Kapłan Archidiecezji Krakowskiej, katecheta, profesor, arcybiskup metropolita lwowski obrządku łacińskiego, święty. 163 lata temu w Wilamowicach koło Kęt urodził się św. Józef Bilczewski. Dlaczego nie pamiętamy o świętym, który kochał Kraków, tutaj posługiwał i stąd wyszedł, aby pracować we Lwowie? Odpowiedzi na to pytanie poszukujemy wraz z ks. prof. dr. hab. Józefem Wołczańskim z Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie.
Wielu świętych wyszło z naszych ziem południowej Polski. Jednym z nich jest św. Józef Bilczewski. Jakbyśmy mieli go komuś przedstawić, tak w skrócie, to jak moglibyśmy to zrobić?
Przede wszystkim jako niezwykle bogatą i dojrzałą osobowość, która wyprzedzała swoją epokę. Żył na przełomie XIX i XX w. i „szóstym zmysłem” wyprzedzał swoje czasy. W zasadzie to, co Kościół i Stolica Apostolska dopiero odkrywały, on u siebie akomodował błyskawicznie w diecezji. Widać to np. jeśli chodzi o troskę o robotników. Oczywiście encyklika „Rerum novarum” z końcówki XIX w. mówiła o sprawiedliwym podziale dóbr, trosce o robotnika, ale to były teoretyczne zasady. Abp Bilczewski natomiast zaczął wprowadzać je w praktyce, np. tworząc Związek Katolicko – Społeczny i wydając list w sprawie społecznej do wiernych. To była rewolucja, bo kwestię opieki nad robotnikami do tej pory właściwie zawłaszczyli socjaliści. Dochodziło nawet do tego, że abp Bilczewski szedł na spotkania z robotnikami nieproszony i zajmował miejsce z tyłu, wywołując konsternację… On potrafił dotrzeć do tych ludzi w sposób emocjonalny. Chociażby na spotkaniu z cieślami mówił do nich: „Jestem i patrzę na Was i między Wami widzę mojego ojca. On był stolarzem. Jesteście mi bliscy. To jest moja rodzina. Wy jesteście moją rodziną”.
Dzisiaj powiedzielibyśmy o nim pewno „równy gość”…
Tak, ale to wówczas była naprawdę sensacja — to, że on się nie dystansował od zwykłych ludzi. Św. Józef Bilczewski pochodził jako jeden z pierwszych z biskupów Galicji z chłopów. Do tej pory biskupami zostawali szlachcice, arystokraci, albo mieszczenie, a on wywodził się z ludu. Dlatego rozumiał potrzebę kontaktu z ludźmi prostymi i w jego wydaniu było to genialne. Poza tym był niezwykle pracowity. Nie oszczędzał się, praktykował ascezę, pościł, nie uciekał ze Lwowa pomimo wojen. Przeżywał to samo, co cierpieli ludzie i to był autentyczny przykład człowieka na najwyższym szczeblu Kościoła w Galicji/Małopolsce Wschodniej, który rozumiał lud oraz identyfikował się z nim.
Mówimy o człowieku, który zmarł 100 lat temu, a z Księdza opowieści wyłania się obraz biskupa, jakiego teraz także oczekują wierni. Biskupa, który nie jest odległy i zdystansowany, a bliski, który rozumie, współodczuwa i nie wywyższa się.
To prawda. Cechowała go wielka prostota i powinność służby. Rozumiał swoje biskupstwo nie jako wywyższenie i awans społeczny, mimo że jego osobista historia na pewno na taki przeskok wskazuje: od chłopa do arcybiskupa metropolity najważniejszego ośrodka kościelno-państwowego w Galicji/Małopolsce Wschodniej, który konferuje z papieżem, cesarzem czy później polskimi politykami i mężami stanu, np. Józefem Piłsudskim, Ignacym Paderewskim. On nie cenił zajmowanego stanowiska dla kariery, poczucia wielkości, bo jego misją było być z ludźmi i im służyć w Kościele katolickim. To było coś nadzwyczajnego, co dzisiaj także, jak Pani zauważyła, by się przydało. Nie „zbiskupiał” i do końca był autentyczny. Kazał się nawet pochować na Cmentarzu Janowskim, nie Łyczakowskim, ale właśnie wśród biedaków, gdzie chowano ludzi z plebsu. Uważał, że tu będą się za niego modlić, a tam odwiedzający Łyczaków licytują się swoim pochodzeniem, genealogią i koneksjami. Chciał całe życie być z ludźmi.
Rozmawiamy o okresie biskupstwa, ale wróćmy do początków. Co łączy Józefa Bilczewskiego z Archidiecezją Krakowską?
W zasadzie wszystko. „Tu wszystko się zaczęło”, cytując św. Jana Pawła II. Józef Bilczewski urodził się w Wilamowicach koło Kęt. Wtedy ta miejscowość należała do diecezji tarnowskiej, ale on po ukończeniu gimnazjum w Wadowicach, rozpoczął studia w Krakowie i wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego Diecezji Krakowskiej. Został księdzem diecezji krakowskiej i pracował w Mogile, w Kętach, w parafii Wszystkich Świętych przy ul. Grodzkiej w Krakowie, był katechetą w Gimnazjum św. Anny (przyp. red. teraz I Liceum Ogólnokształcące im. Bartłomieja Nowodworskiego) i właściwie tutaj spędził najlepsze lata życia między święceniami kapłańskimi a profesurą uniwersytecką. Niestety ten wątek jest całkowicie zapomniany. Nikt o tym nie pamięta. Do niedawna jednym śladem był portret abp. Bilczewskiego w Seminarium Duchownym u Księży Misjonarzy na Stradomiu, czyli tam, gdzie dawniej mieściło się krakowskie seminarium. Dopiero 3 lata temu w kościele śś. Piotra i Pawła udało się zainstalować tablicę epitafijną ku jego czci. Poza tym nie ma nic, bo wszyscy uważają, że to jest biskup z Ukrainy. To jest totalny nonsens. Niestety, św. Józef Bilczewski został w środowisku krakowskim trochę wygaszony przez brak pamięci, brak pietyzmu.
Czy to jest rzeczywistość, którą zdaniem Księdza Profesora można jeszcze odmienić? Czy możemy jeszcze przedstawić św. Józefa Bilczewskiego jako świętego stąd, czy to jest już misja z góry skazana na niepowodzenie?
Wszystkie kanonizacje i beatyfikacje są po to, żeby tych świętych „uruchamiać”, tzn. modlić się przez ich wstawiennictwo do Boga. Oni sami nie potrzebują kanonizacji, ani hołdu. Są święci, są w niebie. To nam są potrzebni ci ludzie, żeby uczyć się dojrzałego życia na ich przykładzie. Przez zapomnienie niestety wiele tracimy. W kalendarzu liturgicznym Archidiecezji Krakowskiej jest taka nota w kalendarzu liturgicznym 23 października, czyli w dniu poświęconym jego czci: „wspomnienie dowolne”. Dlaczego nie obowiązkowe? Przecież to święty o krakowskim rodowodzie. We Lwowie też nie czczą go za bardzo, bo był wyrazistym Polakiem, patriotą, a to nie koresponduje z poprawnością ideową. Natomiast jego osiągnięcia, jego dorobek, jego listy pasterskie, no i ten wzór pracowitego życia, jest genialny. Tylko nikt o tym nie pamięta. Abp Bilczewski został niemal zupełnie wymazany ze zbiorowej pamięci.
Jak myśli Ksiądz Profesor, co może być powodem? Mamy tutaj w Krakowie za dużo bardzo znanych świętych?
To na pewno też, ale myślę, że też ignorancja u księży, u ludzi, u historyków, bo żył przed stu laty, głosił wymagające nauki, dopominał się o wartości mało dziś atrakcyjne: głęboką, rozumną pobożność, szczery patriotyzm, służbę Ojczyźnie, prostotę życia w poświęceniu wszystkiego dla Boga. Słynnym jego mottem życia były słowa: „Nic dla siebie, wszystko dla Boga i bliźniego”. W Krakowie są podobne przypadki „zapomnianych” świętych związanych z tutejszym środowiskiem, chociażby św. bp Józef Sebastian Pelczar czy bł. Hanna Chrzanowska. Ten sui generis „przesyt świętych” i obycie się z nimi, powoduje, że ludzie są już niewrażliwi na takie „atrakcje”. Natomiast w Wilamowicach (przyp. red. obecnie diecezja bielsko-żywiecka) istnieje olbrzymi kult św. Józefa Bilczewskiego. Dobre i to, ale czemu nie Kraków, skoro to święty krakowski?
Gdybyśmy mieli zaproponować osobom, które chciałyby poznać tego świętego taki krakowski szlak Bilczewskiego, to jakie miejsca powinny się na nim znaleźć?
Przede wszystkim powinniśmy zacząć u Księży Misjonarzy na Stradomiu. Tam w Seminarium Duchownym odbywał formację ascetyczną, potem Uniwersytet Jagielloński, gdzie odbył studia filozoficzno-teologiczne i uzyskał habilitację w zakresie teologii dogmatycznej. Oczywiście I Liceum Ogólnokształcące im. Bartłomieja Nowodworskiego, gdzie uczył religii jako katecheta, kościół śś. Piotra i Pawła w Krakowie i świątynia w Mogile, w których pełnił misję duszpasterza. Ponadto bywając w Krakowie, mieszkał w Pałacu Arcybiskupów u biskupa, a później kardynała Jana Puzyny. Takich miejsc naznaczonych obecnością św. Józefa Bilczewskiego jest sporo, trzeba je odkryć, a potem odwiedzać i modlić się.
Kapłan, katecheta, naukowiec, biskup – które z tych określeń najbardziej pasuje do Bilczewskiego?
Myślę, że przede wszystkim trzeba nazwać go autentycznym katolickim humanistą, który, pełniąc te wszystkie funkcje, był autentycznym świadkiem Chrystusa. To była postać, której nie da się zamknąć w jednym z tych określeń jako syntezy życia i dokonań. To był człowiek na wskroś europejski, ale w dobrym tego słowa znaczeniu, a przy tym kochający Boga, Kościół, Ojczyznę i ludzi. Nie ksenofobiczny, ale myślący o wszystkich ludziach jak o braciach i siostrach, którzy są przeznaczeni do zbawienia przez Pana Boga.
Pius X nazwał go „jednym z największych ówczesnych biskupów”. Czy współcześni św. Józefowi Bilczewskiemu także wtórowali tej opinii na jego temat?
W Galicji/Małopolsce Wschodniej, w czasach, gdy pełnił funkcję pasterza metropolii lwowskiej, było 3 arcybiskupów – łaciński Bilczewski, greckokatolicki Andrzej Szeptycki i ormiańsko-katolicki Józef Teodorowicz. Wszystkich cechowały niepospolite cnoty obywatelskie i religijne, ale wiadomo, że wśród ludzi zawsze pojawiają się niesnaski. Zachowała się np. korespondencja między dwoma przyjaciółmi: abp. Teodorowiczem i bp. Adamem Stefanem Sapiehą z Krakowa, którzy dworowali sobie z abp. Bilczewskiego, że nieustannie próbuje się przypodobać papieżowi częstymi wizytami w Rzymie oraz licznymi uroczystościami religijnymi, z których zdawał sprawozdanie. Tymczasem łaciński metropolita Lwowa miał tak głęboki szacunek do Stolicy Apostolskiej i Ojca Świętego, że jak pisał do Rzymu list, to klękał przy biurku i podpisywał go na klęcząco. Nie liczył na żadne awanse, lecz wyrażał swoje przywiązanie do Kościoła. Niektórzy odbierali tę postawę jako manifestację taniej religijności. Pod koniec życia z kolei w 1918 r., kiedy po raz pierwszy zgromadził się Episkopat z trzech zaborów w Gnieźnie, to jemu prymas Polski kard. Edmund Dalbor polecił wygłosić kazanie w katedrze u grobu św. Wojciecha w dowód uznania dla jego autorytetu moralnego i religijnej gorliwości. Natomiast u ludzi świeckich, m.in. wśród profesorów Uniwersytetu Lwowskiego, urzędników administracji państwowej, nauczycieli, a nawet w sferach inteligencji, nieidentyfikującej się z religią katolicką, cieszył się wielką estymą.
Ksiądz Profesor nazwał św. Józefa Bilczewskiego w tytule swojej książki „arystokratą ducha”, a to wszystko, co do tej pory powiedzieliśmy, kreśli wizerunek człowieka bliskiego ludziom, prostego w swojej duchowości, niewywyższającego się. Skąd wiec takie określenie?
To jest określenie, którego abp. Bilczewski sam używał w stosunku do osób wyróżniających się piękną sylwetką duchową, dostrzegając w nich prymat ducha nad materią. Metropolita lwowski uosabiał wielką kulturę wewnętrzną, dojrzałą religijność, odpowiedzialność za zleconą mu misję religijno-społeczną. To określenie dobrze oddaje jego osobowość – arystokratyzm ducha. To postawa służby, a zarazem budzenia w ludziach nadziei, emanacja dobrem, którym dzielił się z innymi ludźmi.
Często tak jest, że dopiero rocznice przypominają nam o pewnych wydarzeniach i osobach. Czy 100 – lecie śmierci i kolejna rocznica urodzin św. Józefa Bilczewskiego są dobrą szansą na pokazanie go szerszej grupie odbiorców?
Jedna okazja była już 3 lata temu, kiedy wypadała 160. rocznica jego urodzin. Przeszła bez echa. Udało się zainstalować w kościele śś. Piotra i Pawła dzięki determinacji i zgodzie abp. Marka Jędraszewskiego. Uroczystości rocznicowe odbyły się w Wilamowicach. Teraz kolejna rocznica, ale również niezauważona. Ważnym akcentem wydaje się publikacja opracowania „Arystokrata ducha. Święty arcybiskup Józef Bilczewski (1860 – 1923) we wspomnieniach” (Kraków 2023). Niebawem ukażą się drukiem jego dzienniki z lat 1900 – 1923. Dokument ten ukaże całe bogactwo jego ducha, przeżyć wewnętrznych oraz zaangażowanie w bieżące życie społeczno-religijne i szczery entuzjazm dla dobra.
Co jeszcze Kościół krakowski mógłby zrobić, żeby tę postać wyciągnąć z zapomnienia? Żeby pokazać, że stoi na równi z innymi krakowskimi świętymi?
Myślę, że to jest rola Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II, żeby pokazywać jego bogactwo intelektualne i religijne. Jest autorem pionierskich prac z zakresu archeologii wczesnochrześcijańskiej. One są do tej pory znane w środowisku naukowym, ale wiedza ta wydaje się niedostateczna. Warto przybliżać jego nauczanie pasterskie na temat Kościoła katolickiego, kultu świętych i Eucharystii, trafnego odczytywania znaków czasu choćby poprzez akcję budowy nowych świątyń rzymskokatolickich, rozbudowę sieci parafialnej archidiecezji lwowskiej, troski o nowe powołania kapłańskie i formację duchowieństwa, zaangażowanie na rzecz obrony wiernych Kościoła łacińskiego przed ukrainizacją.
Kiedyś zatytułowano film o św. Janie Pawle II „Karol. Papież, który pozostał człowiekiem”, czy moglibyśmy go nieco odwrócić i powiedzieć o św. Józefie Bilczewskim – biskup, który pozostał człowiekiem?
Naturalnie. Z całą pewnością i to takim Człowiekiem wielkiego formatu. To była osoba, która wiedziała, kim jest, po co żyje i jakie są cele życia, wartości, którym się poświęca. Św. Józef Bilczewski to była postać do gruntu dojrzała i świadoma nadprzyrodzonego powołania każdego człowieka. Ciągle miał odniesienie do Boga, do wartości duchowych, jak też odpowiedzialności za swoje życie. Bez wątpienia może i dziś stanowić wzór do naśladowania, nie tracąc nic mimo upływu wieku od śmierci ze swego wewnętrznego piękna.