STRONA GŁÓWNA / HOMILIE / HOMILIA | UROCZYSTOŚCI JUBILEUSZOWE 25. ROCZNICY KORONACJI KORONAMI PAPIESKIMI PIETY BESKIDZKIEJ | BIELSKO-BIAŁA-HAŁCNÓW, SANKTUARIUM MATKI BOŻEJ BOLESNEJ 15 IX 2018

Homilia | Uroczystości jubileuszowe 25. rocznicy koronacji koronami papieskimi Piety Beskidzkiej | Bielsko-Biała-Hałcnów, Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej 15 IX 2018



Historia Matki Bożej Bolesnej, Jej męczeństwa, zaczęła się już w czterdziestym dniu po narodzeniu Pana Jezusa. Wtedy to, zgodnie z prawem synów Izraela, trzeba było przedstawić i ofiarować Bogu każdego pierworodnego syna. Maryja i Józef udali się więc z Betlejem do niezbyt odległej Jerozolimy, by przedstawić Bogu Jezusa i wykupić Go, zgodnie z ówczesnym rytuałem. Tam usłyszeli niezwykłe słowa starca Symeona. Najpierw słowa radości – doczekał dnia, w którym mógł ujrzeć na własne oczy tak bardzo oczekiwanego przez cały naród Mesjasza Pańskiego:„moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, któreś przygotował wobec wszystkich narodów: światło na oświecenie pogan i chwałę ludu Twego, Izraela” (Łk 2, 30-32). Następnie słowa bolesne – skierowane do Najświętszej Dziewicy Matki: „Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu” (Łk 2, 34-35).

Wiele stacji w Jej życiu było naznaczonych cierpieniem i niepokojem związanym z Jej dzieckiem. Najpierw wtedy, gdy razem z dwunastoletnim Jezusem wybrali się na święto Paschy do Jerozolimy i w drodze powrotnej okazało się, że wśród powracających do Nazaretu pielgrzymów nie ma Jezusa. Nastały trzy dni poszukiwania dziecka, za które przecież ponosili ogromną odpowiedzialność wobec Boga i całej historii zbawienia. Odnaleźli Jezusa pośród uczonych w prawie. Znamy słowa Matki – jakże dobrze Ją rozumiemy – słowa wyrzutu: „Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie” (Łk 2, 48). Wiedziała, że Jezus kocha Ją jak nikt na świecie, a jednak Jego odpowiedź musiała sprawić Jej ból: „Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?” (Łk 2, 49). Czyż nie wiedzieli, że Jezus jest w tym, co należy do Bożego planu zbawienia? Że musi odejść od najbliższych, że musi całkowicie poświęcić siebie, swoje życie zbawieniu wszystkich ludzi? To łączyło się z cierpieniem, to sprawiało ból nawet najbliższym… Tak Maryja wzrastała w wierze. W tym wzrastaniu jakże ważne były dwa momenty – ciągłe odkrywanie Bożych tajemnic i wchodzenie w nie pośród niepokoju i ciemności. Wspominając zdarzenie w świątyni jerozolimskiej, św. Łukasz pisał po latach o Rodzicach Jezusa: „Oni jednak nie zrozumieli tego, co im powiedział Jezus” (Łk 2, 50). Zapewne, w pełni nie rozumieli, ale rozważali Słowa Pańskie, była w Nich głęboka troska o to,  by żadne z tych Słów nie upadło na ziemię, lecz by wydało wspaniały owoc: „A Matka Jego chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym sercu” (Łk 2, 51b). Chowała wiernie, rozważała, poszukiwała znaczenia, odkrywała wolę Najwyższego, także wobec siebie. Było to jakby śladem i echem tego, co o sobie powiedział Pan Jezus, kiedy nauczał na palestyńskiej ziemi: „Moim pokarmem jest wypełnić wolę Tego, który Mnie posłał, i wykonać Jego dzieło” (J 4, 34). A Ona, wsłuchana w te święte Słowa, coraz bardziej rozumiała, że jej pokarmem jest wypełniać wiernie wolę Najwyższego, tak, jak to czyniła od momentu zwiastowania – spełniać dzieła, których Bóg od Niej oczekuje.

Po latach nadszedł ostatni etap Jej boleści serca i Jej męczeństwa. Mówi o tym najpierw pobożna tradycja chrześcijańska, rozważając mękę Chrystusa – od chwili wyroku namiestnika Piłata, aż po śmierć krzyżową na Golgocie, zwłaszcza to, co stanowiło stację IV – spotkanie Jezusa z Matką i Matki z Jezusem. Można odgadnąć, że wtedy zaistniał między Nimi szczególny dialog, bez słów: „Spojrzał na nią. W Jego oczach odgadła ból, że ona musi Go właśnie takim widzieć. Z szubienicą na ramionach. W szacie, która na plecach pokrywała się czerwonymi plamami. Z cierniowym wieńcem wtłoczonym na głowę. Z opuchniętą twarzą, na której można było dostrzec krwawe pręgi. Że musi Go widzieć w takim pochodzie, jakże dalekim od pochodu każdego ziemskiego króla. W Jego oczach była też prośba – czuła to wyraźnie! – by zechciała zrozumieć i przyjąć, że tak właśnie trzeba. Że skoro całkowicie poddał się woli Ojca, to tak właśnie trzeba – iść uparcie aż do samego końca. Z ogromnym, ciężkim krzyżem, pod którym się co chwila zataczał. Pośród okrzyków nienawiści ze strony współziomków, którzy jeszcze nie tak dawno wołali na Jego widok radosne «Hosanna!». Chciała Mu odpowiedzieć, ale głos zamarł jej w gardle. Nie mogła zeń wydobyć ani jednego słowa. Żałosna, skinęła głową. Tak trzeba. Właśnie tak – choć to «właśnie tak»było dla niej tak niepojęte” (Znak niezawodnej nadziei, Poznań 2005, s. 88). Odkrywała, że także do Niej odnoszą się słowa Chrystusa wypowiedziane kiedyś wobec Apostołów: „Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem” (Łk 14, 27).A Ona chciała – wierna Służebnica Pańska – być Uczennicą Pańską aż do końca. Więc wzięła na siebie krzyż boleści i z tą tak zranioną duszą szła w wielkim zbawiennym pochodzie, aż po Golgotę. A tam znowu – erupcja nienawiści i szyderstw, jakiejś szatańskiej satysfakcji, że On zawisł między niebem, a ziemią. Jednocześnie, jakby na przekór tej nienawiści – Jej miłość do Syna, którą to miłością chciała Go ochronić i osłodzić ostatnie momenty Jego wędrówki po palestyńskiej ziemi. Miłość, która była jakże bolesna, jakże współczująca, jakże tkliwa. Miłość Matki.

Kiedy zbliżał się koniec Jego męki, kiedy nadeszła chwila ostatecznego ofiarowania siebie za zbawienie świata, kiedy nadszedł moment, by oddać swego ducha w ręce Ojca – Pan Jezus, doświadczając miłości Maryi, pragnął, aby ta miłość stała się skarbem wszystkich, żeby Matka Bolesna była obecna przy wszystkich ludzkich cierpieniach, tak jak była przy Nim, Jego cierpieniach, Jego drodze krzyżowej i konaniu. Stąd słowa, które skierował do Matki i do Jana, umiłowanego ucznia: „«Niewiasto, oto syn Twój». Następnie rzekł do ucznia: «Oto Matka twoja»” (J 19, 26-27). Oto Matka twoja – z całym matczynym zatroskaniem, z całą miłością, z całym współczuciem i największą bliskością, jaką sobie może wyobrazić i zapragnąć jednocześnie każdy człowiek dotknięty cierpieniem, samotnością, bólem, niepokojem, także tym największym i ostatecznym, związanym z odchodzeniem z tego świata. Dar Syna dla ucznia, którego miłował. Dar Syna dla tych wszystkich, którzy uwierzyli, że On umierając na krzyżu jak ostatni złoczyńca jest prawdziwie Bożym Synem, Zbawicielem świata, Odkupicielem człowieka. Dał Ją, by była blisko z nami, ale dał Ją nam także, aby uczyła nas, jak kochać Zbawiciela świata, jak stawać się Jego uczniem, jak brać na siebie swój krzyż i wiernie za Chrystusem podążać.

Jej cierpienie dopełniło się, kiedy martwe ciało Jezusa złożone zostało na Jej łono, a Ona otoczyła je swymi ramionami. Kiedyś, gdy Jezus był jeszcze małym dzieckiem, przytulała Go i obsypywała swymi matczynymi pocałunkami. Teraz patrzyła na to wszystko, co Jej Synowi uczynił świat. Każda krwawa pręga, każda rana mówiła o złości tego świata, o nienawiści wobec Tego, który przyszedł właśnie po to, aby temu światu ofiarować zbawienie. Wszystko to, co wtedy widziała, to przerażająco zmasakrowane ciało Jej jedynego Syna, zostało w jakiejś mierze utrwalone na Całunie Turyńskim. Dzisiaj, dzięki nadzwyczajnym możliwościom jakie daje współczesna technika i dzięki interpretacjom naukowców, możemy dokładnie opisać, co działo się z Chrystusem od chwili Jego uwięzienia, aż po moment, w którym mógł wreszcie powiedzieć: „Wypełniło się”. Ale wtedy, kiedy Maryja patrzyła na ciało swojego Dziecka, tak udręczone, rozumiała, co znaczy łączyć swoje cierpienia z cierpieniami samego Chrystusa dla dobra Jego Mistycznego Ciała, którym jest Kościół. Tę prawdę po latach wypowie i zapisze święty Paweł w Liście do Kolosan: „Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (Kol 1, 24). Ona te braki w cierpieniach Chrystusa dopełniała właśnie wtedy, kiedy stawała się prawdziwie Pietą – Matką Bolesną.

Z wyroków Bożej Opatrzności od XVIII wieku właśnie tutaj, w Hałcnowie, wierni mogą cieszyć się obecnością Matki Boskiej Hałcnowskiej, mogą wpatrywać się w Jej figurę Matki Bożej Bolesnej i doznawać od Niej wielu łask, w tym także uzdrowień. Sława tego miejsca sprawiła, że przybywają tu ludzie szukający Jej współczucia, Jej bliskości serca, Jej zrozumienia, Jej pociechy. Już od 1844 roku na święto Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, obchodzone 2 lipca, przybywają liczne pielgrzymki, a odpusty tegoż dnia stają się słynne w całej okolicy. To sprawia, że kolejne pokolenia tu, u Matki Bolesnej, znajdują zrozumienie dla swoich cierpień, bólów, niepokojów i zmagań. To sprawia też, że sława tego miejsca rośnie tak, że 1926 roku, biskup wyrosły z tej ziemi, biskup Anatol Nowak, może, z polecenia i upoważnienia arcybiskupa metropolity krakowskiego Adama Stefana Sapiehy, koronować figurę Matki Bożej Hałcnowskiej biskupimi koronami. Dzisiaj natomiast świętujemy jubileusz – mija właśnie ćwierć wieku od dnia 26 września 1993 roku, kiedy to korony poświęcone przez świętego Jana Pawła II zostały nałożone na skronie i Chrystusa, i Jego bolejącej Matki. Dokonało się to poprzez liturgiczną posługę ówczesnego kardynała krakowskiego Franciszka Macharskiego, a także przez posługę obecnych wśród nas arcybiskupa seniora metropolity częstochowskiego Stanisława Nowaka i biskupa seniora, wówczas biskupa bielsko-żywieckiego, Tadeusza Rakoczego.

Dzisiaj wchodzimy tę historię obecności Matki Bożej i dzieje Jej wynoszenia –  zewnętrznego, przez ukoronowanie, ale i wewnętrznego, przez to, że króluje w naszych sercach. Dziękujemy Bogu za to, że Ona, Matka Najświętsza Bolesna, jest pośród nas, że ciągle na nowo pomaga nam zrozumieć, iż także każdy z nas od chwili chrztu świętego musi być gotowy na cierpienie dla Chrystusa i dla świętej wiary. Ona była gotowa na cierpienie od chwili ofiarowania swego Synka w świątyni jerozolimskiej, czterdziestego dnia od Jego narodzenia. To od Niej musimy nieustannie uczyć się, że nasza wiara jest ciągłym przebijaniem się – poprzez niepewności i tajemnice –  ku coraz większej jasności, ku światłości, którą jest Jezus Chrystus. Dążąc do tej światłości, którą jest Boży Syn, uczymy się odkrywać Bożą wolę wobec każdej i każdego z nas. Zbliżając się do Boga w postawie zasłuchania w Jego głos, rozjaśniając przestrzeń naszego życia poprzez nauczanie Ewangelii, uczymy się od Niej, Matki Bożej Bolesnej, widzieć i rozumieć, jak bardzo sam Bóg wszystkich nas ukochał i to ukochał do końca. Jednocześnie uczymy się od Niej, jak na tę nieskończoną miłość Boga wiernie, pokornie, ale też z ufnością odpowiadać. A na koniec uczymy się od Niej, jak swoje cierpienia i swoje bóle łączyć z Nią, a poprzez Nią z Chrystusem, dla dobra Jego mistycznego Ciała, którym jest Kościół, do którego od chwili chrztu świętego przynależymy, co jest nasza dumą i radością. Amen.

ZOBACZ TAKŻE