Próbując znaleźć słowo-klucz do dzisiejszych czytań mszalnych, wydaje się, że najbardziej trafnym byłoby słowo „mur”: mur, który człowiek buduje wobec samego Boga. Ta myśl pojawia się najpierw w pierwszym dzisiejszym czytaniu z Księgi Izajasza, gdzie z jednej strony jest Bóg, który chce dać ludziom swoje prawo, prawo, które jest pożyteczne, prawo, które daje pouczenia, prawo, poprzez które Bóg chce towarzyszyć swemu wybranemu ludowi na drodze, jaką kroczy (por. Iz 48, 17b). Z drugiej strony: lud nie chce przyjąć tego prawa. Nie chce zważać na Boże przykazania. Prorok Izajasz wskazuje na bardzo konkretne skutki tego oddzielania się ludzi od Boga. Najpierw doświadczają pośród siebie braku pokoju i sprawiedliwości, a dalej widzą, że nie rozrastają się jako naród, nie są, jak zapowiadał Bóg Abrahamowi, tak liczni jak gwiazdy na niebie i jak piasek na brzegu morskim. Nie są tak liczni, bo nie odczuwają nad sobą Bożego błogosławieństwa. W mentalności ówczesnych Izraelitów było przecież rzeczą oczywistą, że dzieci były błogosławieństwem swego domu. Jeżeli ich nie było wiele, jeśli naród się nie rozrastał, to znaczyło, że Bóg cofnął swe błogosławieństwo. Rzeczą chyba najbardziej przerażającą jest to, że ludzie, synowie Izraela, są usunięci, wręcz wymazani sprzed oblicza Boga niejako na własne życzenie. Ale Bóg, dobry Ojciec pełen miłosierdzia nie ustaje w ciągłym wychodzeniu ku ludziom, w zatroskaniu o to, aby być dla nich prawdziwie Emmanuelem, Bogiem z nami. Najwyższym wyrazem Jego nachylenia się nad ludem izraelskim, a poprzez niego nad całą ludzkością jest to, że zesłał swojego Syna Jednorodzonego na świat, narodzonego z Dziewicy Maryi, właśnie po to, aby „każdy kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3, 16).
Jednakże dzisiejsza ewangelia mówi, że to nachylenie się, ta nadzwyczajna miłość Boga, znowu spotyka się z murem ze strony ludzi. Murem, który przejawia się w pewnej infantylności synów Izraela. Pan Jezus zarzuca im, że przypominają „dzieci które przymawiają swym rówieśnikom: «Przygrywaliśmy wam, a nie tańczyliście; biadaliśmy, a wyście nie zawodzili»” (Mt 11, 16b-17). Dalej mówił do nich: przyszedł Jan Chrzciciel, uważaliście, że jest opętany przez złego ducha, przyszedł Syn Człowieczy, a oskarżacie Go o to, ze jest żarłokiem i pijakiem, przyjacielem celników i grzeszników (por. Mt 11, 18-19). Był to infantylizm polegający na ciągłym kapryszeniu, na nieustającym niezadowoleniu, na przekonaniu, że zawsze jest źle, mimo że sytuacja obiektywnie się zmienia i że coś powinno Żydom, wreszcie się na koniec spodobać. A wszystko dlatego, że brak im mądrości. A jeśli brak mądrości, to brak także czynów, które by z tej mądrości się rodziły. Na przekór jednak temu kolejnemu murowi, jaki synowie Izraela stawiali Synowi Człowieczemu, Mesjaszowi Pańskiemu, Chrystus poprzez swoje cierpienie, swoją śmierć na krzyżu, Zmartwychwstanie i Wniebowstąpienie ten mur oddzielający ludzkość od Boga obalił. Podkreśla to zwłaszcza w swoim nauczaniu, w swoich listach, święty Paweł Apostoł, stwierdzając najpierw, że runął mur między Bogiem a ludźmi: „A teraz w Chrystusie Jezusie wy, którzy niegdyś byliście daleko [w odniesieniu do Boga], staliście się [Mu] bliscy przez krew Jezusa Chrystusa” (Ef 2, 13). Co więcej, ta krew Chrystusa, przelana na krzyżu sprawiła, że także runęły mury dzielące ludzi między sobą i dlatego święty Paweł pisał dalej o Chrystusie: „On jest bowiem naszym pokojem. On, który obie części [ludzkości] uczynił jednością, bo zburzył rozdzielający je mur – wrogość” (Ef 2, 14).
Drodzy Siostry i Bracia, przesłanie, które głosi Kościół przez prawie dwa tysiące lat, to przesłanie o Chrystusie, który chce nas nieustannie jednać ze swoim Ojcem i który chce jednocześnie burzyć wszelkie mury obcości, wrogości czy nienawiści między ludźmi. To właśnie w tej wielkiej tradycji głoszenia Chrystusa jako tego, który jedna nas z Bogiem i z innymi, trzeba zrozumieć przesłanie, które popłynęło dnia 22 października 1978 roku, na Placu Świętego Piotra, z ust nowego papieża inaugurującego wtedy swój pontyfikat, z ust św. Jana Pawła II, zwłaszcza z tych słów, które stały się jakby nicią przewodnią jego wspaniałego wówczas przemówienia. Papież wołał i prosił jednocześnie: „Bracia i Siostry, nie lękajcie się przygarnąć Chrystusa i przyjąć Jego władzę, pomóżcie Papieżowi i wszystkim tym, którzy pragną służyć Chrystusowi, służyć człowiekowi i całej ludzkości. Nie bójcie się, otwórzcie, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi. Dla Jego zbawczej władzy otwórzcie granice państw, systemów ekonomicznych i politycznych, szerokie dziedziny kultury, cywilizacji i rozwoju! Nie bójcie się! Chrystus wie, co nosi w swoim wnętrzu człowiek – On jeden to wie! (…) Pozwólcie Chrystusowi mówić do człowieka! On jeden ma słowa życia, tak, życia wiecznego”.
Te słowa, mówiące o tym, by otworzyć drzwi systemów ekonomicznych i politycznych, a także granice państw dla Chrystusa, te słowa miały wówczas w Europie i na całym świecie bardzo konkretne znaczenie. Europa i świat były wtedy podzielone przecież żelazną kurtyną, oddzielającą zachód od wschodu, który to wschód, znajdujący się pod władzą Rosji sowieckiej, niejako ze swej natury walczył z Chrystusem i głosząc pokój, głosił jednocześnie konieczność walki, walki o to, aby jego imperium stało się imperium w wymiarze globalnym, właśnie dlatego, że nie o Chrystusa chodziło, tylko o bolszewicką władzę. Tymczasem papież mówił: trzeba się otworzyć na Chrystusa, bo On jest tym, który niesie pokój, który jednoczy ludzi z Bogiem i między sobą i jest jedynym gwarantem autentycznej sprawiedliwości.
W tym samym 1978 roku znany w Polsce pieśniarz, Jacek Kaczmarski, napisał swoją balladę Mury, inspirując się katalońskim bardem Luísem Llachem. Znamienny jest tekst tej ballady, zaczynającej się następującymi słowami:
„On natchniony i młody był, ich nie policzyłby nikt;
On im dodawał pieśnią sił, śpiewał że blisko już świt.
Świec tysiące palili mu, znad głów podnosił się dym;
Śpiewał, że czas by runął mur…
Oni śpiewali wraz z nim:”
I refren:
„Wyrwij murom zęby krat!
Zerwij kajdany, połam bat!
A mury runą, runą, runą
I pogrzebią stary świat!”
Jednakże zakończenie tej ballady było bardzo pesymistyczne:
[Poeta]
„Patrzył na równy tłumów marsz,
Milczał wsłuchany w kroków huk,
A mury rosły, rosły, rosły,
Łańcuch kołysał się u nóg…
I to nie była tylko przeszłość o murach, które rosły. To była także diagnoza z teraźniejszości:
[Poeta]
„Patrzy na równy tłumów marsz,
Milczy wsłuchany w kroków huk,
A mury rosną, rosną, rosną,
Łańcuch kołysze się u nóg…”
Po latach Jacek Kaczmarski tłumaczył się z tego pesymizmu i z tego, co nieoczekiwanie się stało z jego pieśnią. Mówił: „Mury napisałem w 1978 roku jako utwór o nieufności do wszelkich ruchów masowych. Usłyszałem nagranie Luísa Llacha i śpiewający, wielotysięczny tłum i wyobraziłem sobie sytuację – jako egoista i człowiek, który ceni sobie indywidualizm w życiu – że ktoś tworzy coś bardzo pięknego, bo jest to przepiękna muzyka, przepiękna piosenka, a potem zostaje pozbawiony tego swojego dzieła, bo ludzie to przechwytują. Dzieło po prostu przestaje być własnością artysty i o tym są Mury. I ballada ta sama siebie wywróżyła, bo z nią się to samo stało. Stała się hymnem, pieśnią ludzi i przestała być moja”.
Paradoksalnie mówił to ktoś, kto został ogłoszony bardem „Solidarności”. Ale rzeczywiście tak było, że przechwycono jego balladę i śpiewano ją podczas strajków w Stoczni Gdańskiej, a potem stała się ulubioną pieśnią internowanych w stanie wojennym. Jej refren stał się sygnałem dźwiękowym podziemnego radia „Solidarność” i to mimo protestów samego Jacka Kaczmarskiego, a ostatnia strofa jego ballady przyjęła zupełnie inny kształt – nawet jeśli śpiewał ją sam Kaczmarski, ludzie zaklaskiwali go, nie chcieli słyszeć jego słów, a śpiewali: „A murów nie ma, nie ma, nie ma…”. Zdawali sobie sprawę z tego, że jeśli jest „Solidarność”, to nie może być murów, ani tych między ludźmi a Bogiem, ani tych między ludźmi. Ta pieśń stała się rzeczywiście pieśnią „Solidarności” w najgłębszym znaczeniu tego słowa. Wielki, społeczny, wielomilionowy zryw miał służyć jednemu – by już murów między nami, w Polsce, ale także na świecie, nie było. Kiedy w 1979 roku św. Jan Paweł II przybył do Polski po raz pierwszy jako papież, 2 czerwca na Placu Zwycięstwa [w Warszawie] mówił raz jeszcze z ogromną mocą o Chrystusie, bez którego nie może zrozumieć siebie żaden człowiek, nawet niewierzący. Co więcej, mówił wtedy, że bez Chrystusa nie jest w stanie zrozumieć siebie polski naród ze swą tak trudną, niekiedy wręcz tragiczną historią. Pamiętamy to słynne zakończenie homilii, błaganie, by zstąpił Duch Boży i odnowił oblicze ziemi, tej ziemi, właśnie po to, żeby ludzie zrozumieli: runą mury, nie będzie ich już więcej, jeśli ludzie otworzą się na Chrystusa i otworzą przed nim na oścież drzwi swoich serc i całych systemów politycznych i ekonomicznych.
Cały ten czas, który niekiedy nazywamy „festiwalem pierwszej Solidarności”, był ogromnym zmaganiem o to, by murów między nami nie było. Ci, którzy pamiętają zwłaszcza jesień 1981 roku, doskonale wiedzą jak próbowano poprzez prowokacje, poprzez wprowadzanie coraz trudniejszych warunków życia, burzyć tę międzyludzką solidarność, żeby ludzi w ogóle do tej solidarności, najpierw przez małe ”s”, ale tym samym też przez to duże „S” ostatecznie zniechęcić. Ponieważ to się nie udało, wprowadzono 13 grudnia 1981 roku stan wojenny. Wtedy można byłoby odnieść wrażenie – Jacek Kaczmarski ma rację.
[Poeta]
„Patrzy na równy tłumów marsz,
Milczy wsłuchany w kroków huk,
A mury rosną, rosną, rosną,
Łańcuch kołysze się u nóg…”
To, cośmy przeżyli wtedy, w latach osiemdziesiątych, od 13 grudnia przez cały stan wojenny, ale później jeszcze przez kolejne lata do 1989 roku, to było rosnące poczucie ogromnej krzywdy i jawnej niesprawiedliwości. Był to mur specjalnie wzniesiony po to, by nas dzielił, mur, który znalazł swoje, jakże tragiczne urzeczywistnienie w zamordowanych w kopalni „Wujek” górnikach i w tych wszystkich, którzy stali się ofiarami stanu wojennego. Mówi się, że było ich około stu, ale nie wiemy dokładnie ile ich było, gdyż nie można było wezwać pogotowia ratunkowego, ani zgłosić się do szpitala. Jakże wielkie było cierpienie tysięcy Polaków przymuszonych do opuszczenia ojczyzny, zwłaszcza tych, którzy przeszli ogromne trudy internowania i oddzielenia od swych najbliższych tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Mury, które miały trwać także wtedy, kiedy już mówiono o idei okrągłego stołu, a nawet kiedy już ten okrągły stół się dokonał. Zamordowani księża: Stefan Niedzielak, Stanisław Suchowolec, Sylwester Zych – ich śmierć miała stworzyć nowy, kolejny mur, żeby nie było pojednania i nie było wolności, i żeby nie można było śnić o solidarności, wolności i sprawiedliwości. Tymczasem wbrew temu poczuciu krzywdy, które mogło utworzyć mur, a jeszcze bardziej wobec tych, którzy chcieli ten mur za wszelką cenę wznosić, by Polska nie była wolną ksiądz Jerzy Popiełuszko głosił orędzie Chrystusa, jakże głęboko wyrażone przez świętego Pawła w Liście do Rzymian: „Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj!” (Rz 12, 21). Nie pozwól, by powstawały nowe mury. Swoją wiarą, swoim otwarciem na Chrystusa te mury przewracaj i burz: „Zło dobrem zwyciężaj!”.
Drodzy Siostry i Bracia, to Chrystusowe orędzie jest wyzwaniem także dla nas dzisiaj, kiedy gromadzimy się w tej przesławnej Wawelskiej Katedrze w 38. rocznicę wprowadzenia tak tragicznego dla naszego kraju stanu wojennego. Modlimy się dzisiaj za Polskę, naszą matkę, za jej dzieci, te które wtedy żyły, które straciły swoje życie, które cierpiały, które były skazane na gorzki chleb emigracyjny, za tych, którzy walczyli, zmagali się i nie tracili nadziei. Chcemy dzisiaj o tych wszystkich – znanych nam i bezimiennych – ofiarach stanu wojennego pamiętać i za nich się modlić. Chcemy to czynić właśnie teraz, kiedy pragniemy na nowo, z nową nadzieją budować Polskę prawdziwie solidarną i sprawiedliwą, teraz, kiedy widzimy różnorakie, ideologiczne zagrożenia, przerażającą w swoich skutkach antykulturę fake-news’ów, kłamstw, cynizmu, a niekiedy nawet medialnej przemocy. Chcemy na przekór temu budować Polskę na fundamentach Chrystusowej prawdy i miłości, a wszystko po to – i to jest nasza modlitwa dzisiejsza – aby wreszcie można było z ogromną wdzięcznością wobec Boga i innych ludzi powtórzyć słowa śpiewane przed laty, przez tych wspaniałych i niezłomnych ludzi, którzy w czasie nocy stanu wojennego i później, na przekór wszystkiemu, głosili światu, czyli zarówno swoim prześladowcom, jak i tym, co tracili nadzieję w lepszą przyszłość naszej ojczyzny: „A murów nie ma, nie ma, nie ma…”. Amen.