Arcybiskup Marek Jędraszewski
Metropolita Krakowski
Niemal dokładnie cztery lata temu, 12 listopada 2015 roku, otwierając pierwsze posiedzenie Sejmu VIII kadencji śp. pan marszałek senior Kornel Morawiecki nawiązał do słów nieznanego autora z podziemia za czasów PRL: „Niosę Ciebie Polsko, jak żagiew, jak płomienie, gdzie cię doniosę, nie wiem”. I zaraz potem odniósł je do współczesnych nam czasów: „Po latach (…) donieśliśmy Polskę do naszych dni. Niesiemy Ciebie, Polsko, jak żagiew, jak płomienie, gdzie cię doniesiemy?”.
Nieść Polskę. Nieść Ojczyznę. Nieść Matkę naszą. Nieść z dumą i radością „jak żagiew, jak płomienie” – w chwilach jej tryumfu i chwały. Nieść z wielką troską i tkliwą miłością – gdy dotyka ją słabość i gdy trzeba jej bronić i o nią się zmagać. To w takich właśnie chwilach na naszych ustach niemal spontanicznie pojawiają się słowa narodowego hymnu: „Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy, co nam obca przemoc wzięła, szablą odbierzemy. Marsz, marsz Dąbrowski…”. Marsz z dalekiego kraju, marsz „z ziemi włoskiej do Polski”… Marsz… To wszystko wpisuje się w los wiernych, kochających Matkę-Ojczyznę jej dzieci. Jednakże zanim te dzieci wypełnią swoją wobec niej powinność, trzeba, aby właśnie ona, Matka – jak wszystkie człowiecze matki – najpierw je w sobie pod sercem nosiła. Aby ogarnęła je i przeniknęła swoją miłością. Aby nauczyła je tak kochać, by w stosownej chwili byli gotowi i potrafili jej bronić i ją nieść…
Kornel Andrzej Morawiecki urodził się 3 maja 1941 roku w Warszawie. Szczególny był to dzień i równie szczególny rok. Szczególne także samo miejsce urodzenia.
Dzień 3 maja – dzień, w którym to Polska niesie swoje dzieci i uczy je miłości do siebie. Miłości w dwóch wymiarach. Najpierw w wymiarze religijnym – bo jest to Święto Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski, ustanowione przez papieża Benedykta XV w 1920 roku na prośbę polskich biskupów po zwycięskiej dla nas wojnie bolszewickiej. Biskupi polscy chcieli w tym właśnie dniu upamiętnić śluby króla Jana Kazimierza, który 2 kwietnia 1656 roku, w czasie klęski potopu szwedzkiego, w katedrze lwowskiej powierzył opiece Matki Bożej całe swoje królestwo. A równocześnie, kierując taką właśnie prośbę do Benedykta XV, polskiemu episkopatowi zależało na tym, aby religijnemu Świętu 3 Maja nadać także wymiar patriotyczny. Chodziło im bowiem o to, aby Święto Królowej Polski złączyć z rocznicą uchwalenia przez Sejm Wielki w dniu 3 maja 1791 roku Konstytucji, która miała dać I Rzeczypospolitej prawne fundamenty dla jej wewnętrznej odnowy. To połączenie wymiaru religijnego z wymiarem patriotycznym stanowiło kolejne w naszych dziejach potwierdzenie ścisłych więzi dziejów chrześcijaństwa z dziejami narodu i państwa polskiego, które zaistniały w 966 roku, w chwili przyjęcia Chrztu przez księcia Mieszka I. Miłować Kościół katolicki znaczyło bowiem kochać Polskę, a kochać Polskę znaczyło trwać wiernie przy Chrystusowym krzyżu. Wejść w tę historię znaczyło dla Polaków zgodzić się na to, aby Matka-Polska niosła swe dzieci, ucząc je owej podwójnej miłości.
Nie dziwmy się, że nasi wrogowie robili wszystko, aby Polacy nie mogli doświadczyć tej właśnie miłości. Z Konstytucją 3 Maja zaborcy walczyli już od czasów Targowicy. Podobnie zaciekle zmagali się oni z wezwaniem „Królowo Korony Polskiej”, które za zgodą papieża Piusa X w 1908 roku zostało wpisane do Litanii loretańskiej. Tę samą politykę wobec miłości do Kościoła i do Ojczyzny prowadziły wobec Polaków obydwa systemy totalitarne, brunatny i czerwony, od czasu klęski wrześniowej 1939 roku. Niemieckie władze okupacyjne zakazały obchodzenia Święta Królowej Polski, nie uznawały go również władze PRL.
Polakom pozostał więc sprzeciw. Sprzeciw najpierw o charakterze religijnym. Zdawał sobie z niego sprawę nawet największy nasz wróg, generalny gubernator Hans Frank, który w notatkach z 1940 roku zapisał: „Gdy wszystkie światła dla Polski zgasły, to wtedy zawsze była jeszcze Święta z Częstochowy i Kościół”. Zapewne nie wiedział on jednak o tym, że konkretnie znaczyło to między innymi to, iż co roku na Jasną Górę przybywała tajna pielgrzymka akademicka, reprezentująca wszystkie ośrodki uczelniane przedwojennej Polski. Pośród jej uczestników dwukrotnie był – w roku 1942 i 1943 – student polonistyki UJ Karol Wojtyła. W ten sposób z narażeniem życia zmierzając do Czarnej Madonny, a następnie wracając do swych środowisk, nieśli oni Polskę „jak żagiew, jak płomienie”, czerpiąc ich jasność i żar od Tej, co od wieków „Jasnej broni Częstochowy”. To z tego bezgranicznego umiłowania Matki Zbawiciela zrodziło się też męczeństwo Szaleńca Niepokalanej, o. Maksymiliana Marii Kolbe, który w tym samym 1941 roku, 14 sierpnia, trzy miesiące po narodzinach Kornela, dobrowolnie oddał w Auschwitz swe życie za nieznanego mu osobiście współwięźnia. Wydarzenie to stało się najbardziej przejmującym świadectwem tego humanizmu, które zło dobrem zwycięża (por. Rz 12, 21). Równocześnie pokazało ono wszystkim, jak solidarność tych, którzy mieli być tylko i wyłącznie obozowymi numerami, dzięki chrześcijańskiej wierze staje się okazją, by ocalić i zachować człowieczą godność, a przez to nieść Polskę „jak żagiew, jak płomienie”.
Od samego początku, już od września 1939 roku, zrodził się wśród Polaków sprzeciw wobec zakazu owej podwójnej miłości Boga i Ojczyzny, który przyjął także kształt walki. Po upływie przeszło stu czterdziestu lat w nowym kontekście historycznym odwoływano się do słów Mazurka Dąbrowskiego: „co nam obca przemoc wzięła, szablą odbierzemy”. W tym radykalnym sprzeciwie wobec zła wziął również czynny udział ojciec Kornela, Michał Morawiecki, który wywodził się z rodziny o tradycjach niepodległościowych. Jego dziadek walczył bowiem w powstaniu styczniowym, natomiast ojciec był związany z PPS Józefa Piłsudskiego. W czasie niemieckiej okupacji Michał Morawiecki należał najpierw do Związku Walki Zbrojnej, a potem Armii Krajowej. To taka właśnie Polska – patriotyczna, walcząca – niosła Kornela Morawieckiego od pierwszych dni jego życia.
Określiła ona także los miejsca, w którym się urodził. „Nie sposób zrozumieć tego miasta – mówił czterdzieści lat temu, 2 czerwca 1979 roku, na Placu Zwycięstwa św. Jan Paweł II Wielki – Warszawy, stolicy Polski, która w roku 1944 zdecydowała się na nierówną walkę z najeźdźcą, na walkę, w której została opuszczona przez sprzymierzone potęgi, na walkę, w której legła pod własnymi gruzami, jeśli się nie pamięta, że pod tymi samymi gruzami legł również Chrystus-Zbawiciel ze swoim krzyżem sprzed kościoła na Krakowskim Przedmieściu”.
Taka właśnie Polska najpierw niosła Kornela Morawieckiego, a następnie to on podjął osobisty, w pełni świadomy trud, aby ją nieść „jak żagiew, jak płomienie”. Był przy tym nieustannie zatroskany o to, aby ta żagiew nigdy nie obróciła się w popiół, a jej płomienie nie utraciły swego blasku. To z tego zatroskania zrodził się jego – już jako młodego doktora, pracownika naukowego Uniwersytetu Wrocławskiego – udział w strajkach studenckich w marcu 1968 roku, a następnie w protestach przeciwko interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji w sierpniu tego samego roku oraz przeciwko brutalnej interwencji milicji i wojska podczas strajków na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku.
Powszechna radość i entuzjazm, jakie wybuchły w sercach Polaków po wyborze kardynała Karola Wojtyły na papieża w dniu 16 października 1978 roku, pozwoliły Kornelowi Morawieckiemu na nowo doświadczyć tego, co znaczy, że Polska niesie swoje dzieci. Równocześnie zapowiedź I Pielgrzymki Jana Pawła II do Polski w czerwcu 1979 roku uświadomiła mu, jak niezbędną jest rzeczą nieść innym Polskę „jak żagiew, jak płomienie”. Niemile zdumiała go bowiem postawa niektórych działaczy warszawskiego KOR-u, dla których przybycie Ojca Świętego do ojczystego kraju była czymś dalekim, wręcz ideowo obcym. Dlatego wraz z grupą swych wrocławskich przyjaciół postanowił udać się na spotkanie z Papieżem na Plac Zwycięstwa w Warszawie z dużym transparentem, nawiązującym do flagi państwowej Polski. U góry transparentu, na białym tle dużymi czerwonymi literami wypisał słowo „Wiara”, natomiast u dołu transparentu, na czerwonym tle białymi literami wypisał słowo „Niepodległość”. Transparent budził powszechne zdumienie pośród zebranych na Placu Zwycięstwa rodaków, natomiast esbecy domagali się, aby go co prędzej zwinąć. On jednak wraz z kolegami nie ustępował. Z ogromnym zaskoczeniem, a równocześnie radością wsłuchiwał się w słowa Jana Pawła II, który w swej słynnej homilii niejako rozwijał sens obydwóch słów wypisanych na transparencie, mówiących o owej podwójnej miłości Polaków do Boga i do Ojczyzny.
W odniesieniu do słowa „Wiara” Papież mówił bowiem wtedy: „Nie można zrozumieć Polski bez Chrystusa. Kościół przyniósł Polsce Chrystusa – to znaczy klucz do rozumienia tej wielkiej i podstawowej rzeczywistości, jaką jest człowiek. Człowieka bowiem nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa. A raczej: człowiek nie może siebie sam do końca zrozumieć bez Chrystusa. Nie może zrozumieć, ani kim jest, ani jaka jest jego właściwa godność, ani jakie jest jego powołanie i ostateczne przeznaczenie. Nie może tego wszystkiego zrozumieć bez Chrystusa. (…) Nie można też bez Chrystusa zrozumieć dziejów Polski”.
W odniesieniu do słowa „Niepodległość” Jan Paweł II wprost upominał się o nią – wtedy, czterdzieści lat temu, podczas nocy PRL-owskiego zniewolenia – mówiąc: „Stoimy tutaj w pobliżu Grobu Nieznanego Żołnierza. W dziejach Polski – dawnych i współczesnych – grób ten znajduje szczególne pokrycie. Szczególne uzasadnienie. Na ilu to miejscach ziemi ojczystej padał ten żołnierz. Na ilu to miejscach Europy i świata przemawiał swoją śmiercią, że nie może być Europy sprawiedliwej bez Polski niepodległej na jej mapie? Na ilu to polach walk świadczył o prawach człowieka wpisanych głęboko w nienaruszalne prawa narodu, ginąc «za wolność naszą i waszą»? «Gdzie są ich groby, Polsko! gdzie ich nie ma! Ty wiesz najlepiej – i Bóg wie na niebie!» (Artur Oppman, Pacierz za zmarłych)”.
Rankiem następnego dnia, 3 czerwca 1979 roku, Kornel Morawiecki wraz z kolegami z tym transparentem udali się do kościoła św. Anny na spotkanie Papieża z młodzieżą. Do kościoła nie doszli – tak wiele było wtedy młodych na Krakowskim Przedmieściu i na Nowym Świecie. Kilka tysięcy z nich zgromadziło się wokół transparentu. Z wypisanymi nań słowami „Wiara” i „Niepodległość” przeszli obok złowieszczego budynku Komitetu Centralnego PZPR, kierując się w stronę kościoła Trzech Krzyży. Z poczuciem młodzieńczej, choć w pełni uzasadnionej dumy nieśli wtedy Polskę „jak żagiew, jak płomienie”.
Latem następnego, 1980 roku, te gorące płomienie ogarnęły cały Kraj. Rodziła się „Solidarność”. Kornel Morawiecki od razu stał się jej aktywnym członkiem: tworzył jej struktury we Wrocławiu, wydawał „Biuletyn Dolnośląski”, jesienią 1981 roku wziął udział w I Krajowym Zjeździe Delegatów NSZZ „Solidarność”. Nocą 13 grudnia szczęśliwie uniknął internowania. Od razu zaangażował się w działalność podziemną, w czerwcu 1982 roku utworzył „Solidarność Walczącą”. Nazwa sama w sobie zawiera prawdziwy paradoks, bo na pierwszy rzut oka wydaje się, że solidarność zakłada przede wszystkim wewnętrzną jedność, a walka podział. Jak można pogodzić ze sobą te dwie, tak odległe od siebie rzeczywistości? Jednak niezwykle znamienne światło rzucają na to refleksje kardynała Karola Wojtyły, zawarte w jego najważniejszym dziele z dziedziny antropologii pt. Osoba i czyn. Kiedy poruszał w nim etyczne zasady uczestnictwa w życiu społecznym, nastawionym na urzeczywistnianie dobra wspólnego, zdecydowanie odrzucił tzw. postawy nieautentyczne, czyli konformizm i unik. W jednoznacznej opozycji do nich ukazał natomiast wagę dwóch postaw autentycznych, czyli solidarności i sprzeciwu, co więcej: pewną ich wewnętrzną bliskość. Pisał tam między innymi: „Sprzeciw nie kłóci się zasadniczo z solidarnością. Ten, kto wyraża sprzeciw, nie usuwa się od udziału we wspólnocie, nie wycofuje swej gotowości działania na rzecz wspólnego dobra. (…) Postawa sprzeciwu jest funkcją własnego widzenia wspólnoty, jej dobra – a także żywej potrzeby uczestnictwa we wspólnym bytowaniu, a zwłaszcza we wspólnym działaniu” (K. Wojtyła, Osoba i czyn, Kraków 1985, s. 352, 353). Program założonej przez Kornela Morawieckiego „Solidarności Walczącej” wydaje się być bliski tym właśnie stwierdzeniom kardynała Wojtyły. Dobro wspólne, jakim dla Morawieckiego była w pełni suwerenna i niepodległa Polska, mogło, według niego, stać się udziałem Polaków jedynie na skutek radykalnego odrzucenia przez nich komunistycznego zniewolenia. A to domagało się jednoznacznego sprzeciwu wobec wszelkich form konformizmu, uniku, ugody i zgniłych kompromisów z ciemięzcami.
Niósł więc Kornel Morawiecki Polskę „jak żagiew, jak płomienie” – i za to płacił koniecznością ciągłego ukrywania się przed komunistyczną władzą, a potem aresztowaniem i opuszczeniem Kraju. Za to płacili także jego najbliżsi, pozbawieni na co dzień doświadczanej bliskości męża i ojca. Często nie do końca rozumiany, dla wielu zbyt radykalny, w kolejnych wyborach – już po 1989 roku – przez rodaków kilkakrotnie odrzucany. A jednak – niezłomny. Ostatecznie to właśnie jemu jako posłowi na Sejm VIII kadencji przypadł zaszczyt, by jako marszałek senior uroczyście otworzyć jego obrady i wtedy móc stwierdzić: „Po latach (…) donieśliśmy Polskę do naszych dni. Niesiemy Ciebie, Polsko, jak żagiew, jak płomienie”.
W tym roku chciał nieść ją dalej, tym razem jako senator Ziemi Podlaskiej – ku jeszcze większej solidarności, do bardziej odczuwalnego przez wszystkich dobrobytu. A przede wszystkim pragnął nieść Polskę z przekonaniem, że za wszelką cenę musi ona trwać przy najświętszych wartościach. W przedwyborczej ulotce pisał: ,,Witam Was, (…) Patrioci kochający Polskę, twórcy i obywatele największej cywilizacji. Budowanej na fundamencie chrześcijaństwa, na miłości i na sile. (…) Dziś, proszę Was o dumę i odwagę. (…) My współtwórcy najwspanialszej religii, musimy dziś bronić przekazu Założyciela, Jezusa Chrystusa, który jest codziennie atakowany. Dlaczego tak się dzieje, jak temu zapobiec? Kultura tracąca poczucie świętości nie może trwać. Dlatego naszym obowiązkiem jest obrona polskości i wiary chrześcijańskiej, które złączone, są naszym najtwardszym fundamentem”.
Kornel Morawiecki odszedł do wieczności kilka dni temu, 30 września 2019 roku. Dzisiaj, 5 października, Kościół katolicki obchodzi 81. urodziny dla nieba św. Siostry Faustyny Kowalskiej, sekretarki Bożego miłosierdzia. Kilka miesięcy przed swoją śmiercią, pod koniec maja 1938 roku, w swym Dzienniczku zapisała: „Gdy się modliłam za Polskę, usłyszałam te słowa: «Polskę szczególnie umiłowałem, a jeżeli posłuszna będzie woli Mojej, wywyższę ją w potędze i świętości. Z niej wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostateczne przyjście Moje»” (Dz 1732). Te słowa Chrystusa, które Siostra Faustyna usłyszała niemal w przeddzień wybuchu tak tragicznej dla nas drugiej wojny światowej, są szczególnym echem słów Najwyższego, które przed wiekami usłyszeli synowie Izraela poprzez usta proroka Barucha: „Bądź dobrej myśli, narodzie mój! (…) Ufajcie, dzieci, wołajcie do Boga, a Ten, który dopuścił to na was, będzie pamiętał o was. Jak bowiem błądząc, myśleliście o odstąpieniu od Boga, tak teraz, nawróciwszy się, szukajcie Go dziesięciokrotnie” (Ba 4, 5. 27-28). Te słowa są równocześnie fundamentem nadziei dla nas, Polaków, którzy wpatrzeni w dokonania śp. Kornela Morawieckiego również pragniemy nieść Polskę „jak żagiew, jak płomienie”.
Kilka miesięcy wcześniej, 20 stycznia 1938 roku, św. Siostra Faustyna modliła się: „O Boże niepojęty, serce moje rozpływa się w radości, żeś mi dał wniknąć w tajemnice miłosierdzia Swego. Wszystko się zaczyna z miłosierdzia Twego i na miłosierdziu Twoim się kończy…” (Dz 1506). Słowa tej modlitwy opatrzyła następującym komentarzem: „Wszelka łaska wypływa z miłosierdzia i ostatnia godzina pełna jest miłosierdzia dla nas. Niech nikt nie wątpi o dobroci Bożej, (…) miłosierdzie Boże mocniejsze jest niż nędza nasza” (Dz 1507). Wsłuchani w słowa modlitwy św. Faustyny, odkrywamy na nowo głębię naszej chrześcijańskiej wiary ukrytej przed mądrymi i roztropnymi, a objawionej prostaczkom (por. Łk 10, 21): wszystko zaczyna się z miłosierdzia Bożego i na miłosierdziu Bożym się kończy. Z tej to wiary rodzi się nasza błagalna, a równocześnie pełna ufności modlitwa do Ojca niebieskiego, aby śp. marszałek senior Kornel Morawiecki, którego dzisiaj z tak wielkim żalem żegnamy, łaski Jego nieskończonego miłosierdzia dostąpił. Amen.