STRONA GŁÓWNA / HOMILIE / 19.10.2024 R. I 40. ROCZNICA ŚMIERCI BŁ. KS. JERZEGO POPIEŁUSZKI – OBCHODY W PARAFII KATEDRALNEJ WNIEBOWZIĘCIA NMP W KIELCACH

19.10.2024 r. I 40. rocznica śmierci bł. ks. Jerzego Popiełuszki – obchody w parafii Katedralnej Wniebowzięcia NMP w Kielcach




Wielce Czcigodni i Drodzy Bracia w kapłaństwie z wszystkimi przynależnymi im godnościami i tytułami! Wielebne Siostry zakonne! Drodzy, Szanowni Członkowie NSZZ Solidarność Regionu Świętokrzyskiego z jej Przewodniczącym! Wszyscy Drodzy memu sercu Siostry i Bracia!

Jak słyszeliśmy w dzisiejszej Ewangelii, Jezus rzekł do Jakuba i Jana,synów Zebedeusza: „Jezus im [synom Zebedeusza Jakubowi i Janowi] odparł: «Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony?». Odpowiedzieli Mu: «Możemy». Lecz Jezus rzekł do nich: «Kielich, który Ja mam pić, pić będziecie; i chrzest, który Ja mam przyjąć, wy również przyjmiecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej lub lewej, ale [dostanie się ono] tym, dla których zostało przygotowane»” (Mk 10, 38-40)

W niedzielę 28 maja 1972 roku diakon Jerzy Popiełuszko przyjął święcenia kapłańskie z rąk ks. Kardynała Prymasa Polski Stefana Wyszyńskiego. Nie wiemy, w jakim rycie te święcenia otrzymał: czy w dawnym, jeszcze przedsoborowym, czy, być może, już w nowym, który był owocem Soboru Watykańskiego II i który dla całego Kościoła katolickiego został ustanowiony w 1968 roku? W Polsce ten nowy ryt został wprowadzony kilka lat później. Stąd nasze pytanie: czy ksiądz Jerzy przyjmował święcenia według nowego już rytu, czy jeszcze według starego? Na pewno w 1973 roku, w którym ja przyjmowałem święcenia kapłańskie z rąk abp. Antoniego Baraniaka, święcenia kapłańskie odbywały się według rytu posoborowego.

Dlaczego to pytanie o ryt jest tutaj takie ważne? Wynika ono z tego, że nowy, posoborowy ryt święceń kapłańskich został w daleko idący sposób uproszczony w stosunku do rytu przedsoborowego. Opuszczono w nim wiele bardzo ważnych, pięknych gestów i rytuałów. Jednym z nich był ten, który ustanawiał Pontyfikał Duranda z XIII wieku. Według niego neoprezbiter po namaszczeniu swoich rąk trzymał je złożone aż do końca Mszy św. Dwa wieki później,w ogłoszonym w 1485 roku Pontificalis Liber była mowa o tym, że po namaszczeniu świętymi olejami związywano dłonie neoprezbitera. Tymi złączonymi dłońmi neoprezbiter musiał dotknąć kielicha i pateny,a swe ręce mógł obmyć dopiero w czasie śpiewu mszalnego Offertorium.

Z tym właśnie momentem święceń kapłańskich wiążą się przejmujące osobiste wspomnienia Josepha Ratzingera/Papieża Benedykta XVI, zawarte w XII tomie jego Opera Omnia. Ratzinger osadził je w tle jeszcze dwóch innych fragmentów Ewangelii. Pierwszy pochodzi z Ewangelii św. Mateusza i zawiera scenę wyznania Piotrowego u źródeł Jordanu,  niedaleko Cezarei Filipowej. Na pytanie Jezusa: „A wy za kogo mnie uważacie?” Piotr w imieniu wszystkich Apostołów odpowiedział: „Ty jesteś Mesjasz, Chrystus, Syn Boga Żywego”. To wyznanie spotkało się z błogosławieństwem ze strony Chrystusa: „Błogosławiony jesteś Szymonie, synu Jony…”. Jednakże zaraz potem Pan Jezus zaczął mówić o tym, co go spotka w Jerozolimie, do której będą, właśnie od źródeł Jordanu, zdążali: tam będzie „wiele cierpieć od starszych i arcykapłanów, i uczonych w Piśmie; będzie zabity i trzeciego dnia zmartwychwstanie”. Wtedy „Piotr wziął Go na bok i począł robić Mu wyrzuty: «Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie»”. Wówczas usłyszał słowa Mistrza, które musiały w go przerazić: „Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo myślisz nie na sposób Boży, lecz na ludzki” (por. Mt 16, 13-23).

Natomiast drugim fragmentem Ewangelii, do którego odwoływał się Joseph Ratzinger/Benedykt XVI, była przekazana nam przez św. Jana scena spotkania Pana Jezusa Zmartwychwstałego z Apostołami nad jeziorem Genezaret. Zawiązał się tam szczególny dialog między Piotrem a Jezusem. W odpowiedzi na trzykrotne pytania Mistrza: „Szymonie, synu Jony, czy mnie kochasz? Czy mnie kochasz bardziej niż inni?”, Piotr trzykrotnie zapewniał o swojej do Niego miłości. Na koniec usłyszał słowa Chrystusa: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci:Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś gdzie chciałeś, ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi dokąd nie chcesz”.  Święty Jan opatrzył je następującym komentarzem: „[Jezus] to powiedział, aby zaznaczyć, jaką śmiercią [Piotr] uwielbi Boga. A wypowiedziawszy to, rzekł do niego: «Pójdź za Mną!»” (por. J 21, 15-19).

Przy pierwszym wyznaniu swej wiary w Chrystusa, Piotr ciągle myślał jeszcze po ludzku – nie po Bożemu. Jednakże teraz, po zmartwychwstaniu Chrystusa, Piotr mówił już tylko o swojej miłości do Niego. Z pokorą przyjął też zapowiedź Chrystusa odnośnie do swojej przyszłości. Z całym osobistym oddaniem będzie odtąd wiernie podążać za wezwaniem: „Chodź za mną!” – aż po krzyż, który będzie na niego czekał przy watykańskim wzgórzu. Pisząc o tym Ratzinger zauważył najpierw: „To, co w sporze pomiędzy Piotrem i Jezusem [niedaleko Cezarei Filipowej] po zapowiedzi cierpienia zostało najpierw zasygnalizowane, tutaj [nad Jeziorem Genezaret po Zmartwychwstaniu Chrystusa] staje się w pełni wyraźne: Piotr musi odstąpić od swojej własnej woli, już nie on stanowi o sobie samym. Inny go przepasuje”.

Właśnie to wydarzenie odnoszące się do Piotra, pozwoliło Ratzingerowi nawiązać do momentu własnych święceń kapłańskich. „Przy okazji tej historii przypomina mi się zawsze mały rytuał, który w czasie moich święceń kapłańskich [1951] najgłębiej zapadł mi w duszę. Po namaszczeniu kapłanowi związywano ręce i tymi związanymi rękoma podnosił kielich – ręce, w nich własne istnienie, wydały mi się niejako przywiązane do kielicha. Kielich przypomniał mi pytanie Jezusa kierowane do braci Jakuba i Jana: «Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić?» (Mk 10, 38). (…) Ręce są wyrazem naszego dysponowania o sobie, naszej władzy: dzięki nim możemy chwytać, posiadać, bronić się. Związane ręce są wyrazem bezsilności, rezygnacji z władzy. One są złożone w Jego [Jezusa] ręce, na kielichu. Można by powiedzieć: w tym widać po prostu, że Eucharystia stanowi centrum kapłańskiego życia. Jednak Eucharystia jest czymś więcej niż ceremonią, niż liturgią. Ona jest formą życia. Ręce są związane: nie należę już do siebie samego. Należę do Niego, a przez Niego do innych. Naśladowanie jest gotowością na związanie, na ostateczność – tak jak On ostatecznie związał się z nami. [Ale] związane ręce są tak naprawdę otwartymi rękami – wyciągniętymi rękami, jak mówi Ewangelia. Odwaga ostatecznego przywiązania, całe «tak» – to jest naśladowanie [Jezusa, to znaczy wierność wezwaniu, jakie Jezus skierował do Piotra: «Pójdź za Mną!»]”.To wyraża gest związanych rąk, którymi dotyka się kielicha podczas święceń. I właśnie to Ratzinger najbardziej zapamiętał z momentu, kiedy stawał się Chrystusowym Kapłanem.

Niezależnie jednak od tego, czy ks.Jerzy Popiełuszko był wyświęcony na kapłana wedle starego czy nowego rytu, od chwili przyjęcia święceń jego ręce zostały duszpastersko związane. Związał się z Chrystusem, a przez to związał się z ludźmi – i dlatego swe ręce miał w imię Chrystusa dla nich zawsze otwarte. Tak właśnie przeżywał swoje kolejne duszpasterskie placówki, do których posyłał go Kardynał Wyszyński. Najpierw, w latach 1972-1975, był wikariuszem w Ząbkach, w parafii Trójcy Świętej, gdzie zajmował się katechezą, młodzieżą, bielankami, i gdzie założył nawet kółka różańcowe. Podobnie było w drugiej jego parafii, gdzie pracował jako wikariusz – w parafii Matki Bożej Królowej Polski w Aninie w latach 1975-1978. Tam też zajmował się głównie katechezą, prowadził kancelarię, troszczył się o różne sprawy duszpasterskie. Następnie, w latach 1978-1980, został posłany do warszawskiego kościoła Dzieciątka Jezus. Pracował tam zaledwie 11 miesięcy. Słabe zdrowie, słabe także z powodu niełatwego losu żołnierza-kleryka w Bartoszycach, gdzie przebywał w latach 1966-1968, sprawiło, że jako młody wikariusz znalazł się w szpitalu jako pacjent na oddziale hematologii. Po wyjściu ze szpitala został skierowany do pracy w duszpasterstwie akademickim w parafii Św. Anny w Warszawie. Tam podjął się duszpasterskiej opieki nad pracownikami służby zdrowia. Jednakże zdrowie nie pozwalało, by mógł w pełni oddać się zleconym mu zadaniom. Stąd 20 maja 1980 roku Prymas Wyszyński skierował go do pomocy duszpasterskiej przy kościele Św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu.

Szczególnym momentem w dalszym kapłańskim posługiwaniu księdza Jerzego stała się niedziela 31 sierpnia 1980 roku. Rankiem tego dnia jeszcze nie wiedziano, czym zakończą się strajki na Wybrzeżu, zwłaszcza w Gdańsku. Dlatego też pracownicy Huty Warszawa, którzy strajkowali, szukali księdza, który mógłby im odprawić niedzielną Mszę świętą. Szukali w różnych parafiach, ale bez skutku, bo była to właśnie niedziela i wszyscy księża byli obciążeni obowiązkami w swoich parafiach. Wreszcie pracownicy Huty trafili do kościoła Św. Stanisława Kostki. Ich rozmowę z proboszczem parafii, ks. prałatem Teofilem Boguckim, usłyszał w zakrystii ksiądz Jerzy. Od razu zareagował, mówiąc krótko: „To ja tam pojadę i odprawię tę Mszę świętą”. Nie wiedział, co go tam spotka i jak go tam przyjmą. W tamtych czasach zakłady pracy były całkowicie zamknięte na jakąkolwiek obecność Kościoła. Tymczasem wchodząc na teren Huty widział robotników, którzy klaskali, dziękując mu za obecność, za to, że on – kapłan– jest pośród nich.

Jeszcze tej jesieni 1980 roku ks. prałat Bogucki, wspaniały duszpasterz, ale także patriota, wprowadził w swoim kościele Msze święte za Ojczyznę. Nabrały one szczególnego znaczenia wczesną wiosną 1981 roku. To wtedy wprowadzono bardzo precyzyjnie określony ryt modlitwy za Ojczyznę, w każdą ostatnią niedzielę miesiąca. Organizację ich zlecono pieczy ks. Jerzego. On je organizował, on –za kilkoma wyjątkami – głosił homilie, podczas których nawiązywał do Ewangelii, ale także obficie korzystał ze słów Ojca Świętego Jana Pawła II i Kard. Wyszyńskiego. Te homilie wzbudzały niezwykłe poruszenie wśród słuchających. Mówił bezpośrednio,prostym,w pełni zrozumiałym dla wszystkich językiem. Mówił rzeczy,o których się wtedy zwykle nie mówiło. 20 kwietnia 1984 roku, zaledwie kilka miesięcy przed swoją śmiercią, otwarcie wskazywała na główne przyczyny przeżywanego wtedy przez Polskę głębokiego kryzysu: „Myślę, że powodów [obecnej bardzo trudnej sytuacji społecznej] każdy z obecnych mógłby podać wiele. Spróbujmy spojrzeć na niektóre z nich. Brak Boga. Chciano przez dziesiątki lat, za wszelką cenę, programowo, urzędowo wyłączyć Boga z przebudowy społeczno-gospodarczej. A jeżeli brak Boga, to i brak praw Bożych, brak przykazań Bożych, brak moralności chrześcijańskiej, zakorzenionej mocno i sprawdzonej w tysiącletniej tradycji naszej Ojczyzny. Bóg, modlitwa i praca, w połączeniu ze sobą, pomagają dopiero człowiekowi widzieć sens jego życia i trudu. Człowiek pracujący ciężko, bez Boga, bez modlitwy, bez ideałów, będzie jak ptak z jednym skrzydłem dreptał po ziemi. Nie potrafi wzbić się wysoko i zobaczyć większych możliwości, większego sensu bytowania na ziemi. Będzie jak okaleczony ptak krążył wokoło swego dzioba”

Ksiądz Jerzy uczestniczył w 32 takich Mszach św. Ostatnia, jaką sprawował w kościele św. Stanisława, miała miejsce 30 września 1984 roku Jerzy Urban – rzecznik rządu Jaruzelskiego, piszący pod pseudonimem Jan Rem – nazwał te Msze święte „seansami nienawiści”. Warte podkreślenia jest to, że po śmierci księdza Jerzego, ks. prałat Bogucki tych Mszy świętych za Ojczyznę nie odwołał. Trwały ciągle, przyciągając coraz większe rzesze ludzi.

Drugim wielkim dziełem księdza Jerzego były zainicjowane przez niego pielgrzymki ludzi pracy na Jasną Górę. Pierwsza taka pielgrzymka miała miejsce w 1983 roku. Druga, ostatnia w życiu księdza Jerzego, w 1984.

W całym swym kapłańskim życiu ksiądz Jerzy czuł się związany z Chrystusem, a w konsekwencji z powierzonym jego duszpasterskiej trosce ludem Bożym, poprzez wierne urzeczywistnianie przyrzeczenia posłuszeństwa swemu biskupowi. Ta wierność przyjęła wymiary prawdziwego heroizmu w świetle niebezpieczeństwa utraty życia, które stawało się coraz bardziej widoczne dla wszystkich. Próbowano go ratować. Próbował ratować go także ksiądz kardynał Józef Glemp. Stąd jego propozycja, przedstawiona jesienią 1984 roku,zaledwie kilka tygodni przed śmiercią, żeby wyjechał na studia do Rzymu. Ale była to propozycja, nie nakaz. Ksiądz Jerzy zareagował na nią tak, jak to powiedział do zaprzyjaźnionej sobie pani doktor Barbarze Muszyńskiej-Janiszewskiej. „Prosić o wyjazd nie będę, polecenie wykonam. Nie mogę ludzi, którzy mi zaufali, pozostawić samych i wyjechać w obawie o własną skórę”. Ponieważ kardynał Glemp nie polecał ani nakazywał, ksiądz Jerzy pozostał – ze swoimi rękami skrępowanymi dla Chrystusa, a przez to do końca otwartymi dla ludzi.

Natomiast ze strony ówczesnej władzy robiono wszystko, aby te ręce skrępować. Aby te ręce nie były autentycznym przedłużeniem rąk Pana Jezusa, ale żeby to były ręce człowieka, który nie jest jednoznaczny w swoim kapłańskim posługiwaniu. Stał od połowy 1982 roku, głównie na skutek Mszy świętych za Ojczyznę,ksiądz Jerzy stał się głównym celem działań operacyjnych SB, zwłaszcza tak zwanej „Grupy D”. Działań operacyjnych, które były, niestety, wspierane również przez niektórych duchownych.

Co to była „Grupa D”? Pełna jej nazwa brzmiała następująco: Grupa Operacyjna do Zadań Dezintegracyjnych. Była to w samych strukturach SB bardzo głęboko zakonspirowana komórka do walki z Kościołem. Powołana do życia w 1973, zaczęła działać już od 1975 roku. Jej twórcą i pierwszym szefem był generał Konrad Straszewski. Początkowo powstała dla „operacyjnego zabezpieczenia pielgrzymek”, zwłaszcza pielgrzymki warszawskiej. To ona była sprawcą różnego rodzaju prowokacji: podrzucania alkoholu i pornografii, a także jakichś bójek. Robiła wszystko,aby w opinii publicznej zohydzić coraz bardziej rosnące w tamtych czasach, zwłaszcza czasach stanu wojennego, pielgrzymki. Od 1977 roku zakres działalności „Grupy D” nieustannie się rozszerzał, tym bardziej że miała ona specjalne, bezpośrednie powiązania z KGB w Moskwie. Współpraca między KGB a „Grupą D”stała się jeszcze bardziej intensywna od momentu wyboru kardynała Karola Wojtyły na papieża. Chodziło wtedy nie tylko o walkę z Kościołem w Polsce, ale także o to, aby dezintegrować i przenikać środowiska watykańskie, bardzo bliskie Papieżowi. Do „Grupy D” należeli także bezpośredni zabójcy księdza Jerzego: Grzegorz Piotrowski, Marek Chmielecki, Leszek Pękala. Sam Piotrowski był nawet jej szefem na przełomie lat 1982/1983. Tej też „Grupie” przypisuje się późniejsze morderstwa księży: Sylwestra Zycha, Romana Kotlarza, Stefana Niedzielaka, Stanisława Suchowolca, Antoniego Kija, Stanisława Kowalczyka i Stanisława Palimąki.

Szczytem walki z księdzem Jerzym, już nie tylko tajnej,ale wręcz urzędowej,była decyzja, którą wiceprokurator Anna Jackowska odczytała mu 12 grudnia 1983 roku, prawie dokładnie w drugą rocznicę wprowadzenia stanu wojennego, o wszczęciu śledztwa w kierunku przestępstwa z art. 194 kk w zw. z art. 58 kk,to jest, że: „przy wykonywaniu obrzędów religijnych (…), w wygłaszanych kazaniach nadużywał [on] wolności sumienia i wyznania w ten sposób, że permanentnie oprócz treści religijnych zawierał w nich zniesławiające władze państwowe treści polityczne, a w szczególności pomawiał, że te władze posługują się fałszem, obłudą i kłamstwem, poprzez antydemokratyczne ustawodawstwo niszczą godność człowieka, a także pozbawiają społeczeństwo swobody myśli oraz działania, czym nadużywając funkcji kapłana, czynił z kościołów miejsce szkodliwej dla interesów PRL propagandy antypaństwowej”. Za to wszystko groziła kara 10 lat pozbawienia wolności.

Jeszcze tego samego dnia, 12 grudnia 1983 roku, doszło do słynnej prowokacji przy ul. Chłodnej, gdzie do prywatnego mieszkania księdza Jerzego członkowie „Grupy D” podrzucili granaty łzawiące, naboje do pistoletu maszynowego, różne materiały wybuchowe i farbę drukarską. Celem prowokacji było wywołanie wrażenia, że ksiądz Jerzy jest członkiem jakiej zbrojnej organizacji, a przynajmniej takowa wspiera. Prowokacja była szyta tak grubymi nićmi, że nawet ksiądz Popiełuszko od razu powiedział: „Panowie, przesadziliście”. Rzeczywiście, prowokacja się nie udała, pomimo ogromnego nagłośnienia tej sprawy w mediach, zwłaszcza w telewizji. Ludzie temu po prostu nie uwierzyli.

Jednakże nękanie księdza Jerzego trwało nieustannie. Chodziło o to, by go ograniczyć w głoszeniu prawdy – tak, jak tego domagał się Święty Paweł od swego ucznia Tymoteusza: „w porę i nie w porę”. Był ciągle wzywany przed oblicze prokuratura i przesłuchiwany. Władze domagały się interwencji ze strony Episkopatu i Kurii warszawskiej, aby go „uciszyły” – zwłaszcza wtedy, kiedy zbliżała się druga pielgrzymka Jana Pawła II do Polski w czerwcu 1983 roku.

To wtedy pułkownik Zenon Płatek, szef Departamentu IV MSW (jego celem była walka z Kościołem),bezpośredni przełożony Piotrowskiego i innych, opracował dokument pt. „Działania polityczno-operacyjne w ramach operacji «Zorza»”. Chodziło o to, żeby już przed wizytą papieża robić wszystko, aby ewentualne pozytywne skutki tej pielgrzymki maksymalnie zminimalizować. W tym dokumencie nazwisko księdza Popiełuszki pojawiło się kilkanaście razy – tak głęboko był solą w oku komunistycznych służb.

13 października 1983 roku doszło do pierwszej próby zamachu na jego życie. Ci sami przyszli mordercy próbowali zatrzymać samochód księdza Popiełuszki koło Gdańska, rzucając kamień w szybę pojazdu. Dzięki brawurowej reakcji kierowcy księdza Jerzego – Waldemara Chrostowskiego –udało się uniknąć śmiertelnego w skutkach wypadku.

W końcu doszło do dnia 19 października 1984 roku. Dokładnie czterdzieści lat temu ksiądz Jerzy – jak wiemy – przybył do Bydgoszczy do parafii pw. Świętych Polskich Braci Męczenników na zaproszenie duszpasterstwa ludzi pracy. Proboszczowi zagrożono surowymi sankcjami, jeśli ksiądz Jerzy wygłosi homilię, więc z homilii zrezygnowano. Ksiądz Jerzy przyjął to ze spokojem, tym bardziej że tego wieczoru czuł się bardzo słaby, wręcz schorowany. Natomiast – ponieważ był to październik – po Mszy świętej był odmawiany różaniec. Ku zaskoczeniu wszystkich ksiądz Jerzy poprowadził rozważania przed każdą dziesiątką różańca. Rozważano tajemnice bolesne. Przed odmówieniem tajemnicy piątej „Ukrzyżowanie Pana Jezusa” mówił: „Aby zło dobrem zwyciężać i zachować godność, nie wolno walczyć przemocą. Ojciec Święty w czasie stanu wojennego, w modlitwie do Pani Jasnogórskiej, powiedział, że «naród nie może rozwijać się prawidłowo, gdy jest pozbawiony praw, które warunkują jego pełną podmiotowość i państwo nie może być mocne siłą przemocy». Komu nie udało się zwyciężyć sercem i rozumem, usiłuje zwyciężyć przemocą. Każdy przejaw przemocy dowodzi moralnej niższości. Najwspanialsze i najtrwalsze walki, jakie zna ludzkość, jakie zna historia, to walki ludzkiej myśli; najnędzniejsze i najkrótsze to walki przemocy. Idea, która potrzebuje broni, by się utrzymać, sama obumiera. Idea, która utrzymuje się tylko przy użyciu przemocy, jest wypaczona. Idea, która jest zdolna do życia, podbija sobą, za nią spontanicznie idą miliony. «Solidarność» dlatego tak szybko zadziwiła świat, że nie walczyła przemocą, ale na kolanach, z różańcem w ręku, przy polowych ołtarzach upominała się o godność ludzkiej pracy, o godność i szacunek dla człowieka. O te wartości wołała bardziej niż o chleb powszedni. W ostatnim roku swojego życia kardynał Wyszyński powiedział, że świat pracowniczy na przestrzeni ostatnich dziesiątek lat doznał wielu zawodów, ograniczeń. Ludzie pracy i całe społeczeństwo przeżywało w Polsce udrękę braku podstawowych praw osoby ludzkiej, ograniczenie wolności myślenia, światopoglądu, wyznawania Boga, wychowania młodego pokolenia. Wszystko to było tłamszone. Na odcinku pracy zależnej stworzono specjalny model ludzi zmuszanych do milczenia i do wydajnej pracy. Gdy ten ucisk wszystkich dostatecznie umęczył, powstał zryw ku wolności, powstała «Solidarność», która udowodniła, że do przebudowy społeczno-gospodarczej wcale nie trzeba zrywać z Bogiem”. To rozważanie zakończył wezwaniem: „Módlmy się, byśmy byli wolni od lęku, zastraszenia, ale przede wszystkim od żądzy odwetu i przemocy”. Są to ostatnie, jakie znamy,słowa, które wypowiedział ksiądz Jerzy. Przesłanie dla polskiego narodu. Przesłanie, które już niedługo będzie musiał poświadczyć osobiście i to do samego końca: „Musimy być wolni od żądzy odwetu i przemocy”.

Wyjechał z Bydgoszczy szybko. Chciał być w Warszawie możliwie wcześnie, czuł się słaby, a czekały go przecież kolejne obowiązki duszpasterskie w kościele św. Stanisława na Żoliborzu. Tak zaczęła się jego ostatnia droga, naznaczona pięcioma stacjami. Pierwsze cztery z nich to stacje, w których był bity otwartą dłonią, pięścią, pałką, po głowie, po twarzy, po karku. Najpierw w okolicy Górska– to stacja pierwsza, gdzie go zatrzymano i uprowadzono. Stacja druga to Toruń – na parkingu w okolicach hotelu „Kosmos”. Stacja trzecia miała miejsce nieopodal Torunia, w zaroślach przy stacji benzynowej. Stacja czwarta – pod Włocławkiem, gdzie założono mu na szyję pętlę, a do nóg przytroczono worek z kamieniami. I wreszcie stacja piąta – ostatnia: zalew na Wiśle koło Włocławka, gdzie ciało księdza Jerzego wrzucono do wody. Nie wiemy, czy wtedy żył on jeszcze, czy już nie.

30 października 1984 roku wydobyto ciało księdza Jerzego z wody. Następnego dnia, 31 października, odbyła się sekcja zwłok w Zakładzie Medycyny Sądowej Akademii Medycznej w Białymstoku. W Białymstoku – ponieważ władze komunistyczne za wszelka cenę chciały pochować księdza Jerzego nie w Warszawie, ale w Suchowoli. Sekcją zwłok kierowała pani profesor Maria Byrdy, a jej najbliższym współpracownikiem był wtedy doktor nauk medycznych pan Tadeusz Jóźwik. Zupełnie niedawno ukazała się jego książka nosząca tytuł Ze szczególnym okrucieństwem. Pan Jóźwik jeszcze żyje, chociaż ma sporo już lat, ale ponieważ rodzina księdza Popiełuszki zwolniła go z tajemnicy zawodowej, opisał to, co wtedy widział i przeżywał. Pozwólcie, że przeczytam kilka fragmentów jego książki, oczywiście nie te najbardziej drastyczne.

„Kiedy wjechał wózek sekcyjny na salę, zdjęto folię i oczom zebranych ukazał się przerażający widok, przedstawiający skalę obrażeń, które doprowadziły do śmierci księdza Jerzego. Dodatkowym nieprzyjemnym aspektem tego obrazu był fakt, że ciało przebywało przez jakiś czas w wodach Wisły. Obecni na sali sekcyjnej znieruchomieli, pochylili głowy. (…) Zwłoki były ubrane w sutannę, na której był wyraźnie widoczny biały nylonowy sznur, oplatający szyję w kształcie otwartej pętli. Na tle czarnej sutanny jasno i wyraźnie widać było dwa białe, nylonowe sznury bieliźniane, które przebiegały od szyi przez plecy do stóp, do których były przywiązane. Na lewym przedramieniu, tuż przy dłoni, znajdował się zwój białego sznura z plastiku podobnego do sznura tworzącego otwartą pętlę, wielokrotnie luźno oplatający staw nadgarstkowy. Prawa ręka i przedramię były uwolnione od sznura. Uwolnienie ręki miało nastąpić przy wydobywaniu zwłok z wody lub w dalszej kolejności przekładania zwłok na nosze. Na stopach, a częściowo i podudziach, były zwoje węzłów z białych sznurów nylonowych opasujących dalsze części podudzi i stopy z przytroczonym parcianym workiem z kamieniami o wadze 10, 8 kilograma. (…)Na grzbiecie po oddzieleniu większych grup mięśniowych prowadzono głębokie cięcia aż do trzonów kości kręgowych. Oddzielone mięśnie przecinano wzdłuż włókien, w ten sposób odsłaniano śródmięśniowe obfite krwawe wylewy. Na widok tych zmian obecni na sali nieoczekiwanie zareagowali. (…) Wszyscy w ciszy i skupieniu otoczyli stół jak na obrazie Rembrandta Lekcja anatomii doktora Tulpa. Intensywnie, choć w zadumie, wpatrywali się w ten przerażający widok: obfite i rozmieszczone głęboko wśród mięśni krwawe wylewy odsłonięte przez obducenta i jego pomocnika. Dało się słyszeć głębokie westchnienia. (…) W tym momencie pojawiła mi się myśl o zakatowaniu księdza na śmierć. Przeżyłem moment bolesnego wzruszenia, uświadamiając sobie, że podczas zadawania tych ran ksiądz jeszcze żył i bardzo cierpiał. (…) Wszystkie  krwawe wylewy były barwy wiśniowej, wilgotne. Wszystkie powstały w niewielkim odcinku czasowym, na krótko przed śmiercią. (…)Ksiądz najprawdopodobniej wylewał krwawe łzy boleści. Wielokrotne uderzenia pałką w to samo miejsce powodowało miażdżenie mięśni i bardzo silny, porażający ból. (…) Bolesność zranionych mięśni, naczyń krwionośnych, nerwów i stłuczonej skóry była dodatkowo nieustannie drażniona wstrząsami spowodowanymi przez samochód jadący po nierównościach drogowych. Każde potrząsanie lub podrzucanie przez jadący pojazd pogłębiały cierpienia fizyczne okaleczonego i zbolałego ciała w skali trudnej do opisania”.

W książce Ewy Czaczkowskiej i Tomasza Wiścickiego, zatytułowanej Błogosławiony ks. Jerzy Popiełuszko. Biografia,czytamy: „[Następnie] Siostry szarytki ubrały ciało księdza, założyły na sutannę haftowaną albę i czerwony ornat. Do sutanny przypięły trzy znaczki: z Matką Boską Częstochowską na biało-czerwonym tle (…), z napisem «Solidarność» na tle orła i słowami «Sierpień 1980 Huta Warszawa» oraz z wizerunkiem kościoła św. Stanisława Kostki i napisem upamiętniającym Msze za Ojczyznę. W ręce włożono księdzu Jerzemu krzyż z napisem «Solidarność» oraz papieski różaniec”.

W tym momencie były to już ręce wolne, trzymające krzyż i różaniec. Ręce wolne. Błogosławione ręce męczennika. Ręce Błogosławionego.Jakże w ich świetle nie wspomnieć zakończenia słynnego wiersza Cypriana Kamila Norwida Krzyż i dziecko: „Gdzież się podział krzyż? Stał się nam bramą!”.

Dnia 6 czerwca 2010 roku miała miejsce beatyfikacja księdza Jerzego Popiełuszki, na placu Piłsudskiego w Warszawie. Wtedy raz jeszcze wszyscy, setki tysięcy ludzi, uświadomiło sobie prawdę zawartą w słowach starożytnego pisarza chrześcijańskiego Tertuliana, żyjącego na przełomie II i III wieku,w czasie okrutnych prześladowań chrześcijan. W swym dziele zatytułowanym Apologeticum napisał on:semen est sanguis christianorum– „krew męczenników jest nasieniem chrześcijan”. To, że rodzą się nowe pokolenia ludzi wierzących, że Kościół jest ciągle młody i żywy, zawdzięczamy męczeńskiej krwi świadków Chrystusa aż do końca. Błogosławiony Ksiądz Jerzy ma teraz ręce w pełni otwarte. Poprzez nie tylu ludzi, tylu pielgrzymów – a liczy się ich na miliony – przy jego grobie na warszawskim Żoliborzu zanosi prośby do Boga o najróżniejsze, o najbardziej potrzebne dla nich łaski.

Czytamy w Apokalipsie świętego Jana Apostoła:„A jeden ze Starców odezwał się do mnie tymi słowami: «Ci przyodziani w białe szaty kim są i skąd przybyli?». I powiedziałem do niego: «Panie, ty wiesz». I rzekł do mnie: «To ci, którzy przychodzą z wielkiego ucisku i opłukali swe szaty, i w krwi Baranka je wybielili. Dlatego są przed tronem Boga i w Jego świątyni cześć Mu oddają we dnie i w nocy. A Zasiadający na tronie rozciągnie namiot nad nimi. Nie będą już łaknąć ani nie będą już pragnąć, i nie porazi ich słońce ani żaden upał, bo paść ich będzie Baranek, który jest pośrodku tronu, i poprowadzi ich do źródeł wód życia: i każdą łzę otrze Bóg z ich oczu»” (Ap 7, 13-17).

Błogosławiony Księże Jerzy, módl się za nami! Amen.

ZOBACZ TAKŻE