Apokalipsa, czyli Objawienie św. Jana, jako całość powstała na początku II wieku. Związana jest ona z trudnymi doświadczeniami Kościoła pierwszych dziesięcioleci, naznaczonych okrutnymi prześladowaniami chrześcijan ze strony ówczesnych władców Rzymu, najpierw Nerona – od 64 roku do 68 roku, a następnie za czasów cesarza Domicjana, rządzącego w Imperium Rzymskim w latach 81 – 96. To drugie prześladowanie było jeszcze bardziej krwawe i niebezpieczne dla chrześcijan, ponieważ ogarnęło cały obszar Imperium Rzymskiego, podczas gdy pierwsze miało charakter raczej lokalny, ograniczając się do Rzymu i jego okolic. Wielu wyznawcom Chrystusa wydawało się wtedy, że nadszedł już koniec Kościoła, tym bardziej że uwięziono ostatniego z żyjących jeszcze Apostołów – św. Jana. Według tradycji, uprowadzono go do Rzymu, gdzie skazano na śmierć przez zanurzenie we wrzącym oleju. Jednak widowisko, które miało dać poczucie tryumfu, zakończyło się klęską pogańskiego cesarza. Pan Bóg okazał szczególne miłosierdzie wobec św. Jana Apostoła, który w tym tak dramatycznym momencie życia nie poniósł żadnego uszczerbku na swym ciele. Fakt ten wzbudził zdumienie i lęk cesarza. Przeniknięty zabobonnymi myślami Domicjan kazał usunąć św. Jana z Rzymu i w 95 r. skazał na zesłanie na wyspę Patmos. Tam też umiłowany uczeń Chrystusa miał objawienia, które w symboliczny sposób ukazują dzieje Kościoła od swego zarania aż do końca czasów. Są to dzieje nieustannych jego zmagań o wierność nauce Chrystusa pośród trudności i prześladowań. Apokalipsa miała być umocnieniem dla chrześcijan, aby w obliczu największych nawet niebezpieczeństw potrafili dostrzec istnienie Bożej Opatrzności, a przede wszystkim – aby nie stracili nadziei na ostateczne zwycięstwo.
W tym świetle należy rozumieć dwa wielkie znaki, o których mówi czytany przed chwilą fragment Apokalipsy św. Jana. Pierwszym z nich jest znak Niewiasty obleczonej w słońce, pod której stopami znajduje się księżyc i której głowa jest ozdobiona wieńcem z gwiazd dwunastu (por. Ap 12, 1). Jest to symbol Maryi, zwycięskiej i wniebowziętej Matki Najświętszej, a jednocześnie symbol Kościoła. Drugim znakiem jest „wielki Smok barwy ognia” (por. Ap 12, 3-4), który reprezentuje szatana, „władcę tego świata” (por. J 12, 31; 14, 30; 16, 11), walczącego z Chrystusem i Jego wyznawcami. Czytając Apokalipsę św. Jana, odkrywamy, że zmagania między Smokiem a Niewiastą trwają nieustannie. W dziejach świata Wielki Smok może doświadczać porażek i klęsk, by po chwili znowu się objawić w jakiejś innej postaci, co dla chrześcijan będzie oznaczało czas nowych, niekiedy jeszcze bardziej okrutnych i bezlitosnych prześladowań.
W ten sposób Apokalipsa św. Jana daje nam teologiczny klucz do zrozumienia tego, co miało miejsce w Polsce dokładnie 100 lat temu. Nie ulega bowiem żadnej wątpliwości, że wkraczająca na ziemie polskie armia bolszewicka niosła ze sobą – w imię głoszonej przez siebie ateistycznej i materialistycznej wizji – wielkie pragnienie utworzenia nowego, całkowicie antychrześcijańskiego świata. Stąd wydarzenia lipca i sierpnia 1920 roku tworzą szczególnie wymowny kalendarz zmagań między obrońcami tradycyjnego porządku, zbudowanego na fundamencie chrześcijańskich wartości, którego symbolem jest obleczona w słońce Niewiasta, a zwolennikami nowego porządku, którego znakiem jest wielki ognisty Smok.
1 lipca 1920 roku. Wobec zagrożeń wynikających ze zbliżającej się nawały bolszewickiej powołano w Warszawie Radę Obrony Państwa, która wzniosła się ponad panujące wówczas bardzo silne podziały polityczne i partyjne, i która w imię jedności narodowej miała zjednoczyć wszystkich Polaków w walce ze wspólnym wrogiem.
Już następnego dnia, 2 lipca, gen. Michaił Tuchaczewski, dowódca Frontu Zachodniego Armii Czerwonej, wydał słynny rozkaz, który nie pozostawał żadnego złudzenia, o co naprawdę chodzi bolszewickiej armii. Pisał w nim: „Czerwoni żołnierze! Wybiła godzina odwetu. (…) Wojska Czerwonego Sztandaru i wojska gnijącego białego orła stoją w obliczu śmiertelnego starcia. (…) Przed ofensywą napełnijcie serca gniewem i bezwzględnością. (…) Utopcie zbrodniczy rząd Piłsudskiego w krwi rozgromionej armii polskiej. Żelazna piechota, dzielna kawaleria, groźna artyleria muszą jak niepowstrzymana lawina zmieść białe śmiecie. Niechaj zniszczone przez imperialistyczną wojnę miasta będą świadkami krwawego odwetu rewolucji na starym świecie i jego sługusach. (…) Żołnierze rewolucji robotniczej – zwróćcie swe spojrzenia na zachód. Na zachodzie decydują się losy rewolucji światowej. Poprzez trupa białej Polski prowadzi droga do światowego pożaru. Na bagnetach zaniesiemy szczęście i pokój pracującej ludzkości. Na zachód ku decydującym bitwom, ku głośnym zwycięstwom. Formujcie bojowe szeregi, wybiła godzina ofensywy na Wilno, Mińsk, Warszawę. Marsz!” (A. Nowak, Klęska imperium zła, Kraków 2020, s. 95).
Nazajutrz, 3 lipca, Rada Obrony Państwa zwróciła się do Polaków z płomienną odezwą: „Ojczyzna w potrzebie. (…) Zastępy najeźdźców, ciągnących aż z głębi Azji, usiłują złamać bohaterskie wojska nasze, by runąć na Polskę, stratować nasze niwy, spalić wsie i miasta, i na cmentarzysku polskim rozpocząć swoje straszne panowanie. (…) O pierś całego narodu rozbić się ma nawała bolszewizmu” (tamże, s. 101).
Kilka dni później, 7 lipca, Episkopat Polski wystosował odezwę do całego narodu, ukazując najpierw zbrodnie bolszewików: „Wróg to jest tym groźniejszy, bo łączy okrucieństwo i żądzę niszczenia z nienawiścią wszelakiej kultury, szczególniej zaś chrześcijaństwa i Kościoła. Za jego stopami powijają się mordy i rzezie, ślady jego znaczą palące się wsie, wioski i miasta, lecz nade wszystko ściga on w swej ślepej zapamiętałej zawiści wszelkie zdrowe związki społeczne, każdy zaczyn prawdziwej oświaty, każdy ustrój, zdrowy, religię wszelką i Kościół. Mordowanie kapłanów, bezczeszczenie świątyń świadczy o drogach, przez które przechodzi bolszewizm”. W obliczu tych zagrożeń polscy biskupi zwracali się z gorącym apelem do rodaków: „Dajcież ojczyźnie, co z woli Bożej dać jej przynależy. Nie słowem samym, ale czynem stwierdzajcie, iż ją miłujecie. Godnymi się stańcie najdroższego daru: wolności przez wasze poświęcenie się dla Polski.” Równocześnie z tym listem Episkopat Polski skierował do ówczesnego papieża Benedykta XV list, w którym polscy biskupi kreślili powagę sytuacji, w jakiej znalazła się nie tylko Polska, ale i cała Europa: „Ojcze Święty! Ojczyzna nasza od dwóch lat walczy z wrogiem Krzyża Chrystusowego, z bolszewikami. Odradzająca się Polska, wyczerpana czteroletnimi zmaganiami się ościennych państw na jej ziemiach, wyniszczona obecną wojną, zdobywa się na ostateczny wysiłek. Jeżeli Polska ulegnie nawale bolszewickiej, klęska grozi całemu światu, nowy potop ją zaleje, potop mordów, nienawiści, pożogi, bezczeszczenia Krzyża. Ojcze Święty, w tej ciężkiej chwili prosimy Cię, módl się za Ojczyznę naszą. Módl się, abyśmy nie ulegli i przy Bożej pomocy murem piersi własnych zasłonili świat przed grożącym mu niebezpieczeństwem. U stóp Twoich schyleni wołamy: Ojcze Chrześcijaństwa, błogosław Polskę”.
Odezwa Rady Obrony Państwa z 3 lipca została niejako uwiarygodniona przez powołanie do życia dnia 24 lipca Nadzwyczajnego Rządu Jedności Narodowej pod przewodnictwem Wincentego Witosa, repezentującego głównie środowiska chłopskie. Odezwa, czytana z ambon polskich kościołów, sprawiła, że dziesiątkami tysięcy zgłaszali się do wojska pochodzący ze wsi pełni entuzjazmu polscy chłopcy, gotowi, by bronić Ojczyzny, a gdy trzeba, oddać dla niej i za nią swoje życie. Tę gotowość umacniali polscy biskupi, którzy dnia 27 lipca poświęcili Polskę Najświętszemu Sercu Jezusa i ponownie obrali Matkę Bożą na Królową Polski. Jednocześnie wystosowali do narodu polskiego odezwę, zawierającą jedno wielki przesłanie nadziei: „Podnieśmyż się na duchu i ufajmy, a ufajmy chociażby przeciwko wszelkiej ludzkiej nadziei. Tu z wyżyn częstochowskiej góry mówimy wam o nadziei, bo Częstochowa jest jej przystanią, a zarazem i narodową szkołą nadziei. Tu wszystko śpiewa wielki hymn ufności. (…) Tu wypisana wotami historia cudownego obrazu Matki Bożej Częstochowskiej woła wciąż ku narodowi: ufajcie do końca, chociażby przeciwko wszelkiemu ludzkiemu widzeniu. (…) Uczmy się od przeszłości, że im bardziej zdaje się nam zagrażać zewsząd zguba, tym bliżej jest miłosierdzie Boże. Podnieśmy się na duchu i z ufnością dziś wołajmy do Najświętszej Panny: nie na to, o Pani, okazałaś się nam na nowo Polski Królową, nie na to na nowych drogach przewodzisz jej i królujesz, byś ukochany przez siebie naród z powrotem do osłon włożyła grobowych. Nie na toś nas tak dziwnymi, cudownymi prowadziła ku wolności drogami, by pozwolić na powtórne okucie narodu w pęta najstraszliwszej niewoli”.
W tym samym czasie, Izaak Babel, pisarz, dramaturg i dziennikarz, sposobiący się do zdobycia Lwowa oficer polityczny i redaktor przyfrontowej gazety w szeregach 1 Armii Konnej Siemiona Budionnego, w sposób szczególnie dobitny wyraził nastroje panujące wśród bolszewików. Odnosząc się do wiadomości zawartych w ówczesnej moskiewskiej prasie, zanotował: „Moskiewskie gazety z 29 lipca. Otwarcie II Kongresu Kominternu, nareszcie urzeczywistniła się jedność ludów, wszystko jasne: są dwa światy i wojna jest wypowiedziana. Będziemy wojować w nieskończoność. Rosja rzuciła wyzwanie. Ruszamy w głąb Europy, aby zdobyć świat. Czerwona Armia stała się czynnikiem o znaczeniu światowym” (tamże, s. 108).
Optymizm Moskwy potwierdzały wydarzenia na froncie. W początkach sierpnia wojska bolszewickie przekroczyły Bug i zbliżały się do Warszawy. Najpierw więc w Białymstoku, a następnie w Wyszkowie zaczął działać powołany przez Lenina bolszewicki rząd złożony z Polaków-zdrajców – tzw. Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski z Julianem Marchlewskim, Feliksem Dzierżyńskim i Józefem Unszlichtem – aby stworzyć polską republikę radziecką. 4 sierpnia Dzierżyński wystosował dyrektywę, w której nakazał przygotowanie obozów koncentracyjnych dla polskich wrogów „rewolucji socjalistycznej”. Miała się w nich znaleźć przede wszystkim polska inteligencja (por. tamże, s. 128). 5 sierpnia tenże Komitet Rewolucyjny skierował odezwę do proletariatu Warszawy, próbując w samym sercu Polski wzniecić żar ateistycznej rewolucji: „Warszawa przez was samych zdobyta być winna! Sztandar czerwony nad pałacem Zygmuntowskim i Belwederem przez was powinien być zatknięty, zanim Czerwona Armia rosyjska do Warszawy wkroczy. Zrzucenie rządów szlachecko-burżuazyjnych, pochwycenie władzy w swe ręce i wyjście jako już wolni proletariusze na spotkanie rosyjskiej armii wyzwoleńczej jest waszym szczytnym obowiązkiem!” (tamże, s. 125). Jednakże wtedy, w tamtych dramatycznych chwilach, okazało się, że propaganda bolszewicka nie trafiła ani do polskiej inteligencji, ani do proletariatu, ani do polskich chłopów. Polska i jej niepodległość stały się dla wszystkich warstw ówczesnego społeczeństwa sprawą najświętszą.
Zbliżała się połowa sierpnia. Sytuacja stawała się coraz bardziej dramatyczna. Dnia 12 sierpnia pewny już zwycięstwa Lenin na posiedzeniu Biura Politycznego jednoznacznie stwierdzał: „Z politycznego punktu widzenia jest arcyważne, aby dobić Polskę” (tamże, s. 115). Z drugiej strony 14 sierpnia gen. Tadeusz Rozwadowski, szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, wystosował Odezwę do żołnierzy z powodu rozpoczęcia bitwy pod Warszawą. Dał w niej wyraz wyjątkowości sytuacji – jej szczególnego „albo – albo”: „Albo rozbijemy dzicz bolszewicką i udaremnimy tym samym zamach sowiecki na niepodległość Ojczyzny i byt Narodu, albo nowe jarzmo i ciężka niedola czeka nas wszystkich bez wyjątku. Pomni tradycji rycerskich polskich stanęli dziś wszyscy chłopi, robotnicy i cała inteligencja do walki tej na śmierć i życie. Pomni odwiecznego hasła «Bóg i Ojczyzna», natężymy też w tych dniach najbliższych wszystkie nasze siły, by zgnieść doszczętnie pierwotnego wroga, dybiącego na naszą zagładę. Zaprzysiągł on zgubę Polski, a łaknie zdobycia i rabunku Warszawy. Ale my stolicy nie damy, Polskę od nich oswobodzimy i zgotujemy tej czerwonej hordzie takie przyjęcie, żeby z niej nic nie zostało” (tamże, s. 120).
W tym samym czasie pod wodzą ks. Ignacego Skorupki, młodego kapłana liczącego zaledwie 27 lat, wyruszył z Warszawy oddział ochotników, gimnazjalistów, licealistów, studentów, by jej bronić. Szli pełni wiary w zwycięstwo mimo wszystko, mimo tego, że przecież, oni – młodzi, kilkunastoletni niekiedy chłopcy – nie byli zaprawieni w bojach, ani tym bardziej przygotowani do bezpośredniej walki. 13 sierpnia ks. Skorupka odprawił w Ząbkach swoją ostatnią Mszę św. W homilii powiedział do swojego oddziału: „Czekają nas jeszcze ciężkie ofiary, ale niezadługo – do piętnastego: w dzień naszej Królowej losy odwrócą się w naszą stronę”. Tak też się stało. 14 sierpnia rozpoczął się bój pod Ossowem, które kilka razy przechodziło z rąk do rąk. Tam też poległ ks. Skorupka. Jak wielu mówiło potem – tak go zresztą na swych obrazach ukazali najwybitniejsi polscy malarze tamtego czasu: Jerzy Kossak i Jan Henryk Rosen – prowadził swój oddział z krzyżem w ręce, w komży i żołnierskim płaszczu. Inni twierdzili, że zginął w chwili, gdy pochylił się nad rannym żołnierzem, udzielając mu ostatnich sakramentów. Jak było naprawdę – nie wiemy. W każdym razie stał się wtedy symbolem zmagań z ateistyczną, bolszewicką nawałą – zmagań w imię Chrystusa, broniąc prawdy wyrażonej w Jego krzyżu. Chociaż poległ, a bolszewicy zbezcześcili jego zwłoki, ze złością przebijając je wielokrotnie bagnetami, odarli z butów i zegarka, to przecież jego pogrzeb dnia 17 sierpnia stał się prawdziwą manifestacją tego, co znaczy wierzyć, że Bóg jest z nami, że wstawia się za nami Królowa Polski, że nie wolno tracić nadziei. To był przełomowy moment tzw. „bitwy warszawskiej”, bo kolejne uderzenia polskich żołnierzy z północy i z południa sprawiły, że Tuchaczewski i jego armia w popłochu zaczęli opuszczać polską ziemię. Wielki Smok barwy ognia, barwy czerwieni, poniósł klęskę.
Dziesięć dni po uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, 25 sierpnia, biskup przemyski św. Józef Sebastian Pelczar, jeden z najwybitniejszych biskupów polskich tamtych czasów, pisał do Józefa Piłsudskiego: „Dziękuję szczególnie za wielce pocieszające doniesienie, że Najdostojniejszy Pan Naczelnik myślał o pielgrzymce od Częstochowy, ale że ją wstrzymały walki pod Warszawą. (…) Dziś cały naród tego wymaga, aby Najdostojniejszy Pan Naczelnik w osobnej pielgrzymce oddał siebie i naród polski opiece Najmiłościwszej jego Królowej, a zarazem złożyli dzięki za odniesione zwycięstwo”. Biskup Pelczar proponował bardzo konkretny dzień tego wielkiego dziękczynienia polskiego narodu – 12 września, będący kolejną rocznicą wiktorii wiedeńskiej króla Jana III Sobieskiego.
To pragnienie biskupa Pelczara nie mogło się wtedy spełnić. Wojna trwała nadal, doszło do tzw. „operacji nad Niemnem”, która dopełniła zwycięstwa spod Warszawy. W konsekwencji Polska stała się wreszcie, jeśli chodzi o Kresy Wschodnie, państwem zabezpieczonym i wolnym. Dziękczynienie przesunięto zatem na 8 grudnia, na święto Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny – Tej, która własną stopą depcze głowę węża, owego starodawnego Smoka barwy ognia. Takie uroczystości dziękczynne miały miejsce w Warszawie. Przewodniczył im arcybiskup Józef Teodorowicz, arcybiskup lwowski obrządku ormiańskiego. Wypowiedział on wtedy jakże znamienne słowa: „Cokolwiek mówić czy pisać się będzie o bitwie pod Warszawą, wiara powszechna nazwie ją «Cudem nad Wisłą». Cud pod Częstochową (chodzi o zwycięstwo Jasnej Góry nad wojskiem szwedzkim w 1655 roku – dop. MJ) prowadził króla Jana Kazimierza i naród do ślubów świętych złożonych przed ołtarzem Maryi w archikatedrze lwowskiej i do obwołania Jej Królową Polskiej Korony. Niechajże cud pod Warszawą zdziała to samo”. Podobne uroczystości 8 grudnia 1920 r. miały miejsce także tutaj, w Kościele Mariackim. Przewodniczył im ówczesny biskup krakowski książę Adam Stefan Sapieha. W pierwszą rocznicę zwycięstwa pod Warszawą 15 sierpnia 1921 roku na życzenie polskiego Episkopatu we wszystkich kościołach w Polsce śpiewano dziękczynne „Te Deum” za cud nad Wisłą, za ocalenie Polski, za zwycięstwo.
Nikt wtedy jednak nie zdawał sobie sprawy z tego, że mimo zwycięstwa, tak świetnego, niezwykłego i nieoczekiwanego, zaczynają się gromadzić nad Polską nowe zagrożenia i nowe chmury. Nikt nie wiedział, że po raz kolejny potwierdza się wizja z Apokalipsy św. Jana, mówiąca o tym, iż zmaganie między Niewiastą obleczoną w słońce, pod której stopami jest księżyc, a na której głowie znajduje się wieniec z gwiazd dwunastu, a Smokiem wielkim barwy ognia, już przyjmuje nowe, bardzo niebezpieczne kształty. W końcu września 1920 roku, zaledwie półtora miesiąca po klęsce bolszewików pod Warszawą, Lenin snuł swe złowrogie plany: „Polskę opanujemy i tak, gdy przyjdzie pora. Przeciwko Polsce możemy zawsze zjednoczyć cały naród rosyjski i nawet sprzymierzyć się z Niemcami. Niemcy są naszymi pomocnikami i naturalnymi sprzymierzeńcami, ponieważ rozgoryczenie z powodu poniesionej klęski doprowadza ich do rozruchów i zaburzeń, dzięki którym mają nadzieję, że rozbiją żelazną obręcz, którą jest dla nich pokój wersalski. Oni pragną rewanżu, a my – rewolucji. Chwilowo interesy nasze są wspólne, rozdzielą się one i Niemcy staną się naszymi wrogami w dniu, kiedy zechcemy się przekonać, czy na zgliszczach starej Europy powstanie nowa hegemonia germańska, czy też komunistyczny związek europejski”.
Te rozważania z końca września 1920 roku ziściły się 23 sierpnia 1939 w postaci paktu Ribbentrop-Mołotow, a następnie wojny, która wybuchła 1 września, gdy na Polskę uderzyła od zachodu armia hitlerowska, a 17 września od wschodu Armia Czerwona. Potem doszło między nimi do zmagań: wojna, która wybuchła 22 czerwca 1941 roku, w maju 1945 roku skończyła się klęską Niemiec, umożliwiając realizację planów Lenina, by na zgliszczach starej Europy budować nowy, komunistyczny porządek. Dopiero w 1989 roku nastała chwila, o której możemy powiedzieć: „to był rok klęski imperium zła”.
Drodzy Siostry i Bracia! Zmaganie między Niewiastą obleczoną w słońce, pod której stopami znajduje się księżyc, a na głowie której lśni wieniec z gwiazd dwunastu, a wielkim Smokiem, trwa nadal. Wiemy doskonale, że również dzisiaj próbuje się podkopać fundamenty chrześcijańskiej Europy. Czyni się to w imię budowania nowego świata, nowej ludzkości. Wszędzie są to – jesteśmy tego świadomi – te same, ateistyczne, neo-marksistowskie idee, przekreślające to, do czego powołał nas Pan Bóg, stwarzając nas na Swój obraz i Swoje podobieństwo. „Wolność – pisał kardynał Karol Wojtyła w poemacie Myśląc Ojczyzna… – stale trzeba zdobywać, nie można jej tylko posiadać”. Jest skarbem, za który nieustannie też trzeba ponosić odpowiedzialność. To wymaga postawy czujności. To domaga się nieustannej modlitwy do Niewiasty obleczonej w słońce, pod której stopami znajduje się księżyc i na której skroniach widnieje wieniec z gwiazd dwunastu. Stąd często, zwłaszcza w chwilach trudnych, modlimy się do naszej Matki i Królowej słowami pierwszej maryjnej modlitwy, którą wierzący chrześcijanie od wieków ku Niej kierowali i ciągle kierują, wołając: „Pod Twoją obronę uciekamy się, święta Boża Rodzicielko. Naszymi prośbami racz nie gardzić w potrzebach naszych, ale od wszelakich złych przygód racz nas zawsze wybawiać, Panno chwalebna i błogosławiona”. Racz nas, Pani, wybawiać zawsze i wszędzie.
Amen.