„Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra” (Rz 8, 28). Słyszeliśmy przed chwilą to zdanie zawarte w Liście Rzymian. Bóg jest miłością i w sposób najbardziej pełny i jedyny tę swoją miłość do człowieka wyraził, zsyłając swego Syna Jednorodzonego, Boski Logos, który narodził się z najczystszego łona Przenajświętszej Dziewicy Maryi, oddał za nas swe życie na krzyżu, zmartwychwstał i zasiadł po prawicy Ojca, głosząc prawdę o Bożej miłości. Ci, którzy ją przyjęli, starają się odpowiedzieć na nią własną miłością. Owi miłujący Boga, ponieważ wierzą w Boga, miłują Go i w Nim pokładają swą nadzieję, przeżywają to, że Bóg jest z nimi i z nimi współdziała. Z tego przekonania, że tak blisko każdej i każdego z nich – miłujących Boga – jest On sam, rodzi się w nich poczucie osobistej godności i wartości, przekraczającej wszystko to, czym może obdarzyć człowieka świat ze swymi zaszczytami i wyróżnieniami. Właśnie z tej wiary i osobistego doświadczenia, że Bóg jest z nami, wynika zawołanie św. Pawła, zawarte w dalszych fragmentach Listu do Rzymian: „Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam?” (Rz 8, 31).
Możemy postawić sobie pytanie, w jaki sposób doświadczamy tego, że Bóg jest z nami? Ten, który jest miłością, ten, który stworzył nas na swój obraz i podobieństwo chce, aby w życiu każdej i każdego z nas Jego istota, czyli miłość, znalazły swój odblask, swoje odzwierciedlenie. Dlatego współdziała z człowiekiem w jego miłości. Zwłaszcza, gdy chodzi o miłość małżeńską i rodzinną. Tej miłości Bożej wobec siebie i tego przedziwnego współdziałania ze sobą doświadczali święci Anna i Joachim, o czym mówią apokryfy, czyli opowieści sięgające antycznych czasów chrześcijańskich, próbujące dopowiedzieć to, czego nie ma w Ewangelii. Oni, Anna i Joachim, tego cudownego współdziałania Boga ze sobą doświadczali, gdy miała przyjść na świat ich córeczka – Miriam. Jej narodzenie świętujemy właśnie dzisiaj, tu, w tym świętym, kalwaryjskim miejscu. O Annie, Joachimie i narodzeniu niepokalanej Miriam mówią apokryfy. Natomiast o tym, jak wyglądało współdziałanie Boga z Przenajświętszą Rodziną słyszeliśmy dziś w Ewangelii: poczęcie w Niepokalanej Dziewicy mocą Ducha Świętego Tego, który miał pojednać ludzi z Bogiem, niepokój Józefa, jak to możliwe, że jego ukochana Maryja jest w stanie błogosławionym. A dalej: poczucie miłości i obowiązku, wypływające z najgłębszych pokładów Józefowego serca, gdy powziął myśl, by oddalić małżonkę, by nie narazić jej na zniesławienie. To jest jego troska i odpowiedzialność za Maryję. Naraz doświadcza współdziałania Boga w tym trudnym momencie życia. Przychodzi do niego zesłany od Najwyższego anioł i mówi: „Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki”. I dalej: „Józef uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański: wziął swoją Małżonkę do siebie” (Mt 1, 20). Miłość małżeńska musi być budowana także na bezgranicznym zaufaniu do Boga, który pomoże do końca w chwilach trudnych. Bo Bóg współdziała z tymi, którzy Go miłują. Tak się tworzy małżeństwo, tak żyje rodzina, a z niej tworzy się naród.
Jakże znamienną rzeczą jest, że Ewangelia św. Mateusza, pisana zwłaszcza do Żydów, odzwierciedla ich wrażliwość i mentalność. Ta Ewangelia zaczyna się od rodowodu Jezusa Chrystusa. Słyszeliśmy cały szereg imion. Żydzi uważali, że świętą rzeczą jest znać swój rodowód, to, jak tworzyła się historia pokoleń, skąd pochodzę i jakie jest moje miejsce w narodzie – właśnie dzięki rodzinie i małżeństwu. Właśnie na tej płodności małżeńskiej, na życiu rodzinnym buduje się naród i w ten sposób spełnia się to pierwotne przykazanie, jakie Bóg dał pierwszym rodzicom, stwarzając człowieka na swój obraz i podobieństwo, jako mężczyznę i niewiastę. Pan Bóg pobłogosławił im i powiedział: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną” (Rdz 1, 22). Pierwotne błogosławieństwo Boga spoczywa na kobiecie i mężczyźnie, jednoczących się w jedno ciało po to, by mieć własne potomstwo, ale także by w konsekwencji budować swój naród, a w tym rozwoju z pokolenia na pokolenie upatrywać nieomylny znak Bożego błogosławieństwa.
Wiemy, że współczesna cywilizacja kwestionuje to wszystko w sposób brutalny, agresywny, świętokradczy. Zaczyna się od negacji Boga. W momencie, gdy Go w życiu człowieka zabraknie, Boga, z którym ma współpracować i współdziałać, który go kocha, człowiek pozostaje sam, w duchowej pustce. Kiedy w dziejach Europy, prawie 300 lat temu, w epoce oświecenia w sposób powszechny w ówczesnej kulturze zakwestionowano Boga głoszonego przez Kościół, uznano, że istota i godność człowieka sprowadza się do jego rozumu. Wiemy, że ten rozum opierający się jedynie na własnych możliwościach, skompromitował się. Najbardziej tragicznie skompromitował się osiemdziesiąt lat temu, gdy wybuchła II wojna światowa i pociągnęła za sobą ogrom nieszczęść, przemocy i okrucieństwa, które nie były tylko kwestią emocji, ale systemem niszczenia drugiego człowieka, co objawiło się w niemieckich obozach koncentracyjnych i radzieckich łagrach. Rozum się wtedy skompromitował, odrzucając Boga.
Teraz stwierdzono, że nie rozum, ale ciemne siły w człowieku związane z seksem stanowią istotę człowieka. Pogląd taki próbuje się systematycznie wprowadzać w życie całych społeczeństw i narodów przez kartę WHO – Światowej Organizacji Zdrowia. W ten sposób próbuje się niszczyć małe dzieci, odbierając im prostotę spojrzenia i czystość ich oczu, i tę piękną postawę niewinności, która nas, starszych, tak często wzrusza. To chce się im odebrać, planując w ten sposób niszczenie całych społeczeństw i narodów, bo jakżeż można żyć, kiedy jest podważona tożsamość człowieka, wynikająca z tej najbardziej oczywistej prawdy jaką jest to, że człowiek jest kobietą lub mężczyzną. To wszystko kwestionuje się w imię obłąkańczych ideologii, które dla wielu stają się obowiązkowe. Nie dziwmy się destrukcji małżeństwa, rodziny, planowanej destrukcji narodów, które mają być pozbawione tej więzi, sięgającej przeszłości, historii naszych ojców, która ma być zastąpione rzeczywistością singli w ramach kolejnej ideologii multi-kulti.
Jakżeż zatem nie wrócić do nauczania św. Jana Pawła Wielkiego, którego szczególnie przywołujemy, ponieważ w tym roku przypadła 40. rocznica jego pierwszej pielgrzymki do Ojczyzny. Gdybyśmy analizowali najbardziej istotne dokumenty jego pontyfikatu, to w nich wszystkich znajdziemy bardzo jasną, konsekwentnie prowadzona myśl. Najpierw: fundamentem człowieczego życia jest Bóg, z tego związku z Bogiem wynika godność człowieka, w konsekwencji nadzwyczajna i jedyna rola, jaką pełni w małżeństwie i rodzinie, a na koniec z tej tradycji, którą zaczerpnęli od swoich poprzedników i którą chcą przekazywać swoim dzieciom i wnukom, wyrasta trwałość i wielkość narodu. Pozwólcie, że przytoczę kilka fragmentów nauczania św. Jana Pawła II, pokazujących, jak bardzo mu zależało na tym, by ukazać fundament, na którym musimy budować swoje człowiecze życie. Niezwykle znamienną jest uwaga, jaką w 1994 roku uczynił ówczesny kardynał Joseph Ratzinger w związku z wywiadem, jaki z Ojcem Świętym Janem Pawłem II przeprowadził Vittorio Messori. Kardynał Ratzinger mówił wtedy o Papieżu: „Bóg nie jest dla niego tylko problemem myślenia, ale fundamentem życia, owszem rzeczywistością, która wyprzedza i utwierdza każdą myśl. Wiara tego Papieża w Boga bez wątpienia znalazła swój najistotniejszy wyraz w programowym wołaniu, które w dniu rozpoczęcia jego posługi usłyszeli ludzie zebrani na placu Świętego Piotra i na całym świecie: «Nie lękajcie się! [otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi]»”. W dalszym komentarzu kardynał mówił, iż wiele teorii religioznawczych XVIII, XIX wieku i późniejszych, próbując uzasadnić, dlaczego człowiek w ogóle jest istotą wierzącą, mówiło: bo się boi. Boi się nadzwyczajnych zjawisk w przyrodzie, boi się tych sił wielkich i dlatego boi się Boga. Z tego lęku powstała idea samego Boga, przy którym trzeba padać na kolana, chociaż On – jak twierdzili – w ogóle nie istnieje. Jak mówił kardynał, dzisiaj znajdujemy się wręcz w odwrotnej sytuacji. Człowiek, który odrzucił Boga boi się tego, że Bóg istnieje, więc lęka się trudnej do ogarnięcia przyszłości, zwłaszcza, że w nic nie wierzy. Dalej: boi się drugiego człowieka i ogromnych nieraz sił, które inny może posiadać i obrócić przeciw drugiemu. Najbardziej przejmującym doświadczeniem tego były wydarzenia związane z II wojną światową i to, co nastąpiło później. I na koniec: boi się samego siebie, tego co w nim jest i czego do końca nie rozumie. Ponieważ jest w nim tyle lęków, Jan Paweł II zaczął swe posługiwanie piotrowe na Placu św. Piotra od słów Non abbiate paura – „Nie bójcie się otworzyć drzwi Chrystusowi”. On wie, co w sercu każdego człowieka się znajduje. Jest w stanie dać odpowiedź, jedyną i najpiękniejsza na ludzkie lęki i obawy. Otwórzcie się na Niego. Otwórzcie się, bo jest Oblubieńcem, który do Was przychodzi jako Ten, który ofiaruje miłość i sobą objawia miłość samego Ojca i do tej miłości wzywa. W pierwszej, programowej encyklice, ogłoszonej 40 lat temu, Redemptor hominis, Jan Paweł II pisał: „Człowiek nie może żyć bez miłości. Człowiek pozostaje dla siebie istotą niezrozumiałą, jego życie jest pozbawione sensu, jeśli nie objawi mu się Miłość, jeśli nie spotka się z Miłością, jeśli jej nie dotknie i nie uczyni w jakiś sposób swoją, jeśli nie znajdzie w niej żywego uczestnictwa”. Spotkać się z Oblubieńcem, z tym który mnie kocha i wzywa do miłości i odkrywać największe pokłady swego człowieczeństwa w miłości dzięki Chrystusowi. Oto doświadczenie najbardziej głębokie i istotne, odkrywające czym jest człowiek i na czym polega jego osobowa godność. To rzutuje na rozumienie tego czym jest małżeństwo i rodzina. W adhortacji apostolskiej Familiaris consortioJan Paweł II pisał: „Komunia między Bogiem i ludźmi znajduje swoje ostateczne wypełnienie w Jezusie Chrystusie, Oblubieńcu, który miłuje ludzkość i oddaje się jej jako Zbawiciel, jednocząc ją w swoim ciele. Objawia On pierwotną prawdę małżeństwa, prawdę o początku i wyzwalając człowieka od twardości serca, uzdalnia go do urzeczywistnienia w pełni tej prawdy. (…) Poprzez Chrzest bowiem mężczyzna i kobieta zostają definitywnie włączeni w Nowe i Wieczne Przymierze, w Przymierze oblubieńcze Chrystusa z Kościołem. Właśnie z racji tego niezniszczalnego włączenia, ta głęboka wspólnota życia i miłości małżeńskiej ustanowiona przez Stwórcę, doznaje wywyższenia i włączenia w miłość oblubieńczą Chrystusa, zostaje wsparta i wzbogacona Jego mocą zbawczą. Na mocy sakramentalnego charakteru małżeństwa, wzajemny związek małżonków staje się tym bardziej nierozerwalny. Poprzez sakramentalny znak, ich wzajemna przynależność jest rzeczywistym obrazem samego stosunku Chrystusa do Kościoła. Małżonkowie są zatem stałym przypomnieniem dla Kościoła tego, co dokonało się na Krzyżu; wzajemnie dla siebie i dla dzieci są świadkami zbawienia, którego uczestnikami stali się poprzez sakrament”.
Na koniec: wartość narodu. Jakżeż głęboko i przejmująco mówił o tym Jan Paweł II czterdzieści lat temu na Placu Zwycięstwa w Warszawie, 2 czerwca 1979 roku, dając nam wszystkim jednoznaczny klucz od zrozumienia czym jest polski naród. Klucz w postaci Oblubieńca, Jezusa Chrystusa. „Jeśli jest rzeczą słuszną – mówił wtedy papież – aby dzieje narodu rozumieć poprzez każdego człowieka w tym narodzie – to równocześnie nie sposób zrozumieć człowieka inaczej jak w tej wspólnocie, którą jest jego naród. Wiadomo, że nie jest to wspólnota jedyna. Jest to jednakże wspólnota szczególna, najbliżej chyba związana z rodziną, najważniejsza dla dziejów duchowych człowieka. Otóż nie sposób zrozumieć dziejów narodu polskiego – tej wielkiej tysiącletniej wspólnoty, która tak głęboko stanowi o mnie, o każdym z nas – bez Chrystusa. Jeślibyśmy odrzucili ten klucz dla zrozumienia naszego narodu, narazilibyśmy się na zasadnicze nieporozumienie. Nie rozumielibyśmy samych siebie. Nie sposób zrozumieć tego narodu, który miał przeszłość tak wspaniałą, ale zarazem tak straszliwie trudną – bez Chrystusa. (…) Nie sposób zrozumieć dziejów Polski od Stanisława na Skałce do Maksymiliana Kolbe w Oświęcimiu, jeśli się nie przyłoży do nich tego jeszcze jednego i tego podstawowego kryterium, któremu na imię Jezus Chrystus”.
Drodzy Siostry i Bracia, Drodzy Pielgrzymi, przybywający tu, na to święte miejsce w ramach Archidiecezjalnej Pielgrzymki Rodzin!
Przybywamy do Matki Bożej w Jej Święto Narodzenia, będące przepięknym i przejmującym świętem pochwały życia. Przybywamy, by przedstawić Jej wszystkie nasze sprawy: te, związane z naszą wiarą w Boga, by wstawiała się za nami, by inni mogli powiedzieć do nas, to co do niej powiedziała kiedyś św. Elżbieta: „Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła” (Łk 1, 44). Świat potrzebuje naszego świadectwa, by inni mogli powiedzieć błogosławionaś, żeś uwierzyła, błogosławionyś, żeś uwierzył, bo stajesz się dla nas znakiem nadziei. Przychodzimy tu, by przedstawiać Jej z wielką nadzieją i zaufaniem wszystkie sprawy związane z życiem małżeńskim i rodzinnym, te radosne i piękne, ale także te przeniknięte troską, smutkiem czy bólem – by pocieszyła, uleczyła, dała siłę, aby iść dalej, naprzód, wskazując na swego Syna, Zbawiciela świata. Przynosimy Jej także sprawy naszego narodu. Polski naród przez tysiąclecie budował na trwałości sakramentalnej małżeństwa i wynikającej z niego trwałości rodzin, na przekazywaniu tego, co piękne i szlachetne, cośmy otrzymali od ojców, a co uważamy za skarb, który musimy pomnażać, by przekazać go dzieciom, wnukom, tym wszystkim, którzy przyjdą po nas. Przychodzimy do Niej, mając świadomość, że Ona jest Matką Kościoła, a więc każdej i każdego z nas i jest Królową Polski, naszego polskiego narodu. Jest Królową, która ze swej duchowej stolicy – Jasnej Góry, mówi ciągle to samo od tylu już wieków, powtarza słowa wypowiedziane w Kanie Galilejskiej: Czyńcie wszystko, co powie Wam mój Syn (por. J 2, 5). O to, abyśmy mieli w sobie dość siły i wiary, by to przyjąć, tym żyć i dzięki temu odczuwać i doświadczać w życiu osobistym i życiu narodu, jak Bóg współdziała z tymi, którzy Go miłują – o to prośmy Ją dzisiaj, podczas tej wspaniałej Pielgrzymki Rodzin naszej Archidiecezji.