Maryja mówi w Kanie Galilejskiej: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”(J 2, 5). Mamy zrobić także to, o czym mówił Pan Jezus w czytanym dzisiaj fragmencie Ewangelii. Znajdujemy w nim sekwencję czterech słów-wydarzeń.
Pierwsze jest słowo Chrystusa, zapowiedź Jego męki, dotknięcie tego, co będzie stanowiło istotę Jego Paschy, przejścia z tego świata do Ojca poprzez cierpienie, mękę na krzyżu, śmierć, zmartwychwstanie i wniebowstąpienie. Jest to jądro całej historii zbawienia. Chrystus mówi o tym, zapowiada swoją mękę, ale – i to jest drugi element z dzisiejszej Ewangelii – Apostołowie tego nie rozumieją. Co więcej, boją się Chrystusa prosić o wyjaśnienie, w jakiejś mierze zatem zamykają się na Jego słowo. Konsekwencja tego jest jakże przejmująca i smutna. Człowiek, który nie jest blisko Chrystusa i nie chce wgłębiać się w prawdę Jego słów, zaczyna myśleć tylko i wyłącznie o sobie. Apostołowie zaczynają sprzeczać się, który z nich jest najważniejszy. Nieważne jest dzieło zbawienia, mało istotna nadzieja, która wychyla się ku temu, czego ma dokonać Chrystus – pojednać nas z Ojcem. Najważniejsze staje się spełnienie własnych ambicji, a to rodzi nieporozumienia, spory i kłótnie. Odpowiedz Pana Jezusa stanowi trzeci element z sekwencji słów-wydarzeń. Pan Jezus mówi o konieczności pokory i wzajemnej służby: „Jeśli kto chce być pierwszy niech będzie ostatni ze wszystkich i niech będzie sługą wszystkich”(Mk 9, 35). I ostatni element: wezwanie do przyjęcie dziecka, a w osobie dziecka samego Chrystusa, a wraz z Nim i Ojca, którego Chrystus objawia swoim nauczaniem i swoim życiem.
Drodzy Siostry i Bracia, pielgrzymi do Najświętszej Maryi Jasnogórskiej – spróbujmy tę sekwencję wydarzeń i słów dzisiejszej Ewangelii odnieść do rzeczywistości małżeństwa i rodziny. Najpierw od strony negatywnej, to znaczy spróbujmy wniknąć w to, co dzieje się w życiu małżeńskim i rodzinnym, kiedy małżonkowie zaczynają zapominać, brać w nawias lub niestety wręcz lekceważyć dzieło zbawcze Jezusa Chrystusa. Jeżeli nie ma tego najbardziej istotnego związania z Chrystusem, zaczyna się – wydawałoby się nieraz, że nieodwracalny – proces zamykania się w kręgu własnego ja, koncentrowania na sobie samym, na własnych sprawach, na – jak to się często dzisiaj mówi – samorealizacji. To wszystko nieuchronnie prowadzi do nieporozumień, kłótni, do niezgody. Wszelkie usiłowania człowieka tracą wówczas sens, także sama modlitwa, którą człowiek kieruje do Boga, staje się bezowocna. Jakżeż przejmujące pod tym względem są słowa dzisiejszego drugiego czytania, fragment z Listu Świętego Jakuba Młodszego, krewnego Pana Jezusa, pierwszego przełożonego chrześcijańskiej gminy w Jerozolimie. Święty Jakub pisze do wspólnoty, która miała być wzorem życia chrześcijańskiego dla innych, powstających dzięki posłudze apostolskiej gmin chrześcijańskich. Pisze w sposób niezwykle dosadny i ostry: „Gdzie bowiem zazdrość i żądza sporu, tam też bezład i wszelki występek. Skąd się biorą wojny i skąd kłótnie między wami? Nie skądinąd, tylko z waszych żądz, które walczą w członkach waszych. Pożądacie, a nie macie, żywicie morderczą zazdrość, a nie możecie osiągnąć. Prowadzicie walki i kłótnie, a nic nie posiadacie, gdyż się nie modlicie. Modlicie się, a nie otrzymujecie, bo się źle modlicie, starając się jedynie o zaspokojenie swych żądz” (Jk 3, 16; 4, 1-3). Skoncentrowanie na sobie, na własnych pożądaniach i pragnieniach prowadzi w sposób nieubłagany do takich konsekwencji. Rwą się więzy międzyludzkie, nawet te najbardziej święte, sakramentalne, małżeńskie i rodzinne. Ulegają przerwaniu także więzy człowieka z Bogiem. Konsekwencje takich postaw przyjmują także postać niektórych ideologii, które – ponieważ są zwrócone przeciwko Bogu – kierują się także przeciwko człowiekowi i jego najbardziej podstawowym związkom z innymi. Trudno nie przypomnieć tutaj owej ideologii, sformułowanej w XIX wieku przez jednego z twórców filozofii marksistowskiej, który uważał związek małżeński za miejsce walki kobiety z mężczyzną, jako swoistą walkę klas, którą trzeba przerwać poprzez odejście od tradycyjnej formy małżeństwa i rodziny do życia w mniej lub bardziej bezimiennych komunach. To z tej ideologii zrodziła się kolejna, która dzisiaj jest propagowana: ideologia gender, która głosi, że człowiek siłą własnego umysłu może zlekceważyć najbardziej podstawowe struktury biologiczne i sam decydować o tym, czy jest mężczyzną czy kobietą, przekreślając w ten sposób Boży zamysł wobec samego siebie.
Wobec takich zagrożeń jakże ważnym jest, byśmy ciągle odnawiali chrześcijańskie spojrzenie na istotę małżeństwa i rodziny. Święty Paweł, odnosząc się do reguł pogańskiego życia obowiązujących w Cesarstwie Rzymskim, nie wahał się wskazać na to, że dla chrześcijan związek małżeński, związek między kobietą i mężczyzną jest tak bardzo intymny, a jednocześnie tak bardzo ofiarny i tak pełen wzajemnego zatroskania, jak sposób, w który Chrystus patrzy na swój Kościół. Za ten Kościół cierpiał i oddał życie. Ten Kościół umacniał swoim słowem. Z tej prawdy wynikają słowa świętego Pawła, które ciągle dla nas wszystkich są w jakiejś mierze paradoksalne, a z drugiej strony zachęcają do tego, by poprzez głębię naszej wiary umieć spojrzeć na to, czym małżeństwo chrześcijańskie w swojej istocie jest: „Bądźcie sobie wzajemnie poddani w bojaźni Chrystusowej! Żony niechaj będą poddane swym mężom, jak Panu. (…). Lecz jak Kościół poddany jest Chrystusowi, tak i żony mężom (…). Mężowie miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie, aby go uświęcić, oczyściwszy obmyciem wodą, któremu towarzyszy słowo, aby osobiście stawić przed sobą Kościół jako chwalebny, nie mający skazy czy zmarszczki, czy czegoś podobnego, lecz aby był święty i nieskalany. Mężowie powinni miłować swoje żony, tak jak własne ciało. Kto miłuje swoją żonę, siebie samego miłuje. Przecież nigdy nikt nie odnosił się z nienawiścią do własnego ciała, lecz [każdy] je żywi i pielęgnuje, jak i Chrystus – Kościół, bo jesteśmy członkami Jego mistycznego Ciała. (…) Tajemnica to wielka, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła. W końcu więc niechaj także każdy z was tak miłuje swą żonę jak siebie samego! A żona niechaj się odnosi ze czcią do swojego męża” (Ef 5, 21-33).
„Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15,13). Oto dzieło Chrystusa – oddał za nas swoje życie i chce, abyśmy i my, naśladując Go także poprzez dźwiganie własnego krzyża, szli za Nim, wychodzili ze skorupy własnego ja, ze skorupy własnego egoizmu i służyli innym. A nie ma wspólnoty bardziej bliskiej, bogatszej w ofiarności i zatroskaniu o siebie nawzajem, jak wspólnota małżeńska. Dlatego nigdy nie dość rozważania i zgłębiania tajemnicy chrześcijańskiego małżeństwa i jedności małżeńskiej. Nigdy nie dość, zwłaszcza dzisiaj, wobec plagi, która dotyka także naszą polską społeczność i nasz polski naród – plagi rozwodów, ale także związków partnerskich i to bardzo często ludzi, którzy są ochrzczeni i którzy ze strony prawa kanonicznego nie mają żadnych przeszkód, by związek małżeński zawrzeć. Nie chcą zobowiązywać się do wierności i miłości, i uczciwości małżeńskiej aż do końca życia – bo to kosztuje. Lekceważą sobie tak konieczne otwarcie się na Boże błogosławieństwo. A tymczasem powołaniem jak najbardziej wpisanym w naturę człowieka, kobiety i mężczyzny, jest to, co pierwsi rodzice usłyszeli od Boga Stwórcy, co zostało zapisane w Księdze Rodzaju i co powtórzył święty Paweł w cytowanym przed chwilą fragmencie Listu do Efezjan: „Dlatego opuści człowiek ojca i matkę, a połączy się z żoną swoją, i będą dwoje jednym ciałem”(Mt 19,5).
Jakżeż piękne, jakżeż głębokie są refleksje, które młody biskup Karol Wojtyła zawarł w swoim utworze Przed sklepem jubilera, rozważając, co dzieje się między bohaterami tego dramatu, Teresą i Andrzejem, w momencie, kiedy składają przysięgę małżeńską:
„Nowi ludzie – Teresa i Andrzej –
dotąd dwoje, lecz jeszcze nie jedno,
odtąd jedno, chociaż nadal dwoje.
(…)
Miłość – miłość pulsuje w skroniach,
w człowieku staje się myślą
i wolą:
wolą bycia Teresy Andrzejem,
wolą bycia Andrzeja Teresą.”
Rodzi się dramatyczne pytanie, bo pragnienie bycia jednością nie do końca możliwe jest do zrealizowania:
„Jakże uczynić, Tereso,
by pozostać na zawsze w Andrzeju?
Jakże uczynić, Andrzeju,
by pozostać na zawsze w Teresie?
Skoro człowiek nie przetrwa w człowieku
i nie wystarczy człowiek”.
Poeta i zarazem biskup Karol Wojtyła wskazuje na szczególne miejsce spotkania – jest nim człowiecze ciało:
„Ciało – przez nie przesuwa się myśl,
nie zaspokaja się w ciele –
i przez nie przesuwa się miłość.
Tereso, Andrzeju, szukajcie
przystani dla myśli w swych ciałach,
dopokąd są
szukajcie przystani miłości”.
Właśnie w tym, że jako małżonkowie możecie pozostając ciągle dwojgiem osób, możecie być szczególną jednością tychże osób. Ale żeby ostać się i żeby to, co się zaczęło w związkach małżeńskich, nie zostało utracone, jakżeż piękny i wspaniały symboliczny wyraz znajduje w małżeńskiej obrączce. Czytamy w poemacie biskupa Wojtyły:
„[Obrączki] zaczną wyznaczać nasz los.
Będą przeszłość przypominać wciąż,
jakby lekcję, którą trzeba wciąż pamiętać,
i przyszłość otwierać będą ciągle na nowo,
łącząc przeszłość z przyszłością.
A równocześnie na każdą chwilę,
jak dwa ostatnie ogniwa łańcucha,
nas mają niewidzialnym zespalać sposobem”.
Bo mają pamiętać. Te dwie obrączki tworzą ogniwa tego samego łańcucha, który zaistniał w chwili sakramentalnego małżeństwa i trzeba do tej chwili, do słów świętego sakramentu ciągle powracać. Teraźniejszość i przyszłość małżeńska muszą ciągle odnajdywać fundament w tych słowach, które towarzyszyły jakże radosnemu i pięknemu momentowi nakładania sobie małżeńskich obrączek.
Dzieje się to wszystko po to, żeby być każdego dnia otwartym na Bożą mądrość, o której słyszeliśmy w dzisiejszym pierwszym czytaniu: „Mądrość zaś [zstępująca] z góry jest przede wszystkim czysta, dalej, skłonna do zgody, ustępliwa, posłuszna, pełna miłosierdzia i dobrych owoców, wolna od względów ludzkich i obłudy. Owoc zaś sprawiedliwości sieją w pokoju ci, którzy zaprowadzają pokój” (J 3,17-18). Ten pokój serc musi być nieustannym darem obojga małżonków, mimo nieuniknionych niekiedy napięć i trudności. Ponad wszystko pokój, bo ostatecznie życie małżeńskie, to szczególne bycie razem ma być wspólną drogą do pełni pokoju, która jest w domu Ojca bogatego w miłosierdzie. Gdzie jest takie nastawienie na Bożą mądrość i gdzie jest takie otwarcie na ową ofiarność, której niezrównanym przykładem i urzeczywistnieniem jest miłość Chrystusa do Kościoła, tam także jest otwarcie na dziecko. Scena z dzisiejszej Ewangelii – kiedy Chrystus bierze w objęcia dziecko, błogosławi je i mówi, że kto je przyjmuje, przyjmuje Jego, Chrystusa, a jeśli Go przyjmuje, to przyjmuje także Jego Ojca – najczęściej odczytywana jest jako wskazanie, byśmy umieli, jeśli zajdzie taka potrzeba, przyjąć pod swój dach dziecko-sierotę, dziecko opuszczone przez swoich rodziców, dziecko potrzebujące domowego ciepła. Ale czyż nie należy tych słów rozumieć głębiej, w świetle tego, że małżonkowie jako owoc swojej miłości przyjmują dziecko, widząc w nim – w każdym dziecku – samego Chrystusa, który chce zamieszkać między nimi i swoją obecnością ich ubogacać. Czy otwarcie się na każde dziecko, jako owoc miłości małżeńskiej, nie jest otwarciem się na Boga Ojca, który kazał pierwszym rodzicom żyć razem, mieć potomstwo i zaludniać ziemię? Czy nie jest to otwarcie się na Ojcowski zamysł w odniesieniu do każdej i każdego z nas? Przyjąć każde dziecko – bo jest to przyjęcie Chrystusa, a wraz z Nim przyjęcie samego Boga Stwórcy. Przyjąć każde dziecko jako błogosławieństwo, jako wielką nadzieję na przyszłość, która w przypadku poszczególnej rodziny będzie miała swój dalszy ciąg, mimo konieczności przemijania. Jakżeż to piękne – takie wniknięcie w tajemnicę dziecka i jego obecności w życiu małżeńskim i rodzinnym. Jakżeż to piękne wobec tego, co próbuje się propagować jako prawo do zabijania dzieci nienarodzonych, jako prawo wolności decydowania o sobie. Jest to przecież prawo, które jest najwyższym bezprawiem i jakże tragicznym odrzuceniem Chrystusa w życiu małżeńskim i rodzinnym. Jakże głęboko sprzeciwia się to naszemu powołaniu dzieci Bożych.
Jak wytrwać w tym wszystkim, co przecież takie piękne i szlachetne? Jak ocalić siebie przed naporem zła, które zdaje się być przepotężne i nie mieć żadnych granic? Raz jeszcze wracają słowa Pana Jezusa, mówiące o tym, że musi cierpieć, musi oddać swoje życie, musi umrzeć, ale zmartwychwstanie. Te słowa urzeczywistniają się w każdej Eucharystii. Każda Eucharystia jest urzeczywistnieniem męki i zmartwychwstania Pana naszego Jezusa Chrystusa i jest umocnieniem naszej nadziei, że przyjdzie Chrystus i otworzy nam drogę do domu Ojca bogatego w miłosierdzie. Dlatego tak konieczne jest, aby życie małżeńskie i rodzinne każdej polskiej rodziny było nieustannie budowane na Eucharystii, zwłaszcza Eucharystii niedzielnej. Tam możemy trwać w Chrystusowej miłości. Tam możemy karmić się Chrystusowym Słowem. Tam możemy być karmieni Jego Ciałem i Krwią i tam otrzymujemy siłę do wzajemnej miłości – żony do męża, męża do żony, rodziców do dzieci, dzieci do rodziców. Bo tam, w każdej Eucharystii, zwłaszcza niedzielnej, buduje się to, do czego wzywał nas jakże często święty Jan Paweł Wielki: cywilizacja miłości, w której dzięki każdej rodzinie chrześcijańskiej trwa świat prawdziwie człowieczy. Amen.