– Każdy, kto zdecydował się przez tyle tygodni trwać, by mierzyć się z ludzką biedą, musi mieć dobre serce. Gdybyśmy nie mieli mocnej, głębokiej motywacji, ta sytuacja by nas przerosła. Dziękuję, że jesteście i że Kościół oraz Caritas mogą na was liczyć – mówił ks. Tomasz Stec do pracowników i wolontariuszy Caritas, którzy w ostatnich miesiącach włączali się w pomoc uchodźcom z Ukrainy. W miniony weekend zaangażowani spotkali się w archidiecezjalnym ośrodku w Zakrzowie.
Ponad 700 osób, Polaków i obcokrajowców, niosło wsparcie uchodźcom w miejscach zarządzanych przez Caritas Archidiecezji Krakowskiej. Indywidualnie, grupami, rodzinami – poświęcały godziny, dni i tygodnie, by nieść dobro, które, choć widzialne, jest nie do policzenia. – Ogrom waszej pracy jest nieobliczalny. Bardzo dziękuję za waszą pomoc. Tak naprawdę Caritas jest silny siłą wolontariuszy, pracowników i tych, którzy stają koło nas i chcą sprostać trudnym wydarzeniom. Dzięki wam jesteśmy w stanie podołać tym wszystkim wyzwaniom – powiedział ks. Tomasz Stec, dyrektor Caritas Archidiecezji Krakowskiej, podczas niedzielnego spotkania w Zakrzowie, które poprzedziło wspólną Eucharystię. – Nikt z nas nie miał gotowych rozwiązań, jak się zachować, jakie decyzje podjąć, bo sytuacja była wyjątkowa i nadzwyczajna. Ale właśnie dzięki wam, dzięki waszemu zaangażowaniu, z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że zdaliśmy ten trudny i bolesny egzamin z dobra, które działo się na dworcu, w namiocie oraz w różnych placówkach, gdzie pomoc była i nadal jest świadczona. Nie tylko w placówkach Caritas, domach zakonnych i parafiach, ale także w domach prywatnych, gdzie jeszcze wiele osób znajduje schronienie i bezpieczeństwo – dodał.
Ks. Stec wspomniał również o charakterystycznym krzyżu, który znajduje się w głównym miejscu refektarza w krakowskim seminarium duchownym. Ukrzyżowany Pan Jezus nie ma rąk, jedynie korpus i nogi. Kapłan wyjaśnił, za jednym z przełożonych, że ten Chrystus nie ma rąk, ponieważ są nimi wszyscy ci, którzy przygotowują się do kapłaństwa. – Chrystus nie potrzebuje rąk, bo ma was. Myślę, że te słowa można powiedzieć dziś o was: wy jesteście rękami Caritas, rękami Kościoła. Działacie w imieniu Kościoła, niosąc miłość, miłosierdzie, pomoc i dobroć właśnie tam, gdzie stała się ludzka tragedia. To jest Ewangelia w praktyce – podkreślił ks. Stec. – Pewnie były różne motywacje, żeby tam przyjść, niekoniecznie mocno religijne. Ale każdy, kto zdecydował się przez tyle tygodni trwać, by mierzyć się z ludzką biedą, musi mieć dobre serce. Gdybyśmy nie mieli mocnej, głębokiej motywacji, ta sytuacja by nas przerosła. Jeszcze raz wielkie podziękowania, których nie sposób wyrazić słowami. Dziękuję, że jesteście i że Kościół oraz Caritas mogą na was liczyć – wyraził wdzięczność dyrektor krakowskiej Caritas. Podziękowania oraz modlitwę kieruje także do wszystkich nieobecnych na spotkaniu wolontariuszy i pracowników.
Klerycy krakowskiego seminarium, którzy aktywnie włączali się w pomoc niesioną w namiocie Caritas na placu Jana Nowaka-Jeziorańskiego w Krakowie, przyznali, że sami wiele otrzymali dzięki tej niezaplanowanej w formacji praktyce. – Dla mnie, jako kleryka, ważne było też to, że mogłem z wami, wolontariuszami, przebywać i rozmawiać – podzielił się kl. Jacek. – Odkryliśmy na nowo, jak patrzeć na życie, ile dobra możemy zdziałać i jak sama pomoc nas rozwija – dodał kl. Jakub.
W niektórych miejscach nasi wschodni sąsiedzi nieustannie mogą otrzymać pomoc. W stałej gotowości działa krakowskie biuro Caritas. Monika Buzała dziękowała za otwartość, gotowość do pomocy i trwanie w niej. Jak podkreśliła, nigdy nie zdarzyło się, by pomoc nie została zrealizowana.
W dworku Warsztatu Terapii Zajęciowej w Zembrzycach aktualnie mieszkają 24 osoby: mamy, babcie oraz dzieci. Jak wyjaśniła Anna Król-Rusin, instruktorka terapii zajęciowej z Warsztatu, zaangażowana od marca w pomoc uchodźcom, rodziny te są jej bardzo bliskie. Po trudnych początkach, odbywających się o każdej porze dnia i nocy, które były pełne załatwień w urzędach, bankach i szpitalach, przyszedł czas wytchnienia i normalności. Dla dorosłych udało się znaleźć pracę, a dzieci uczą się w polskiej szkole lub uczestniczą w ukraińskich lekcjach zdalnych. Niezmienne zostało wspólne przeżywanie radości i smutków, np. niepewność związana z brakiem kontaktu z synem walczącym na froncie i ulga po otrzymaniu wiadomości lub zadowolenie z powodu dostania się na studia jednego z chłopców. – Cały czas nam mówią, że są wdzięczni. A my dajemy wszystko, co możemy, bo jeśli kiedyś nam stałaby się krzywda, to może nam też ktoś pomoże. Patrzę też przez pryzmat swoich rodziców. Gdyby kiedyś musieli wyjechać gdzieś za granicę, to chciałabym, żeby ktoś tak się nimi zajął. Nie oczekujemy żadnej wdzięczności, robimy to, co powinniśmy robić – powiedziała A. Król-Rusin.