STRONA GŁÓWNA / HOMILIE / 17.09.2020 R. | MSZA ŚW. W 80. ROCZNICĘ AGRESJI SOWIECKIEJ NA POLSKĘ – KATEDRA NA WAWELU

17.09.2020 r. | Msza św. w 80. rocznicę agresji sowieckiej na Polskę – Katedra na Wawelu




 

Osiemdziesiąt lat temu, 17 września 1939 roku, była niedziela. Zachowały się wspomnienia wielu ludzi z tamtego dnia. Wiele osób nie wiedziało, co się wtedy wydarzyło, przyszli więc do kościoła, jak to w niedzielę i kiedy kończyła się Msza Święta, ku swojemu ogromnego zaskoczeniu, zobaczyli wokół żołnierzy radzieckich. Ale ten dzień zaczął się dużo wcześniej, między 2.00 a 3.00 w nocy, kiedy nieoczekiwanie do siedziby Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rosji Sowieckiej został wezwany ambasador Polski, Wacław Grzybowski. Wtedy to wiceminister rządu sowieckiego odczytał mu notę, uzgodnioną zresztą ze stroną niemiecką. W nocie tej była mowa o tym, że nastąpił rozpad państwa polskiego i w związku z tym powstała konieczność dla rządu radzieckiego, aby wziąć pod swoją opiekę Ukraińców i Białorusinów, którzy zamieszkiwali dotąd terytorium Polski. Rozpoczął się szczególnie dramatyczny dialog między ambasadorem Grzybowskim, a ministrem Potiomkinem, ponieważ ambasador wykazywał kłamliwość, nieprawdziwość stwierdzeń zawartych w nocie. W Polsce ciągle był jeszcze jej prezydent, był rząd, było najwyższe dowództwo wojskowe. Sposobiono się do obrony kraju właśnie na Kresach Wschodnich, wiedząc, że statkami z Francji płynie do Rumunii pomoc techniczna i wojskowa, a przede wszystkim czekano ciągle na to, żeby Francja i Anglia wywiązały się ze swoich sojuszniczych zobowiązań i by wreszcie wkroczyły na terytorium hitlerowskich Niemiec od zachodu. Tymczasem Potiomkin utrzymywał, że rząd polski i dowództwo armii polskiej uciekli do Rumunii. Grzybowski przeciwko temu zaprotestował, powołując się także na to, że wystąpienie radzieckie jest złamaniem traktatu o nieagresji, który miał obowiązywać do 1945 roku, na co Potiomkin cynicznie odpowiedział, że jeśli nie ma rządu polskiego, to nie ma też paktu o nieagresji. Ambasador nie przyjął noty, dostarczono ją do ambasady rano w poczcie dyplomatycznej. Tak właśnie dokonał się ostatecznie czwarty rozbiór Polski.

         Przygotowywano się do niego już od jakiegoś czasu. Jakże znamienne jest stwierdzenie właśnie owego Potiomkina z 4 października 1938 roku, kiedy po zawarciu układu w Monachium powiedział do ambasadora Francji w Moskwie Roberta Coulondre: „Nie widzę dla nas innego wyjścia, aniżeli czwarty rozbiór Polski”. Podpisano ten rozbiór 23 sierpnia. Słynny układ Ribbentrop-Mołotow, który należało by właściwie nazwać układem Hitler-Stalin. Później padły słowa, które przeszły także do bolesnej historii naszej ojczyzny, już z 31 października 1939 roku, kiedy podział Polski stał się faktem, kiedy Minister Spraw Zagranicznych Mołotow, na posiedzeniu Rady Najwyższej Rosji Sowieckiej stwierdził: „Koła rządzące Polską, chełpiły się trwałością swego państwa i potęgą swojej armii. Okazało się jednak, że wystarczyło krótkie natarcie najpierw wojsk niemieckich, a następnie Armii Czerwonej, by nic nie pozostało po tym pokracznym bękarcie traktatu wersalskiego”. Tak traktowano Polskę – „bękart układu pokojowego” w Wersalu, którego należało się za wszelką cenę pozbyć i powrócić do tych granic, które przez ponad sto lat przebiegały bezpośrednio między Rosją a Niemcami.

         Ta zdrada, to wypowiedzenie układu o nieagresji, to wkroczenie nagłe i podstępne na nasze Kresy Wschodnie – prawdziwie nóż wbity w plecy – były usprawiedliwiane od razu przez bolszewicką propagandę. Ta narracja, niestety, wraca także i dzisiaj. Tego, że doszło do układu między Ribbentropem a Mołotowem nikt nie podważa, ale tłumaczy się, jakoby miał być wymuszony nieprzyjazną postawą Francji, Anglii i Polski. Zwłaszcza Polska jest przedstawiana jako główny winowajca wojny, która wtedy wybuchła. Ale jakżeż Polska mogłaby zgodzić się na to, żeby na jej terytorium znalazły się jednostki Armii Czerwonej, skoro pamiętano okrucieństwa tej armii z czasów nieodległych, z 1920 roku, z wojny bolszewickiej. Jakżeż mogli się na to zgodzić rządzący Polską skoro niewiele wcześniej, w latach 1937-1938, doszło do tak zwanej operacji polskiej NKWD, rozpoczętej w sierpniu 1937 roku. Według samych dokumentów NKWD skazano wtedy na śmierć przez rozstrzelanie, na sposób katyński, prawie 140 000 Polaków, tylko dlatego, że byli Polakami. Prawie 29 000 skazano na łagry. Wyroki wydawano natychmiast. Ponad 100 000 Polaków deportowano z Ukrainy i Białorusi na Syberię i do Kazachstanu. Walczono z Polakami tylko dlatego, że byli Polakami. Jakże więc Polska mogła przystąpić do wspólnego sojuszu z Rosją Sowiecką przeciwko Niemcom. I doszło do tragedii 17 września 1939 roku. Na Kresy Wschodnie Rzeczypospolitej wkroczyło około 62 000 żołnierzy sowieckich, czołgów i samolotów było więcej niż miał Wermacht w dniu 1 września 1939 roku. A wraz z nimi szła propaganda o konieczności wyzwolenia braci Ukraińców i braci Białorusinów i jednocześnie wezwania pełne nienawiści. „Bronią, kosami, widłami i siekierami bij swoich odwiecznych wrogów, Polskich panów” – to słowa dowódcy frontu ukraińskiego Armii Czerwonej. Nie było jednoznacznej decyzji wodza naczelnego, co w tej sytuacji zrobić. Część polskich żołnierzy podjęła heroiczną walkę. Część poddawała się. Nie trzeba było wielu dni, by już 22 września doszło do defilady oddziałów radzieckich i niemieckich w Brześciu. Wspólnej defilady wojskowej naszych odwiecznych wrogów.  28 września Rosja Sowiecka i III Rzesza podpisały tak zwany traktat o granicach i przyjaźni, zwany także II paktem Ribbentrop-Mołotow, na mocy którego doszło do korekty poprzednich ustaleń, gdy chodzi o strefy wpływów w państwach nadbałtyckich, a przede wszystkim gdy chodzi o przebieg granicy między III Rzeszą a Rosją Sowiecką. Konsekwencje były tragiczne. W niewoli znalazło się 250 000 polskich żołnierzy. W tym 18 000 oficerów. 7000 poległo bezpośrednio w walce. Około trzech tysięcy zginęło później. Doszło do powszechnego łamania, nawet zawartych wówczas, porozumień, chociażby jak wtedy, gdy dowódca obrony Lwowa podpisał porozumienie o oddaniu Lwowa wojskom radzieckim za cenę możliwości udania się do Rumunii i tam podjęcia dalszych walk. Skoro tylko polscy żołnierze oddali broń, zostali wszyscy aresztowani, wywiezieni do Starobielska, w większości zamordowani wiosną 1940 roku w Charkowie, pochowani w dołach śmierci w Piatichatkach. Znowu nastały ogromne fale wywózek Polaków daleko na wschód i na północ, likwidacja polskiej inteligencji, niezwykle systematycznie, zgodnie z listami, które były przygotowane już dużo, dużo wcześniej. To wszystko ostatecznie zaowocowało tym, co przeszło do naszej historii i historii świata pod symbolem Katyń.

         Długo, bardzo długo trzeba było czekać w Polsce na to, by o tych tragicznych wydarzeniach móc mówić otwarcie. Dopiero po 1990 roku na Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie pojawiła się tablica z napisem: „Obrona granicy wschodniej Rzeczpospolitej Polskiej 17. 09. – 01. 10. 1939 roku”.

         Rozważamy tę tragedię, to co się wydarzyło osiemdziesiąt lat temu i wsłuchujemy się w głos Chrystusa z  Ewangelii, przypadającej właśnie na dzisiaj. Głos Chrystusa, który lituje się nad płaczem wdowy, matki jedynego syna, który umarł. Chrystus powiedział do niej: „Nie płacz!”. Wtedy, w 1939 roku, płakano w polskich rodzinach. Płakali żołnierze i oficerowie. Zachowały się liczne świadectwa – przejmujące, wzruszające – ludzi, którzy musieli opuścić terytorium Polski, by przez most w Zaleszczykach udać się do Rumunii. Płakali, ale się nie poddali. Bo można płakać, ale  można też, płacząc, nie poddawać się i nie rezygnować z wolności. Nie złamały te straszliwe wydarzenia 1września i 17 września 1939 roku polskiego ducha. Nie złamały, ponieważ wierzono w Boga. Polska, katolicki kraj, wydany na łup bezbożnym systemom totalitarnym, trwała w swoim oporze i w przekonaniu, że Bóg użali się nad jej losem i że Polska zmartwychwstanie na nowo, tak jak w 1918 roku zmartwychwstała po 123 latach niewoli. Płacz ten łączono z modlitwą; modlitwą, którą jakżeż głęboko wyraził Stanisław Wyspiański w Wyzwoleniu w roku 1902: „Jest tyle sił w narodzie, jest tyle mnogo ludzi. / Niechaj w nie Duch Twój wstąpi i śpiące niech pobudzi”. Ten płacz łączono także z nadzieją, która wracała zawsze, kiedy śpiewano – wówczas zazwyczaj w ukryciu, ale potem w tworzących się oddziałach polskich, jawnie – Mazurka Dąbrowskiego z 1797 roku: „Jeszcze Polska nie zginęła, / póki my żyjemy. / Co nam obca przemoc wzięła, / szablą odbierzemy”. Wyra wielkości ducha. I nadzieja na dobre wieści: „Już tam ojciec do swej Basi / mówi zapłakany: / «słuchaj jeno pono nasi/ biją w tarabany»”. Bili w tarabany, walczyli. Trzeba tu wspomnieć chociażby te najważniejsze miejsca, gdzie tak obficie polała się polska krew, krew polskiego żołnierza, za naszą i waszą wolność: Tobruk, Monte Cassino, Pancerniacy generała Maczka, Lotnicy nad Wielką Brytanią, Powstańcy Warszawscy, Berlingowcy w Kołobrzegu i pod Siekierkami, a potem Żołnierze Niezłomni. To była krew żołnierska, ale także ten płacz i ta nadzieja, i ta modlitwa, łączyły się z krwią cywilów. W Poznaniu 1956 roku. W Radomiu i w Ursusie 1976. Przedtem jeszcze Wybrzeże w 1970. Przebłysk nadziei, gdy rodziła się Solidarność w 1980, a potem noc stanu wojennego 1981 roku. Znowu wiele, wiele osób, które oddało za Polskę, za jej wolność zdrowie i życie.

         Długo trzeba było czekać na tę wolność. Ponad pół wieku. Ostatni żołnierze sowieccy opuścili Polskę w dniu symbolicznym, 16 września 1992 roku, po 53 latach okupacji i dominacji. Ale Polska przetrwała. Przetrwała dzięki swojej kulturze budowanej na chrześcijańskich wartościach, umacniającej jej tożsamość, dającej jej siłę z pokolenia na pokolenie. Jakżeż przejmująco mówił o tym na forum UNESCO w 1980 roku Jan Paweł II. Wtedy, kiedy jeszcze stał mur berliński, kiedy między Wschodem a Zachodem Europy ciągle jeszcze straszyła żelazna kurtyna i nikt nie wyobrażał sobie, że może zostać ona zniszczona. A on się upominał – o nas, dla nas, wobec całego świata, wchodząc w wielki nurt kultury polskiej, która nas nieustannie podnosiła na duchu.

        Stajemy w obliczu nowych wyzwań, nowych trudności i nowych zagrożeń – nie tyle politycznych, jak się przynajmniej wydaje, co kulturowych. I znowu nam trzeba trwać. I znowu trzeba nam bronić Polski i Europy. I znowu trzeba nam wracać do tych fundamentów prawdziwego, autentycznego humanizmu, które zawsze były naszą ostoją i które tak często wracały w przemówieniach świętego Jana Pawła II. Humanizmu, którego zrąb tworzą cztery słowa: Bóg, osoba ludzka, rodzina, naród.

ZOBACZ TAKŻE