko pytanie, ile zła po drodze się dokona i ile krzywd zostanie wyrządzonych, zanim ich sprawcy uznają swoją porażkę.
Co robić?
Nie należy tracić ducha, lecz rozpoznawać czas, w którym jest miejsce na świadectwo dawane Chrystusowi, na refleksję nad własnym postępowaniem, w tym także nad błędami, które człowiek mógł popełnić, że tak wielu młodych ludzi odwróciło się od Boga jedynego, wyszukując sobie w Jego miejsce różnych bożków (idoli). Trzeba też modlić się do Boga za nas wszystkich: za tych, którzy się pogubili i za tych, którzy przy Nim trwają, byśmy kiedyś mogli wszyscy razem spotkać się w domu Ojca. Warto też rozważyć podjęcie jakiejś formy pokuty. Św. o. Pio, kapłan-stygmatyk, mawiał: „Albo pokuta, albo piekło”.
fot. YouTube | Rycerze Kolumba