STRONA GŁÓWNA / HOMILIE / 01.08.2020 R. | 76. ROCZNICA POWSTANIA WARSZAWSKIEGO – BAZYLIKA MARIACKA W KRAKOWIE

01.08.2020 r. | 76. rocznica Powstania Warszawskiego – Bazylika Mariacka w Krakowie




O godzinie 17.oo – na pamiątkę tej, która wybiła 76 lat temu, 1 sierpnia 1944 roku, i która na zawsze będzie dla nas nosiła imię „godzina W” – po raz kolejny w ogromnym, wewnętrznym skupieniu zatrzymała się cała Polska, aby oddać hołd bohaterom Powstania Warszawskiego. Przedłużamy to skupienie, gromadząc się na Mszy świętej w głównym kościele Stołecznego Miasta Krakowa, aby rozważyć najpierw dzieje dwóch postaci, o których mówi nam dzisiejsza Liturgia słowa. Są nimi: prorok Jeremiasz i św. Jan Chrzciciel. Rodzi się pytanie: co łączy ich ze sobą?

            Najpierw to, że obydwaj znajdowali się w sytuacji ogromnego zagrożenia życia. W przypadku Jeremiasza wynikało ono z tego, że wzywał on mieszkańców Jerozolimy do porzucenia kultu pogańskich bożków, do wewnętrznego nawrócenia, do pełnego zaufania pokładanego jedynie w Bogu, a nie w politycznych układach z Egiptem, który miał – jak niektórzy sądzili – zagwarantować przetrwanie w obliczu niebezpieczeństwa zbliżającego się ze strony innego ówczesnego mocarstwa, jakim była Babilonia. Podobnie Jan Chrzciciel domagał się, aby zostało uszanowane Boże prawo i dlatego upominał króla Heroda Antypasa, by nie trzymał u siebie Herodiady, żony swojego brata Filipa. Zarówno Jeremiasz, jak i Jan Chrzciciel doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że otwartym upominaniem się o Boga narażają się współrodakom. Jednakże nie dali się zastraszyć, nie ulegli, nieugięcie broniąc Bożej prawdy. Jakże znamienne są słowa Jeremiasza, który mówił do swych prześladowców, do końca świadom misji otrzymanej od samego Boga: „Pan posłał mnie, bym głosił przeciw temu domowi i przeciw temu miastu wszystkie słowa, które słyszeliście. Teraz więc zmieńcie swoje postępowanie i swoje uczynki, słuchajcie głosu Pana, Boga waszego. (…) Ja jestem w waszych rękach. Uczyńcie ze mną, co wam się wyda dobre i sprawiedliwe. Wiedzcie jednak dobrze, że jeżeli mnie zabijecie, krew niewinnego spadnie na was, na to miasto i na jego mieszkańców. Naprawdę bowiem posłał mnie Pan do was, by głosić do waszych uszu wszystkie te słowa” (Jr 26, 12-13a. 14-15). Podobnie pozostawał do końca nieugięty Jan Chrzciciel, który nawet przebywając w więzieniu, w imię samego Boga mówił Herodowi, jak powinien on żyć (por. Mk 6, 20). Za swą wierność Bogu zapłacili największą cenę – cenę męczeńskiej śmierci. Wprawdzie Jeremiasz początkowo uniknął wyroku śmierci. Osadzony w więzieniu przeżywał oblężenie Jerozolimy przez wojska króla babilońskiego Nabuchodonozora i stał się osobistym świadkiem jej zburzenia w 586 roku przed narodzeniem Chrystusa. Według tradycji żydowskiej, został później uprowadzony siłą do Egiptu przez nielicznych swych rodaków, którzy uniknęli losu przesiedlenia do Babilonu i pozostali w Judei. Przebywając w Egipcie, zaczęli oni ulegać miejscowym pogańskim wierzeniom. Jeremiasz znowu zaczął ich żarliwie upominać i przypominać o Jedynym Bogu. Nie mogąc ścierpieć jego słów, skazali go na śmierć przez ukamienowanie. Podobnie poniósł męczeńską śmierć Jan Chrzciciel, wierny świadek Boga aż do końca, skazany na ścięcie na skutek intrygi Herodiady.

            Jednakże tym, kto ostatecznie połączył losy Jeremiasza i Jana Chrzciciela, był Jezus Chrystus. Obaj prorocy swoim odważnym, nieugiętym głoszeniem Bożej prawdy zapowiadali mesjańskie nauczanie Jezusa Chrystusa na palestyńskiej ziemi. Zapowiedzieli także Jego męczeńską śmierć. Z drugiej strony, to Chrystus poprzez swoje cierpienia, śmierć i zmartwychwstanie nadał ostateczny sens ich świadectwu, ich życiu, ich męczeństwu – ich zwycięstwu. To również do nich należy odnieść słowa św. Jana Pawła Wielkiego, który 2 czerwca 1979 roku na Placu Zwycięstwa w Warszawie mówił: „Człowieka (…) nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa. A raczej: człowiek nie może siebie sam do końca zrozumieć bez Chrystusa. Nie może zrozumieć, ani kim jest, ani jaka jest jego właściwa godność, ani jego powołanie i ostateczne przeznaczenie. Nie można tego wszystkiego zrozumieć bez Chrystusa”. To historia Jeremiasza i Jana Chrzciciela odczytywana właśnie poprzez Niego i w Nim.

            Kiedy dzisiaj gromadzimy się tutaj, poprzez naszą modlitwę, refleksję i zadumę przedłużając niejako godzinę „W”, zdajemy sobie dobrze sprawę z tego, że Powstanie Warszawskie, które wybuchło 76 lat temu, od samego początku budziło i po dzień dzisiejszy budzi rozmaite kontrowersje. Wynikają one z jego klęski, która przybiera realny kształt tragicznych danych: 16 tysięcy zabitych i zaginionych powstańców, 20 tysięcy rannych członków Armii Krajowej, 15 tysięcy wziętych do niewoli. 63 dni walk w Warszawie przyniosły ponadto straszliwe następstwa w postaci ogromnych strat pośród ludności cywilnej. Zginęło od 150 do 200 tysięcy mieszkańców stolicy, mordowanych w okrutny sposób, zwłaszcza podczas rzezi Woli w pierwszych dniach Powstania, bombardowanych w schronach, w piwnicach, szpitalach i kościołach. Ci, którzy przeżyli, zostali z Warszawy wypędzeni. Do tego doszły nieodwracalne straty poniesione w dziedzinie naszej narodowej kultury materialnej. Stąd pojawiło się i nieustannie powraca pytanie: czy Powstanie Warszawskie miało sens? Czy ten powstańczy zryw był wart tych ogromnych ofiar? Pomijamy tu, oczywiście, wszystkie te opinie i dyskusje, które wynikają u niektórych z ewidentnie złej woli. Mówimy o pewnym naszym zbiorowym namyśle nad tym, co stało się 76 lat temu, co wybuchło 1 sierpnia i co trwało aż do 3 października 1944 roku.

            Gdy spojrzeć na różne, dawne i nowsze, opinie na ten temat, uderza jedno: ciągle jako polski naród nie wzięliśmy do końca pod uwagę dwóch kluczy do odczytania Powstania Warszawskiego, które zawdzięczamy kardynałowi Karolowi Wojtyle – Janowi Pawłowi II. Pierwszy klucz, o charakterze antropologicznym, znajdujemy w poemacie Kardynała Myśląc Ojczyzna…, napisanym 1974 roku, kiedy przypadała 30. rocznica Powstania. Czytamy tam m.in. następujące słowa: „Słaby jest lud, jeśli się godzi ze swoją klęską, gdy zapomina, że został posłany, by czuwać, aż przyjdzie jego godzina. Godziny wciąż powracają na wielkiej tarczy historii./ Oto liturgia dziejów. Czuwanie jest słowem Pana i słowem Ludu, które będziemy przyjmować ciągle na nowo”. Otóż pokolenie Kolumbów, do którego należał Karol Wojtyła, nie chciało pogodzić się z klęską 1939 roku. To pokolenie czuwało, „aż przyjdzie jego godzina”. Czuwało już od pierwszych dni października 1939 roku, kiedy na terenie Polski, okupowanej przez dwa wrogie nam mocarstwa, zawiązywały się pierwsze podziemne struktury oporu i walki, które miały doprowadzić do odzyskania niepodległości. Czuwali przez całe pięć lat, walcząc, a jednocześnie ucząc się i tworząc prawdziwie braterskie wspólnoty. Czekali, aż przyjdzie i wybije godzina. I wybiła – była to właśnie godzina „W”: godzina 17.oo, we wtorek 1 sierpnia 1944 roku. Kiedy oglądamy zdjęcia i nieliczne filmy z pierwszych dni Powstania, widzimy na twarzach zarówno powstańców, jak i ludności cywilnej przeogromną radość i niesłychany entuzjazm. Radość i entuzjazm ludzi, którzy chcieli być wolnymi. Ludzi, którzy chcieli być przede wszystkim ludźmi, a nie być traktowani jako „podludzie” przez przedstawicieli tych, którzy uważali się za „rasę panów”. Spotykając się z krytyką Powstania Warszawskiego, w świetle poematu kardynała Wojtyły Myśląc Ojczyzna… musimy postawić sobie zasadnicze pytania: Czy powstańcy warszawscy mieli okazać się ostatecznie „słabym ludem”, który „godzi ze swoją klęską”? Czy możemy odbierać im prawo do tego, żeby wreszcie mogli się poczuć wolnymi ludźmi? Co upoważnia nas do lekceważenia ich bezprzykładnego heroizmu?

            Drugi klucz, zaofiarowany nam przez Jana Pawła II, ma charakter teologiczny. Znajduje się on w jego, cytowanej przed chwilą, homilii z Placu Zwycięstwa, z 2 czerwca 1979 roku, kiedy przypadała 35. rocznica Powstania Warszawskiego. Papież mówił wtedy: „Jeśli jest rzeczą słuszną, aby dzieje narodu rozumieć poprzez każdego człowieka w tym narodzie – to równocześnie nie sposób zrozumieć człowieka inaczej jak w tej wspólnocie, którą jest jego naród. Wiadomo, że nie jest to wspólnota jedyna. Jest to jednakże wspólnota szczególna, najbliżej chyba związana z rodziną, najważniejsza dla dziejów duchowych człowieka. Otóż nie sposób zrozumieć dziejów narodu polskiego – tej wielkiej tysiącletniej wspólnoty, która tak głęboko stanowi o mnie, o każdym z nas – bez Chrystusa. Jeśli byśmy odrzucili ten klucz dla zrozumienia naszego narodu, narazilibyśmy się na zasadnicze nieporozumienie. Nie rozumielibyśmy samych siebie. Nie sposób zrozumieć tego narodu, który miał przeszłość tak wspaniałą, ale zarazem tak straszliwie trudną – bez Chrystusa. Nie sposób zrozumieć tego miasta, Warszawy, stolicy Polski, która w roku 1944 zdecydowała            się na nierówną walkę z najeźdźcą, na walkę, w której została opuszczona przez sprzymierzone potęgi, na walkę, w której legła pod własnymi gruzami, jeśli się nie pamięta, że pod tymi samymi gruzami legł również Chrystus Zbawiciel ze swoim krzyżem sprzed kościoła na Krakowskim Przedmieściu. Nie sposób zrozumieć dziejów Polski od Stanisława na Skałce do Maksymiliana Kolbe w Oświęcimiu, jeśli się nie przyłoży          do nich tego jeszcze jednego i tego podstawowego kryterium, któremu na imię   Jezus Chrystus”.

            Chrystus samotny i sponiewierany, bity i opluwany, wyszydzany i poniżany przed Kajfaszem i Annaszem, Herodem Antypasem i Piłatem, ukoronowany cierniem, powieszony na hańbiących belkach krzyża, na koniec zabity, ale przede wszystkim – zwycięski, zmartwychwstały. Bez Niego nie zrozumie się św. Stanisława biskupa, który jako jedyny miał odwagę sprzeciwić się okrucieństwom ówczesnego władcy Polski Bolesława II Śmiałego. Bez Chrystusa nie sposób pojąć też historii św. Maksymiliana Kolbe, samotnego w swym heroicznym akcie miłości bliźniego aż po ofiarowanie swego życia za współwięźnia w Auschwitz – w miejscu, które uchodziło za skoncentrowanie wszelkiej możliwej ludzkiej złości i nienawiści, wręcz „za zapomniane przez Boga piekła dno”. Również bez Chrystusa nie można zrozumieć, zdaniem Jana Pawła II, „Warszawy, stolicy Polski, która w roku 1944 zdecydowała się na nierówną walkę z najeźdźcą, na walkę, w której została opuszczona przez sprzymierzone potęgi, na walkę, w której legła pod własnymi gruzami”. Z tymi gruzami, z tym jej opuszczeniem przez sprzymierzeńców, z tym bolesnym dla niej doświadczeniem cynizmu ze strony bolszewickiej armii, która nie pospieszyła z pomocą, z tym poniewieraniem ludu Warszawy Papież złączył los pomnika Chrystusa Zbawiciela dźwigającego krzyż sprzed kościoła Świętego Krzyża w samym centrum miasta. Warto wiedzieć, że kościół ten był najpierw miejscem, w którym bronili się Niemcy aż do 23 sierpnia 1944 roku. Tego dnia świątynia została przez powstańców zdobyta. Jednakże 6 września udało się Niemcom wprowadzić w jej wnętrze dwa „goliaty”, które eksplodując zniszczyły w bardzo znacznym stopniu kościół, jego ołtarze, a także sklepienie kościoła dolnego i sprawiły, że Chrystus stojący przed tym kościołem runął na ziemię, dzieląc los innych rumowisk. 22 października 1944 roku Niemcy wywieźli tę figurę, która nie została całkowicie zniszczona, w celu jej przetopienia. Podobnie uczynili z ocalałym pomnikiem Mikołaja Kopernika. Porzucone przez nich w przydrożnym rowie w Hajdukach Nyskich na Opolszczyźnie, obydwa te pomniki zostały przypadkowo odnalezione przez polskich żołnierzy. Wróciły więc do Warszawy, a po odnowieniu zajęły swoje dawne miejsca już dnia 19 lipca 1945 roku, niecały rok po wybuchu Powstania Warszawskiego. W ten sposób stały się symbolem tego, że Polska, że Warszawa się nie poddaje, że chce się dźwigać ze swoich ruin i ze swoich nieszczęść.

            Jakżeż niezwykłym komentarzem do tej historii Chrystusa Zbawiciela sprzed kościoła Świętego Krzyża w Warszawie są wspomnienia księdza kardynała Stefana Wyszyńskiego, zapisane przez niego 17 czerwca 1962 roku. Kardynał pisał: „Mam (…) w pamięci zdarzenie, które przeżyłem wkrótce po upadku Powstania Warszawskiego. Do wojskowego szpitala frontowego koło Izabelina, wróciła grupa oficerów niemieckich – lekarzy, którzy tam pracowali. Jeden z nich zatrzymał mnie, gdy biegłem od jednego chorego do drugiego. Wyciągnąwszy z kieszeni jakąś fotografię, gwałtem niemal kazał mi ją oglądać. Rzuciłem okiem. Niezwykłe wydawało mi się to spotkanie i swoisty przymus żołnierza niemieckiego. Spieszyło mi się bardzo, mnóstwo chorych i cierpiących przecież czekało na mnie. A on swoje: Zobacz – powiada – zobacz. Przyglądam się więc – i cóż widzę? Chrystus z frontonu kościoła Świętego Krzyża w Warszawie, leżący na bruku ulicznym. Zdjęcie zrobione od strony Kopernika. Chrystus, leżący na bruku warszawskim, dłonią – przedziwnym zbiegiem okoliczności zachowaną – pokazywał w kierunku kościoła. Dłoń ta skierowała się na napis, który pozostał nietknięty na cokole: «Sursum Corda». Patrzyłem, ale jeszcze nie mogłem zrozumieć żołnierza: Czego on ode mnie chciał? Co go w tym uderzyło? W pewnym momencie z ust jego wyrywają się słowa, od których niemal odzwyczaiłem przez ten czas, od których odzwyczaiło się nasze ucho, dawno już ich nie słyszeliśmy: «Ist noch Polen nicht verloren – Jeszcze Polska nie zginęła». Zdumiałem się. Po chwili podeszło bliżej jeszcze kilku oficerów. Spojrzałem na nich pytającym wzrokiem… Jeden z nich zawołał: «Sursum corda! Sursum corda!»… Było to na kilka miesięcy przed wyjściem [tej] «zwycięskiej armii» z powalonej Warszawy. Zdarzeniem tym byłem dogłębnie wstrząśnięty. Niewątpliwie i ja to wiedziałem. Niewątpliwie i ja tak wierzyłem. Ale nie przypuszczałem, że w chwilach smutku i tragizmu naszego Narodu, będę miał taką pociechę – i to z pomocą ludzi, których uważaliśmy za nieprzyjaciół. Tymczasem ich właśnie uderzyło to «Sursum corda». Na warszawskim bruku zburzonego miasta, zamienionego w popioły i zgliszcza – pozostał Chrystus. Obalony wprawdzie, niemocny, leżący na swym krzyżu, ale dłonią wskazujący zburzonej stolicy niebo, aby nie przestała wierzyć, że może się odrodzić. Jednego tylko potrzeba – nadziei! «Sursum corda, w górę serca!»”.

            Sponiewierany Chrystus, opuszczony przez wszystkich, skazany na haniebną śmierć na krzyżu, ale na koniec – zwycięski. Na takiego Chrystusa wskazywali nieznanemu sobie kapłanowi, ks. Stefanowi Wyszyńskiemu, oficerowie niemieccy. „Sursum corda!”. Nie zrozumie się naszych polskich dziejów, nie zrozumie się Powstania Warszawskiego bez Chrystusa. To jest ten klucz hermeneutyczny, który dał nam święty Jan Paweł II Wielki. Klucz, który ucina najrozmaitsze dywagacje, czy warto było, czy też nie, wzywać do Powstania. Wszędzie tam, gdzie chodzi o godność człowieka, o jego wolność, tam wszędzie jest z człowiekiem Chrystus Zwycięzca, Chrystus Zbawiciel – choć to zwycięstwo bardzo często jest okupione ogromnym cierpieniem.

            W świetle tej prawdy o Chrystusie Zbawicielu z ogromnym bólem przeżywamy owo sponiewieranie i zbezczeszczenie pomnika Chrystusa, jakie miało miejsce zaledwie kilka dni temu. Sponiewieranie przez przedstawicieli nowej, ale równie wrogiej chrześcijaństwu ideologii. Przez ludzi, którzy czują wsparcie ze strony wielkich tego świata – i na zewnątrz Polski, ale także wewnątrz naszego kraju. Na skutek tego mają poczucie całkowitej bezkarności. Co więcej, czynią to cynicznie w imię głoszonych przez siebie haseł tolerancji, postępu, równości. W obliczu tego, co przeżywamy, prosimy: uszanujcie nasze świętości! Uszanujcie nasze świętości i religijne i narodowe. Warto przy tym podkreślić jeszcze jedną rzecz: przecież nie tylko Chrystus został sponiewierany kilka dni temu w Warszawie, inne święte pomniki naszej polskiej historii również. Sponiewierana została także Warszawska Syrenka, a przecież jej historia jakże głęboko związana jest z Powstaniem Warszawskim. Mało kto przed wojną wiedział, że jej twórczyni, rzeźbiarka Ludwika Nitschowa, upatrzyła sobie Krystynę Krahelską – poetkę, harcerkę pielęgniarkę, etnografkę – jako tę, która w swojej twarzy zawiera coś niezwykłego, coś tak szlachetnego i pięknego, co najbardziej wspaniale oddaje ducha polskiej kobiety. Poprosiła ją, aby zechciała jej pozować i dać swoją twarz Syrence. I tak też się stało. Krystyna Krahelska pochodziła z Kresów Wschodnich. Jako żołnierz Armii Krajowej była niejako naturalną łączniczką między Warszawą a Wilnem i Nowogródkiem. Przez jakiś czas, do połowy lipca 1944 roku, działała także w Krakowie. Stamtąd udała się do Warszawy, by wykonać kolejne rozkazy. Skierowana do służb pomocniczych jako pielęgniarka, w pierwszym dniu Powstania, a właściwie w pierwszy jego wieczór, 1 sierpnia 1944 roku, kiedy powstańcy próbowali zdobyć Dom Prasy przy ulicy Marszałkowskiej, pobiegła na pomoc rannym kolegom. Wtedy trzykrotnie została postrzelona w płuca, jeszcze tego wieczoru operowana w powstańczym szpitalu, zmarła na nazajutrz, rankiem 2 sierpnia 1944 roku. Po wojnie jej zwłoki ekshumowano i przeniesiono na cmentarz na Służewie. Na jej nagrobku wyryto pierwszą zwrotkę niezwykle popularnej w czasach okupacji piosenki, której była autorką: „Hej, chłopcy, bagnet na broń”.

            „Nie depczcie przeszłości naszych ołtarzy”! Tymi słowami naszego poety, Adama Asnyka, bardzo proszę tych wszystkich, którzy w imię antychrześcijańskich ideologii chcą zburzyć duchowy ład naszej Ojczyzny, ład z takim trudem, niekiedy wręcz z heroizmem budowany od wieków, od 966 roku, od Chrztu, który przyjął Mieszko I. Uszanujcie nas w imię prawdziwej tolerancji! W imię uznania tego, kim jesteśmy jako polski naród, w imię tego klucza, bez którego nie można zrozumieć naszych dziejów – klucza, którym jest sam Jezus Chrystus. Uszanujcie nas! Mamy do tego święte prawo! Święte prawo, o których mówią postaci i wydarzenia ze słynnej homilii Jana Pawła II na Placu Zwycięzca w Warszawie: św. Stanisław Biskup i Męczennik, św. Ojciec Maksymilian Kolbe i właśnie to tak heroiczne i tak tragiczne zarazem Powstanie Warszawskie.

            Mając w sercu obydwa klucze, które dał nam kardynał Karol Wojtyła i św. Jan Paweł II Wielki, aby zrozumieć Powstanie Warszawskie: klucz ludu, który „czuwa, aż przyjdzie jego godzina”, i klucz, którym jest Chrystus, wsłuchajmy się w teraz w kilka głosów tego Powstania. Najpierw głos generała brygady Tadeusza Pełczyńskiego, jednego z dowódców Armii Krajowej z 29 lipca 1944 roku, kiedy ważyły się decyzje o wybuchu Powstania: „Nie mam żadnych złudzeń, co nas tu czeka po wejściu Rosjan i ujawnieniu się, ale choćby mnie spotkało najgorsze, wolę to, aniżeli zrezygnowanie z wszystkiego bez walki. Musimy spełnić nasz obowiązek do końca”.

1 sierpnia – gdy nagrywana jest piosenka powstańcza Stanisława Ryszarda Dobrowolskiego i Andrzeja Panufnika, która kilka dni później zostanie nadana przez powstańcze radio „Błyskawica”:

„Warszawskie dzieci, pójdziemy w bój,

Za każdy kamień twój, stolico, damy krew!

Warszawskie dzieci, pójdziemy w bój,

Gdy padnie rozkaz twój, poniesiem wrogom gniew!”.

8 sierpnia – słowa, które rozpoczynają audycje radia „Błyskawica”:

„Halo, tu mówi «Błyskawica»! Stacja nadawcza Armii Krajowej w Warszawie, na fali 32,8 oraz 52,1 metra. Duch Warszawy jest wspaniały. Wspaniałe są kobiety Warszawy. Są wszędzie; na linii razem z żołnierzami lub jako sanitariuszki albo też łączniczki. Nawet dzieci ożywione są cudownym duchem męstwa. Pozdrawiamy wszystkich wolność miłujących ludzi świata! Żołnierzy Polski walczących we Włoszech i we Francji, polskich lotników i marynarzy”.

10 sierpnia – wiersz Zbigniewa Jasińskiego Odmawiamy:

„– Tak… żyć – chcemy. Nie chcemy – umierać!

Boże!… Ujrzeć jeszcze – Ojczyznę swobodną!…

Zginąć – teraz?… Zginąć – właśnie teraz?…

– Boże! Pozwól zachować nam godność!”.

19 sierpnia – wiersz nieznanego autora:

„Jak długo? Ty o tym nie wiesz?

Dopóki krew płynie nam w żyłach.

Bo ducha narodu nie zgniecie

ni przemoc brutalna, ni siła”.

 Apel kobiet polskich do papieża Piusa XII:

„Ojcze Święty, my, kobiety polskie, walczymy w Warszawie, kierowane przez nasz patriotyzm i przywiązanie do ziemi Ojców naszych. Brak nam żywności i środków opatrunkowych. Twierdzy naszej bronimy już przez trzy tygodnie. Warszawa jest w gruzach. Niemcy mordują rannych w szpitalach. Kobiety i dzieci pędzą przed czołgami. Nie są przesadą wiadomości, że na ulicach Warszawy walczą dzieci, niszcząc czołgi nieprzyjacielskie butelkami z benzyną. My, matki, patrzymy na naszych synów, którzy giną za wolność i za naszą ziemię. Nasi mężowie, synowie i bracia, walcząc do dnia dzisiejszego, nie mają praw i nie są uznani za kombatantów. Ojcze Święty, nikt nam nie pomaga. Armie rosyjskie już od trzech tygodni stoją u bram Warszawy, nie posuwając się z pomocą ani kroku. Z Anglii dopiero teraz otrzymujemy pomoc, jednak w znikomej ilości. Świat nie chce wiedzieć o naszej walce. Jedynie Bóg jest z nami. Ojcze Święty, Namiestniku naszego Pana i Władcy, jeśli nas usłyszysz, udziel błogosławieństwa Bożego kobietom polskim walczącym o Kościół i o Wolność”.

11 września – list dziesięciu generałów Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie do Dowódcy AK:

„Ściskamy z pełnym zrozumieniem dłoń Waszą i ślemy ku Wam wierne myśli żołnierskie. Obrona Stolicy przejdzie do dziejów naszych jako jeden z najwspanialszych czynów wojennych. Cześć i chwała bohaterskiej Armii Krajowej! Cześć i chwała Warszawie i wszystkim jej mężnym obrońcom. Niech Bóg ma w swojej opiece Was i Waszych żołnierzy. Z głębi serca wierzymy, że spotkamy się jeszcze, by razem bronić praw Ojczyzny. Niech żyje Polska!”.

Władysław Anders, Janusz Głuchowski, Mateusz Iżycki, Stanisław Kopański, Marian Kukiel, Stanisław Maczek, Stanisław Sosabowski, Kazimierz Sosnkowski, wiceadm. Jerzy Świrski i Stanisław Turski (czyli Stanisław Tatar).

5 października, Krystyna Mierzejewska-Rogalska ps. „Soból”, wyjście oddziałów AK ze stolicy po 63 dniach samotnej walki:

„Oddziały skręciły w ulicę Grzybowską, w której piwnicach – mimo ciężkich walk – gnieździła się zmaltretowana ludność cywilna. Ta ludność, której odruchów tak żeśmy się bali. Głośno waliły serca, głośniej niż nogi o bruk. Jak nas pożegnają? Czy pobiegną naszym śladem pogróżki i kpiny, czy tylko wrogie milczenie? Jak zareaguje na wyjście ludność ostatniego wolnego kawałka Warszawy? Bo przecież tam, u wylotu Grzybowskiej, na barykadzie przy Żelaznej czeka już wojsko niemieckie. Deszcz przestał mżyć. Grzybowska witała nas szerokim otworem strzaskanych kamienic. Jak nas przyjmą? Przyjęli, jak mogli tylko przyjąć ludzie, którzy przeżywali z nami wspaniały poryw pierwszego entuzjazmu, przeżywali ciężki trud krwawej pracy dnia powstańczego, przeżywali nasze załamania i nasz wspólny koniec. Przyjęli jak mogli przyjąć tylko ludzie, którzy nas kochali i czasami w rozpaczy nienawidzili, ale przede wszystkim rozumieli. Wszystko, co żyło, wyległo na chodniki. Wynędzniałe sylwetki utworzyły szpaler, który krzyczał i milczał na przemian, szlochał i uśmiechał się, dodając nam odwagi, której sami potrzebowali oni tak bardzo. Poczęli wynosić swój skromny majątek, aby go nam wpychać do rąk. Zasypywano nas ołówkami, zeszytami, obładowywano jakimiś garnuszkami, kubeczkami, czasem znajdowaliśmy w dłoniach czajniki, chustki do nosa, agrafki, jakieś grzebyki i lusterka – resztę dobra ludności Warszawy. Na kupce gruzu stała kobieta, taka zwyczajna warszawska przekupka, w chustce na głowie, szerokiej spódnicy i wykrzywionych butach. Żegnając nas szerokim znakiem krzyża podnosiła wysoko dłonie, w których trzymała obrazek Chrystusa: «W imię Ojca i Syna… Dzieci, zabierają nam nasze dzieci». I tyle było w niej godności, tyle bólu, że ludzie stojący w pobliżu poczęli powtarzać za nią to uporczywe zdanie, aż cała ulica rozbrzmiała jękiem: «Dzieci, nasze dzieci…». Setki rąk wyciągało się błogosławiąc nasze głowy. Straciliśmy nasz równy, bojowy krok. Za cały żal kapitulacji, za trud dwumiesięczny, za nędzę i poniewierkę – stokrotnie zapłaciła nam ludność Warszawy”.

29 lipca 1945 – Hanna Malewska w 1. rocznicę Powstania na łamach „Tygodnika Powszechnego”:

„Zginęli najlepsi. (…) Musimy ich zastąpić, jeśli nie dorównać”.

4 sierpnia 1982 – Jan Paweł II, audiencja generalna do Polaków, w czasie stanu wojennego, kiedy znowu zostały zagrożone życie Polaków i przyszłość Polski:          „Powstanie Warszawskie. Już drugie pokolenie przejmuje pamięć tego wydarzenia, w którym raz jeszcze wyraziła się wobec świata nasza wola życia w wolności – nawet za cenę największych ofiar – za cenę śmierci. Iluż ich wtedy zginęło śmiercią samotnych bohaterów! A wraz z nimi prawie że zginęło miasto: stolica Polski. Do wszystkich ofiar ostatniej wojny Naród nasz dołączył tę straszną, ostateczną hekatombę. Królowo Polski! Wspominam dziś wraz z Rodakami Powstanie Warszawskie. Przynoszę przed Twoje Oczy tę walkę, tę ofiarę i śmierć – i błagam: ocal nasz Naród przed podobnym wyniszczeniem! Ocal wszystkich! Ocal młode pokolenie! A równocześnie: daj nam zachować tę samą miłość ojczyzny, tę samą gotowość służenia sprawie jej niepodległości i pokoju, jaka objawiła się w tamtym pokoleniu”.

            Raz jeszcze wracamy, na koniec, do poematu kardynała Karola Wojtyły Myśląc Ojczyzna…:

„Godziny wciąż powracają na wielkiej tarczy historii./ Oto liturgia dziejów. Czuwanie jest słowem Pana i słowem Ludu, które będziemy przyjmować ciągle na nowo”. O tę postawę wiernego czuwania dla nas, kolejnego pokolenia, które rozpamiętuje wielkie i jednocześnie tragiczne dni Powstania Warszawskiego sprzed 76 lat, prosimy Boga, Pana dziejów i historii. A jednocześnie kierujemy nasz wzrok w stronę pomnika Chrystusa Zbawiciela na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie i z wielkim namysłem wczytujemy się w słowa umieszczone na jego cokole: „Sursum corda! – „W górę serca!”. Amen.

 

ZOBACZ TAKŻE