- Jej życiorys i to, co robiła są bardzo poruszające - mówi Teresa Kmieć w trzecią rocznicę śmierci swojej siostry Heleny. - Mam dużo nowych powodów do radości i uśmiechu, ale mam też w sercu lukę, której nikt i nic nie zapełni – dodaje. Pochodząca z Libiąża wolontariuszka misyjna Helena Kmieć została zamordowana podczas posługi w ochronce dla dzieci w boliwijskiej Cochabambie 24 stycznia 2017 r.
W sierpniu i wrześniu ubiegłego roku prowadziłaś rekolekcje oazowe w Kenii i Tanzanii. Jakie to doświadczenie?
Byłam na rekolekcjach Ruchu Światło-Życie jako animator. W Kenii prowadziliśmy rekolekcje „10 kroków ku dojrzałości chrześcijańskiej”, które w Polsce są roczną formacją po I stopniu oazy. W Kenii nie ma jeszcze stałej formacji podstawowej, bo struktury oazowe dopiero się kształtują. W Tanzanii natomiast, współprowadziłam rekolekcje III stopnia. W międzyczasie byłam w szkole-sierocińcu „Shalom” w Mitunguu, w którym przebywają sieroty, półsieroty i dzieci z patologicznych rodzin. Wykonywałam tam różne potrzebne prace – karmiłam dzieci, cerowałam ubrania.
Czy ta Twoja misja w Afryce zbliżyła Cię w jakimś sensie do Helenki, która spośród całego swojego misyjnego doświadczenia najwięcej przecież czasu spędziła właśnie w Afryce – w Zambii? Może coś dzięki temu doświadczeniu lepiej zrozumiałaś, bardziej poznałaś swoją siostrę?
Nie poczułam, że dzięki temu, co robię, jestem bliżej niej, ale na pewno zrozumiałam to, o czym opowiadała, jak wróciła. Doświadczenie pobytu tam pozwala docenić to, co się ma tutaj w Polsce i w Europie. Dzięki jej opowieściom byłam lepiej przygotowana. Ale też miałam podobne odczucia w pewnych momentach – gdy wraca się do Polski, to postrzega się wszystko jak łaskę – w Kenii nie było ciepłej wody, a tutaj jest…
Osobom, które nie znały osobiście Helenki, kojarzy się ona najbardziej z misjami, pewnie dlatego, że tragicznie zginęła właśnie na misjach. A jak Ty przedstawiłabyś ją osobom, które słyszą o niej po raz pierwszy?
Dla mnie była jedyną siostrą i to jest dla mnie najważniejsze. Moim zdaniem, Helenka nie była zwykłą dziewczyną, robiła wiele wyjątkowych rzeczy, dużo się angażowała. Była w wolontariacie misyjnym i jeździła na misje – to był bardzo ważny element jej życia związany z wyjazdami, z poznawaniem nowych ludzi. Z drugiej strony, była jak każda dziewczyna: chodziła do szkoły, uczyła się tam przedmiotów, które lubiła bardziej bądź mniej, miała przyjaciół, chłopaka, znajomych, uprawiała sport, słuchała muzyki, miała rzeczy, które lubiła jeść i te, których nie lubiła. Była taka, jak wiele innych osób wokół nas. Myślę, że takich osób jest dużo więcej, ale o nich się nie mówi, chyba, że coś się im stanie. Była cudowna, ale dużo jest takich ludzi. Ciężko ją opisać jednym zdaniem – spędziłam z nią ponad 20 lat życia, a tak właściwie, to całe moje świadome życie. Między nami były tylko dwa lata różnicy. Jak mam ją opisać, to mówię, że przede wszystkim była moją siostrą, czyli kimś najbliższym tu na ziemi. Ona też najlepiej rozumiała rzeczy, w które się angażowałam: w muzykę, w oazę – zawsze rozumiała to, o czym do niej mówiłam.
Pamięć o niej trwa nie tylko wśród najbliższych. Jak myślisz, dlaczego?
Helenka jest bardzo inspirującą osobą nawet dla tych, którzy jej nie znali. Jej życiorys i to, co robiła są bardzo poruszające. Nie umiem tego dokładnie ocenić, bo dla mnie Helenka była tak ważną częścią mojego życia, że nie postrzegałam jej przez pryzmat wyjątkowości. Wiem, że była wyjątkowa, ale zdążyłam się do tego wszystkiego przyzwyczaić: szkoła w Anglii, pobyt w Afryce – dla mnie to była naturalna kontynuacja jej życia, tego, jak je postrzega i do niego podchodzi. U wielu ludzi wzbudza to zachwyt. Wiem, że dla moich znajomych, którzy nie znali Helenki, jest ona inspiracją, by robić niezwykłe rzeczy i wyjść ze swojej strefy komfortu. Jedna z moich koleżanek powiedziała, że sama poszła na pielgrzymkę, bo Helenka tak zrobiła. Inny kolega pisał, że Helenka wiele robiła, choć sama była chora i miała pewne fizyczne niedoskonałości, a skoro ona mogła, to on też może robić wiele rzeczy. Jest wzorem do naśladowania i inspiracją do działania.
Helenka ciągle inspiruje wielu ludzi. Czy do wyjazdu do Afryki zainspirowała Cię właśnie ona?
Pośrednio. Helenka „podstępem” wciągnęła mnie do wolontariatu. Jak już się tam znalazłam, to chętnie uczestniczyłam w spotkaniach, ale wyjazdy na misje kolidowały z rekolekcjami oazowymi i myślałam sobie, że fajnie byłoby kiedyś pojechać i na oazę, i na misję. Obiło mi się o uszy, że coś takiego istnieje i chciałam to połączyć. Moją wspólnotą jest Ruch Światło-Życie i w tamtym roku, w styczniu, dowiedziałam się, że realnie istnieje taka możliwość. Zatem myśl, żeby jechać na misję przyszła przez Helenkę, która mnie wciągnęła w wolontariat, ale ten mój ostatni wyjazd jest moją misją. Ja nie skończę jej życia – mam swoje. Dzięki niej tematyka misyjna była mi bliższa. Nie miałam jednak takiej myśli, by po śmierci Helenki kontynuować jej dzieło.
W czym jeszcze Cię inspiruje?
Trudno mi powiedzieć. Kiedy Helenka zginęła, miałam rozwinięte wiele swoich życiowych aktywności, które teraz kontynuuję. Angażuję się też w nowe rzeczy, ale nie robię tego z jej inspiracji. Obie byłyśmy tak wychowane przez rodziców, że trzeba próbować nowych rzeczy. Lepiej spróbować i zrezygnować niż nie próbować i żałować. Z tego powodu Helenka robiła dużo nowych rzeczy. Z tego samego powodu również i ja – od momentu wyjazdu na studia – robiłam wiele rzeczy samodzielnie. Czasami robiłam coś przez rok lub pół roku i odkładałam to. Dalej tak robię – próbuję nowych rzeczy, czegoś, co mi odpowiada i jest zgodne z moimi zainteresowaniami. Nie powiedziałabym, że jest to inspiracja Helenki, bo działałam dokładnie w ten sposób, jak ona jeszcze żyła. Obie byłyśmy w ten sposób nastawione do życia, dlatego trudno znaleźć mi coś, co zaczęłam robić dopiero wtedy, jak Helenka zginęła. Ona mnie inspirowała za życia – dzięki niej byłam w wolontariacie. Wciągnęła mnie i już tam zostałam. Zrezygnowałam z niego później, bo miałam dużo innych obowiązków, ale była to rzecz, którą spróbowałam z jej inspiracji.
Jako siostry i osoby związane z tymi samymi wspólnotami miałyście wspólnych znajomych, ale też pewnie dzięki niej miałaś z pewnością okazję poznać nowe osoby. W jaki sposób rozmawiacie dziś o Helenie?
Mimo że spotykałyśmy się z Helenką rzadko – ona studiowała i pracowała w Gliwicach, ja w Lublinie – to ona tak opowiadała o swoich znajomych, że gdy ich spotykałam, już ich kojarzyłam. Duża część jej znajomych była z WMS-u. Sama też bywałam w WMS-ie, spotykałam czasem tych ludzi. Nie są to bliskie relacje, ponieważ nie mamy okazji do częstych spotkań ze względu na dzielące nas odległości.
Raczej rzadko rozmawiamy o Helence, bo jej osoba nie jest dla nas sensacją. Myślę, że nie musimy nadal pielęgnować w sobie tej żałoby trzy lata po jej śmierci. Dla każdego z nas Helenka była bliska, ale każdy to wszystko inaczej przeżywa. Jej osoba naturalnie pojawia się w rozmowach, na przykład: „Byłam z Helenką tu i tu”. Mamy swobodę mówienia o niej. Nie jest to temat tabu lub temat patetyczny, dla nas to była normalna osoba: dla mnie siostra, dla nich przyjaciółka czy znajoma. Podchodzimy do tego normalnie.
Wiem, że są ludzie, którzy modlą się za jej przyczyną. Czy Ty sama doświadczasz cudów albo słyszałaś o nich, za jej wstawiennictwem?
Niedawno dostałam wiadomość od pewnej pani, która pisała, że zaszła w ciążę i w pierwszych badaniach wyszło u jej dziecka wysokie ryzyko zespołu Downa. Powiedziała, że nie może tego oficjalnie potwierdzić jako cud, bo nie robiła kolejnych badań, ale dziewczynka urodziła się zdrowa. Ta pani powiedziała, że była na grobie mojej siostry 4 sierpnia; było jej ciężko i chciała już urodzić… Kolejnego dnia pojechała do szpitala i urodziła się mała… Helenka. Takich spraw jest dużo. Sama proszę Helenkę o pomoc, gdy coś zgubię i wtedy szybko to znajduję. Nie powiedziałabym, że to jest spektakularny cud, ale dużo mam w życiu takich przypadków, a wiemy, że przecież przypadków nie ma… Jako siostry rozmawiałyśmy o rzeczach ważnych, ale też o tych prostych. Nieraz biegłyśmy razem na pociąg spóźnione, czasem nam coś ginęło i razem szukałyśmy. Staram się tę siostrzaną relację utrzymywać, a skoro wtedy mi pomagała, to teraz też, bo ma większe możliwości – „niebiańskie”.
Jeśli chodzi o większe cuda, docierają do mnie takie sygnały. Ludzie cały czas traktują ją jako inspirację i kogoś, kto zachwyca swoim życiem – „ona była wspaniała”, „to straszne, że tak młodo zginęła”, „była świętą chodzącą po ziemi”, „była pełna życia i blisko Pana Boga”. Większość ludzi wierzy w to, że Helenka jest w niebie, wiec ją prosi o różne rzeczy. Często dostaję prośby, żeby pomodlić o coś za wstawiennictwem Helenki. Odpowiadam: „Przecież ty też się możesz pomodlić” i wtedy słyszę: „No tak, ale siostrę bardziej wysłucha”. Ludzie widzą w Helence orędowniczkę. Nie doczekała się swoich dzieci, więc może się opiekować innymi dziećmi. Stała się dostępna dla wszystkich. Dla mnie zawsze była bliska, a dla ludzi, którzy jej nie znali, nagle taka się stała. Żyła między nami, pracowała jak każdy inny, chodziła na studia, po tych samych korytarzach co inni studenci, zna te problemy „od środka”, więc kogo można poprosić o wstawiennictwo, jeśli nie ją?
Od śmierci Heleny mijają trzy lata. Tęsknisz?
Czuję brak. Zostałam pozbawiona relacji, której bardzo mi brakuje. Wiadomo, że musiałam ułożyć sobie życie na nowo, bez siostrzanej relacji. Zaakceptowałam to, że jestem tu, na ziemi, jedynaczką. Gdy byłyśmy gdzieś w dalszej rodzinie, zawsze byłyśmy postrzegane jako dwie, teraz jestem sama. Wracają do mnie myśli „dlaczego została zabrana właśnie mi?”, „dlaczego zostałam pozbawiona siostry?”. Dla mnie to duża strata, której nie da się zniwelować. Nawet jeśli stworzę kolejne relacje w swoim życiu, to nie będzie to samo.
Tęsknić można za kimś, kto wróci, a Helenka już nie wróci. Ja do niej pójdę, ale nie wiadomo kiedy. Mam w sobie pustkę, nie taką jak na początku, gdy wydawało się, że pół mojego życia zniknęło, bo musiałam nad tą dziurą coś ułożyć, żeby było dobrze. To jest taka relacja, której nie da się zastąpić, mimo że pojawią się nowe.
Podczas Erasmusa dostałam od Helenki karteczkę, że mam się cieszyć, bo kiedyś będę opowiadała dzieciom, wnukom i siostrzeńcom jak podróżowałam po świecie. Już wiem, że nie opowiem siostrzeńcom, nigdy nie będę już dla kogoś tak bliską ciocią. Nie zobaczę jej ślubu, nie będę jej świadkiem. Na początku myślałam o tych rzeczach, które się miały wydarzyć i były dla nas oczywiste. Wiedziałyśmy, że będziemy miały dla siebie miejsce w życiu, nawet gdy ono się bardzo zmieni. Nagle się okazało, że nie ma tej przyszłości, którą zakładałyśmy. Jest tylko do momentu, do którego doszłyśmy, dalej jestem sama. Brakuje mi tego. Myślę o tym, co przeżyłyśmy razem, szkoda mi, że nie będzie tego więcej. Ale nie będę nieszczęśliwa całe życie, jest w nim mnóstwo pięknych rzeczy. Mam dużo nowych powodów do radości i uśmiechu, ale mam też w sercu lukę, której nikt i nic nie zapełni. Tak zostanie, a ja się muszę nauczyć jakoś z tym żyć.