Ksiądz infułat Janusz Bielański urodził się w dniu 25 marca 1939 roku w Różance w Województwie Lwowskim koło Sokala w Zwiastowanie Pańskie kilka miesięcy przed wybuchem II wojny światowej. W kościele parafialnym w Tartakowie u stóp łaskami słynącego wizerunku MB został ochrzczony. Całe życie żywił synowskie uczucie do Maryi. Jego dzieciństwo pewnie zostałoby tragicznie przerwane gdyby nie jeden Ukrainiec, który pracował u ojca. Któregoś dnia powiedział ojcu: Panie Bielański niech pan zabiera żonę i dzieci i ucieka. Zdołali uciec. Następnego dnia pozostali polscy mieszkańcy wsi zostali wymordowani. Po wojnie Bielańscy podjęli tułaczkę w poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi. Jej kolejne stacje to Staniątki, Otmuchów i Oświęcim. Wstąpił do Małego Seminarium w Krakowie, a po maturze do Wyższego Seminarium Duchownego pod Wawelem. Znalazł się na roku m. in. z ks. kardynałem Stanisławem, bp. Tadeuszem, bp Janem, z infułatami Janem Maciejem i Jakubem. Słynny rocznik 63. Jako kleryk pełnił obowiązki ceremoniarza. Jego zadaniem było m. in. przygotowanie liturgiczne kleryków wyznaczonych do posług w katedrze i towarzyszenie im. To zbliżyło go do katedry. Na kapłana wraz z kolegami został wyświęcony tutaj w katedrze na Wawelu, 55 lat temu, z rąk bp. Karola Wojtyły dziś św. Jana Pawła II.
Na Wawel powrócił po 20-u latach kapłaństwa, po doświadczeniach kilku wikariatów i probostw. Jako neoprezbiter został posłany do parafii Pobiedr obecnie Paszkówka. Po kilku miesiącach na jego rękach zmarł miejscowy proboszcz. Do czasu mianowania nowego został administratorem parafii.
Szybko dorastał. Kolejne wikariaty to Oświęcim parafia Wniebowzięcia NMP i parafia św. Mikołaja w Krakowie. Dwa znaczące ośrodki duszpasterskie w diecezji, w których można się było nauczyć duszpasterstwa. Szybko, bo po 12-u latach kapłaństwa został proboszczem w parafii Kraków-Mydlniki. Był to czas budowy kościoła. Potrafił znaleźć wspólny język z Radą parafialną i Komitetem Budowy kościoła. Z Mydlnik skierowany do Bieńczyc w roku konsekracji Arki Pana. Został duszpasterzem jednego z czterech rejonów duszpasterskich. Tu przeżył okres „Solidarności” i trudny czas stanu wojennego.
Dochodził dwudziestego roku kapłaństwa, gdy w katedrze na Wawelu w krótkim odstępie czasu zmarli ks. prałat Franciszek Walancik i ks. infułat Kazimierz Figlewicz. Ks. kardynał Franciszek na proboszcza parafii katedralnej wskazał właśnie jego. Stanął przed niezwykłym zadaniem. Być duszpasterzem i kustoszem najważniejszego kościoła nie tylko w diecezji, ale i w Polsce. Być opiekunem miejsca, w którym tak namacalnie czuje się tętno czasu i ojczystej historii. Został wprowadzony do kapituły. Już kilka miesięcy później witał Ojca św. przybywającego z II wizytą do Ojczyzny. Odtąd stanie się tradycją, że przy każdej wizycie św. Jana Pawła II w katedrze ks. Infułat witać go będzie, podając Ojcu św. do ucałowania relikwiarz głowy św. Stanisława.
W dziejach wizyt Ojca św. w katedrze niezapomnianą pozostanie modlitwa brewiarzowa przed konfesją św. Stanisława przed płytą z napisem kard. A. S. Sapieha. Prawie 40 minutowa transmisja telewizyjna bez wypowiedzianego choćby tylko jednego słowa komentarza. Modlący się w milczeniu Jan Paweł II i klęczący opodal ks. Infułat ze światłem. Był dumny z tej funkcji. Nie było jej w programie. Gdy dostrzegł, że miejsce, które zajmował św. Jan Paweł II jest słabo oświetlone, postanowił po gospodarsku zaradzić.
W ciągu prawie ćwierćwiecza przyjmował w katedrze cesarzy, królów, prezydentów i premierów. Przy konfesji św. Stanisława przyjął ziemię sprowadzoną z lasu katyńskiego, która następnie w ozdobnej urnie została umieszczona w Grobach Królewskich. Towarzyszył konsekracjom biskupim, święceniom kapłańskim, przewodniczył liturgii brewiarzowej tu w katedrze codziennie wspólnie odmawianej, wygłosił tysiące homilii.
Dbał o katedrę. W ciągu lat jego proboszczowania wszystkie kaplice i ołtarze katedry zostały poddane konserwacji. Czuwał nad uroczystością pogrzebu generała Władysława Sikorskiego i złożenia jego trumny w przygotowanym już wcześniej sarkofagu. Był przy relikwiach św. Jadwigi królowej na krakowskich Błoniach, w dniu jej kanonizacji, walnie się do niej przyczyniając.
Jako proboszcz katedry towarzyszył ks. kard. Franciszkowi w wizytacjach kanoniczych. Poznał diecezję, poznał kapłanów. Stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych księży nie tylko w diecezji, ale i w Polsce.
Przez całe lata był tuż obok, przy biskupie, przy liturgii, przy prowadzonych pracach, przy ludziach. Gdy na przełomie tysiącleci do katedry wprowadzano wędrującą Ikonę MB Częstochowskiej został infułatem.
Rzadko mówił o uczuciach. Kiedyś je ujawnił. Wtedy gdy złożył rezygnację z probostwa, o katedrze powiedział: „katedra dla mnie to cały świat, całe moje życie, serce moje”. Pozostał przy katedrze jako emerytowany proboszcz. Służył w konfesjonale jako penitencjarz większy. Ten jego konfesjonał znajduje się przed zejściem do krypty Wieszczów, miejsce, na którym tyle serc otworzył na Boże Miłosierdzie. Nadal był obecnym przy rannym brewiarzu, wspólnie odmawianym, celebrował pierwszą ranną mszę św. najpierw sam później z biskupem Janem. Codziennie obecny w kaplicy Batorego na adoracji Najświętszego Sakramentu. Nawiedzał tę kaplicę i przed południem i popołudniu. Kto wszedł do kaplicy adoracji bardzo często zastawał w niej Ks. Infułata. Obecny w katedrze, ale i przed katedrą. Dla każdego, kogo spotykał miał uśmiech, dobre słowo, wyciągniętą dłoń. Zwracał się nie tylko do znajomych ale i do nieznajomych. Podchodził do każdego, także do obcokrajowców. Często nie znał ich języka, ale potrafił się z nimi komunikować jak niewielu, którzy go znają. Miał w sobie jakieś ciepło. Budził zaufanie. Miał jakiś niezwykły talent dobrego kontaktu. Potrafił przyciągać i przyciągał. Znał swoje ograniczenia, ale też kapitalny użytek czynił z tego, co od Boga otrzymał jako dar, jako łaskę, to, że rozbrajał wzrokiem, uśmiechem, gestem, inteligencją. Niewielu posiada taki dar.
Ks. Prof. Jacek Urban